Выбрать главу

Zapadł w drzemkę, z której wyrwał go dopiero program inercjalnego naprowadzania, ostrzegając, iż „Madeeir” wysunął się już znacznie do przodu. Dysze plecaka manewrowego zaczęły wyrzucać długie, poskręcane smugi gazu, hamując Joshuę i przesuwając go na niższą orbitę, tak by mógł łukiem opaść za ogon „Madeeira”.

Przekaz Sama:

— …odpowiedź komputera pokładowego… fotonowy punkt sprzężenia…

Przekaz Octala:

— …nic tu po nożu rozszczepieniowym. Powtarzam ci, że ta pieprzona grodź jest z węgla monolitycznego… Czemu nie chcesz mnie słuchać, debilu…

Przekaz Sama:

— …cholernego gnojka… znajdę jego ciało… poćwiartuję na…

Plecak manewrowy przemieścił Joshuę bezpośrednio za „Madeeira”; z odległości kilometra statek jawił mu się w rozmazanych, różowych zarysach. Chwilę patrzył na jego obraz, przesłaniany raz za razem chmurami cząsteczek, potem zszedł na niższą orbitę, tym razem opadając tylko kilkaset metrów. Prawidła mechaniki nieba pchały go w stronę statku irytująco wolno.

Zbliżał się wyłącznie w strefie martwej dla czujników — w stożku stanowiącym przedłużenie obrysu napędu odrzutowego. Aby uniknąć zdemaskowania, wystarczyło mu — szczególnie wśród śmieci Pierścienia Ruin — odgrodzić się korpusem maszynowni silnikowej od sensorów sterczących z modułu mieszkalnego. Miał jeszcze tę przewagę, że uważali go za trupa. Na pewno nie będą się rozglądać za czymś tak niepozornym jak plamka skafandra.

Najgorzej było pokonać ostatnie sto metrów. Zdecydowanie przyspieszył, gnając na złamanie karku w stronę bliźniaczych wylotów dysz napędu odrzutowego. Gdyby teraz uruchomili silniki…

Joshua wskoczył pomiędzy dwa pękate, dzwonowate kształty i zakotwiczył się w labiryncie ciągu napędowego. Silniki rakietowe „Madeeira”, choć nie znał ich marki, niewiele się różniły od napędu jego własnego kosmolotu. Ciecz robocza (zazwyczaj związek węglowodorowy) pompowana była do komory aktywatora, gdzie kolosalne wyładowanie ogniw zasilających podgrzewało ją do temperatury około siedemdziesięciu pięciu tysięcy stopni Kelvina. Był to prosty układ z nielicznymi częściami ruchomymi, rzadko ulegający awarii i łatwy do naprawy. Zbieracze nie potrzebowali niczego lepszego, w Pierścieniu Ruin nie musieli rozwijać dużych prędkości. Joshua nie znał nikogo, kto by używał silników termojądrowych.

Z najwyższą ostrożnością zaczął się przesuwać koło krzyżakowych przegubów, uważając, aby nie zawadzić o nic stopami.

Przewody zasilające od razu rzucały się w oczy: kable nadprzewodzące miały grubość ludzkiego ramienia. Wyciągnął zza pasa nóż rozszczepieniowy. Dziesięciocentymetrowe ostrze zabłysło widmową żółcią, niezwykle jasną w ponurej maszynowni. Kable łatwo się poddały.

Kolejna krótka wspinaczka doprowadziła Joshuę do kanciastych zbiorników okrytych płaszczem izolacyjnym z nultermu. Zatrzymał się przy jednym z nich i zdarł spory płat warstwy izolacyjnej. U spodu gładka, srebrzysta powierzchnia zbiornika łączyła się bezszwowo z obudową turbopompy. Wetknął induktor termiczny w szczelinę pręta wspornikowego, posmarował go żywicą epoksydową, aby się nie ześliznął, po czym przekazał datawizyjnie procesorowi ciąg instrukcji.

* * *

Po dziesięciu minutach induktor włączył pole termoindukcyjne. Joshua zaprogramował go do wytworzenia wąskiego strumienia dziesięciocentymetrowej szerokości i trzymetrowej długości.

Strumień przebiegał głównie wewnątrz zbiornika, gdzie zaczął zamieniać w parę płynny gaz węglowodorowy. Rosnące ciśnienie szybko osiągnęło wartość krytyczną.

Metalowa powłoka zbiornika nie mogła się długo opierać takiej energii. Jej struktura molekularna zachowywała spójność przez blisko dwadzieścia sekund, zanim ogromny wzrost temperatury na tak małej powierzchni zaczął rozrywać wiązania walencyjne.

Metal stał się elastyczny, wybrzuszał się rozpierany bezlitosnym ciśnieniem wewnątrz zbiornika.

