Przedstawiła się szybko jako Ruth Hilton, jej córka nosiła imię Jay. Słowem nie wspomniała o mężu czy kochanku. Już w trójkę ruszyli w dalszą drogę.
— Miło spotkać kogoś, kto praktycznie podchodzi do rzeczy — powiedział Horst. — To się nazywa pionierskie życie!
Ruth także ubrała się odpowiednio do pogody: w szorty, płócienny kapelusz i lekki bezrękawnik. Nosiła buty będące większą wersją obuwia Jay, na plecy zarzuciła sporych rozmiarów plecak, a za szeroki, skórzany pas powtykała rozmaite narzędzia. Horst nie znał ich przeznaczenia.
— Leciałeś na tropikalną planetę, ojcze — rzekła Ruth. — Czyżby Kościół nie dał ci przed podróżą dydaktycznej pamięci o Lalonde?
— Dał, ale skąd mogłem przypuszczać, że zaraz po przylocie czekają mnie forsowne marsze? Zgodnie z moim osobistym rozkładem zajęć upłynęło dopiero piętnaście godzin, odkąd opuściłem opactwo w arkologii.
— To kolonia pierwszego stadium zasiedlania — przypomniała mu Ruth bez cienia współczucia. — Myślisz może, że mają czas albo ochotę cackać się z pięcioma tysiącami mieszkańców arkologii, którzy nigdy wcześniej nie widzieli otwartego nieba?
Bez przesady!
— Nadal uważam, że powinni nas uprzedzić, żebyśmy mogli przebrać się zawczasu w jakiś stosowniejszy ubiór.
— Trzeba było zabrać trochę rzeczy do kapsuły zerowej. Ja tak właśnie zrobiłam. W kontrakcie dopuszczają dwadzieścia kilogramów podręcznego bagażu.
— Za mój przelot płacił Kościół — odparł Horst nieśmiało.
Widział, że Ruth ma wszystko, czego potrzeba do przeżycia w tym nowym, obfitującym w wyzwania świecie; jeśli jednak nie popracuje nad swoim zgryźliwym usposobieniem, pewnie trzeba będzie któregoś dnia, wyobrażał sobie, powstrzymywać tłum żądny linczu. Stłumił w sobie uśmiech. O tak, tutaj mógł wykazać się swymi zdolnościami.
— Wiesz, ojcze, na czym polega twój problem? — zapytała Ruth. — Masz w sobie zbyt dużo wiary.
Wprost przeciwnie, pomyślał Horst, sporo mi jeszcze brakuje.
Dlatego właśnie znalazłem się w najodleglejszym zakątku ludzkiego dominium, gdzie nie mogę zdziałać nic złego. Biskup okazał nadzwyczajną uprzejmość, ujmując to w ten sposób.
— Co zamierzasz robić, gdy już dotrzemy na miejsce? — zapytał. — Prowadzić gospodarstwo? A może łowić ryby w Juliffe?
— Co to, to nie! Oczywiście, będziemy samowystarczalne, zabrałam w tym celu dosyć nasion. Ale jestem też wykwalifikowaną opiekunką dydaktyczną. — Uśmiechnęła się łobuzersko. — Zamierzam zostać wiejską belferką. Kto wie, może nawet jedyną taką w hrabstwie, zważywszy na bałagan, jaki tu wszędzie panuje.
Mam z sobą laserowy imprinter i właściwie każdy przydatny kurs dokształcający. — Poklepała plecak. — To wystarczy, abym się tu z Jay wygodnie urządziła. Nie masz wyobrażenia, ile tizziy musi wiedzieć ten, kogo pakują do leśnej głuszy.
— Chyba masz rację — odparł bez zbytniego entuzjazmu. Czy również w serca innych kolonistów wkradało się teraz zwątpienie, gdy stanęli oko w oko z przygnębiającą rzeczywistością Lalonde?
Omiótł wzrokiem najbliższych ludzi. Wszyscy człapali jak w letargu. Minęła go prześliczna nastolatka z nosem spuszczonym na kwintę i wargami ściśniętymi w udręce. I ona górę kombinezonu owinęła wokół talii; pomarańczowa koszulka bez rękawów z głębokim wycięciem odsłaniała sporo gładkiej skóry, teraz pokrytej warstwą kurzu i potu. Cicha męczennica, skonstatował Horst. Odkąd w arkologii poświęcił się pracy w przytułku, często się spotykał z podobnymi przypadkami. Żaden z mężczyzn nie zwracał na nią jakiejkolwiek uwagi.
— A żebyś wiedział — rzekła tym samym gromkim, zdecydowanym głosem. — Weźmy dla przykładu buty. Wziąłeś pewnie z sobą dwie albo trzy pary.