W ciasnej kabinie „Madeeira” Sam Neeves wytrzeszczył oczy z przerażenia, kiedy datawizyjne syreny alarmowe rozbrzmiały w jego głowie. Ujrzał skomplikowane schematy statku z pulsującymi czerwienią sekcjami paliwowymi. Programy awaryjne przesłały strumienie binarnych poleceń do maszynowni silnikowej, co jednak nie zahamowało wzrostu ciśnienia.

Zdawał sobie sprawę, że każda usterka powinna już być naprawiona. Miał wszakże do czynienia z czymś innym, zbiornik został przecież poddany działaniu olbrzymiej energii. Kłopoty przyszły z zewnątrz, nosiły znamiona sabotażu.

— Joshua! — ryknął w bezsilnej wściekłości.

Po dwudziestu pięciu sekundach maksymalnego wydatkowania energii wyczerpała się matryca elektronowa induktora termicznego. Zanikło pole. Zniszczeń już jednak nic nie mogło naprawić.

Wybrzuszenie na zbiorniku żarzyło się intensywną czerwienią.

W końcu pękło. Maszynownię ogarnęła tryskająca fontanna wzburzonego gazu. Po całym wnętrzu fruwały skrawki płaszczy termoizolacyjnych, topiły się konstrukcje kompozytowe i elektroniczne moduły, pryskał deszcz ognistych kropel. „Madeeir” przechylił się raptownie, obracając równocześnie wokół swej dłuższej osi, kiedy o ścianę kadłuba uderzył iście rakietowy wystrzał ze zbiornika.

— Cholera jasna! — warknął Sam Neeves. — Octal! Octal, na miłość boską, wracaj tu natychmiast!

— Co się dzieje?

— Joshua nas wyruchał! Lepiej się pospiesz! System kontroli reakcji nie da rady ustabilizować statku!

Mówiąc to, odbierał datawizyjne informacje, z których jasno wynikało, że zespoły korekcyjne przegrywają bój o utrzymanie „Madeeira” w nieruchomej pozycji. Spróbował włączyć główny napęd, jedyne silniki zdolne skompensować dziki impuls z uszkodzonego zbiornika. Nadaremnie.

Medyczny program monitorujący neuronowego nanosystemu zadziałał na węzeł zatokowy Neevesa, uspokajając strwożone serce. Adrenalina wręcz szumiała mu w głowie.

Czujniki i kable sterujące wysiadały w niewiarygodnym tempie. Rozległe obszary na schemacie Sama powlekły się złowieszczą czernią. Rozmieszczone na przedzie statku sensory rejestrowały coraz większy obraz zbliżającego się fragmentu skorupy.

Joshua obserwował całe zdarzenie ze względnie bezpiecznego schronienia za oddalonym o trzysta metrów głazem. „Madeeir” spadał na powierzchnię skorupy niczym największa we wszechświecie pałeczka perkusisty, z której końca wylewał się mrugający iskrami gaz, nakreślając w przestrzeni rozedrgany łuk.

— Zaraz uderzymy! — przekazał datawizyjnie Sam Neeves.

Joshua przeżył chwilę grozy, kiedy „Madeeir” przelatywał obok kosmolotu. Teraz zmierzał na spotkanie z odłamem skorupy habitatu.

Joshua wstrzymał oddech. Powinien uderzyć, pomyślał, naprawdę powinien. Jednakże rotacja, którą nabył statek, ocaliła go od katastrofy. „Madeeir” okręcił się wokół brzegu polipowego urwiska niczym obiekt zamocowany na niewidzialnym zawiasie; moduł mieszkalny zaledwie o pięć metrów minął krawędź skorupy. Przy tej prędkości rozbiłby się na kawałki jak szkło.

Joshua westchnął, kiedy ustąpiło zdenerwowanie napinające każde ścięgno w jego ciele. Zasłużyli na śmierć, lecz ta sprawa mogła jeszcze poczekać. Teraz musiał dobrze pomyśleć, jak się wykaraskać z tej kabały. Gdzieś na dnie jego świadomości czuł stłumiony ból nóg. Neuronowy nanosystem informował o obecności toksyn we krwi, przypuszczalnie źródłem zanieczyszczeń były właśnie spalone stopy.

„Madeeir” zagłębiał się tymczasem w gęstsze warstwy Pierścienia Ruin, teraz dwieście metrów za bryłą skorupy. Pióropusz spalin wyraźnie zmalał.

W pościgu za statkiem zza krawędzi krzemowego urwiska wychynęła maleńka perłowoszara plamka. Octal bał się pozostać sam na sam z kosmolotem Joshui. Gdyby jednak spokojnie pomyślał, mógłby dopuścić się sabotażu na pojeździe, do którego nie umiał się wedrzeć.