— Dwie pary, zgadza się.
— Mądrze. Ale w dżungli nie wytrzymają nawet pięciu lat, choćby z nie wiem jak mocnego kompozytu je zrobili. Potem będziesz musiał postarać się o nowe. A wtedy przyjdziesz do mnie z prośbą o kurs szewstwa.
— Rozumiem. Dobrze to sobie wszystko przemyślałaś, co?
— Inaczej by mnie tu nie było.
Jay uśmiechnęła się do matki z głębokim podziwem.
— Nie jest ci ciężko taszczyć ten imprinter? — zapytał Horst z ciekawością.
Ruth zarechotała głośno i przetarła czoło wierzchem dłoni w teatralnym geście.
— Jasne, że sporo waży. Ale to cenna rzecz, zwłaszcza najnowsze kursy techniczne, o jakich na tym świecie jeszcze nie słyszano. Czegoś takiego nie zostawię w rękach ludzi z lotniska. Nie ma głupich.
Przebiegł po nim dreszcz zgrozy.
— Chyba nie myślisz, że oni…
— A czemu by nie? Ja na ich miejscu robiłabym to samo.
— Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś? — zapytał z irytacją. — Mam w pojemnikach katechizmy, lekarstwa, wino mszalne. Ktoś z nas mógł popilnować bagaży.
— Posłuchaj, ojcze, ani myślę być przywódcą grupy, niech tę godność sprawuje jakiś rosły facet z jajami, ja dziękuję. Wątpię też, czy ktoś mi przyklaśnie, jeśli stanę przed opiekunką i powiem, że ktoś powinien zostać i dopilnować, aby jej przyjaciele nie rozkradli naszych rzeczy. Ty byś tak postąpił, z tą swoją bezinteresowną życzliwością?
— Nie, na pewno nie publicznie — odrzekł Horst. — Ale są inne sposoby.
— W takim razie lepiej zacznij o nich myśleć, bo nasze cenne pojemniki mają leżeć na kupie w miejskim magazynie jeszcze przez dwa dni, póki nie wsiądziemy na statek. A będziemy potrzebować tego, co jest w środku, oj, będziemy. Komu się ubzdurało, że do przetrwania w dżungli wystarczy jedynie determinacja i ciężka, uczciwa praca, tego życie nauczy jeszcze moresu!
— Czy zawsze musisz mieć we wszystkim rację?
— Słuchaj no, ojcze, masz tu za zadanie dbać o nasze duszyczki. Dasz sobie radę, widać po tobie, że jesteś z natury człowiekiem opiekuńczym. Choć się z tym głęboko kryjesz. Ale troska o to, żebym nie rozstała się z duszą, to już moja działka. Dlatego me zamierzam zaniedbywać żadnych środków ostrożności.
— W porządku. Myślę, że powinienem wieczorem pogadać z całą grupą. Może zorganizujemy jakąś straż w magazynie.
— Nie wadziłoby też zażądać rekompensaty za rzeczy, które gdzieś się zawieruszyły. Poskładają w jednym miejscu mienie wielu grup, więc nie powinno być z tym większych problemów.
— Inne wyjście to pójść do biura szeryfa i poprosić, aby poszukali wszystkiego, co nam ukradziono — rzekł Horst niepewnie.
Ruth parsknęła głośnym śmiechem. Przez kilka minut szli w milczeniu.
— Ruth? — zapytał w końcu. — Dlaczego tu przyleciałaś?
Kobieta wymieniła z Jay żałosne spojrzenie; obie wyglądały teraz na słabe i zalęknione.
— Ja? Uciekam — odpowiedziała. — A ty?
Durringham założono w roku 2582, kilka lat po tym, jak zespół badawczy działający z ramienia Konfederacji potwierdził wyniki analiz dokonanych przez ekipę ekologów spółki założycielskiej, oświadczając, iż fauna i flora Lalonde nie stanowi nadmiernego zagrożenia dla ludzi — bez takiego certyfikatu żadna planeta nie mogła marzyć o ściągnięciu osadników. W następnych latach spółka — po wykupieniu praw osiedleńczych od statku zwiadowczego, który odkrył planetę — szukała partnerów, przeobrażając się stopniowo w Towarzystwo Rozwoju Lalonde. Gdy zgromadzono kapitał umożliwiający wybudowanie kosmodromu, położenie podwalin pod cywilną administrację oraz doprowadzenie do umowy z edenistami na zawiązanie technobiotycznego habitatu na orbicie Murory, największego gazowego olbrzyma w układzie planetarnym, rozpoczęto wielkie dzieło sprowadzania kolonistów.