Выбрать главу

— Pójdę z nimi — oznajmiła Eileen Carouch, naciskając klamerkę przy pasie bezpieczeństwa.

— Proszę przypilnować, żeby przyprowadzili tu natychmiast kapitana czarnego jastrzębia — rzekła Syrinx. — Poślę z panią jednego z moich ludzi, który będzie pilotował „Vermudena” do sztabu Floty. — Pozbawiony swojego kapitana, „Vermuden” musiał okazać posłuszeństwo edeniście.

Podlatując do „Vermudena”, „Oenone” odwrócił się w przestrzeni, tak iż opadał teraz pionowo na górny kadłub czarnego jastrzębia. Z toroidu załogi wysunął się rękaw śluzy powietrznej.

W pełni uzbrojony oddział piechoty czekał już w komorze z gotową do użycia bronią. Grawitacja w toroidzie nareszcie powróciła do ziemskiej normy.

Syrinx rozkazała kapitanowi „Vermudena” wysunąć śluzę powietrzną.

Raptem eksplodował „Dymasio”.

Dowódca, mając absolutną pewność, że czeka go pranie mózgu w trakcie sesji dochodzeniowej i w konsekwencji pluton egzekucyjny, uznał, że opłaci mu się poświęcić statek i załogę dla zniszczenia „Graeae”. Zaczekał, aż jastrząb znajdzie się w odległości zaledwie jednego kilometra i zacznie wykonywać pierwsze manewry cumowania. Wówczas wyłączył zasilanie komór utrzymania antymaterii.

Pięćset gramów antymaterii zerwało się z uwięzi, ażeby pochłonąć równą co do masy ilość materii.

Z oddalonego o dwa tysiące kilometrów miejsca, gdzie przebywał „Oenone”, czoło elementarnej energii rozłupało wszechświat na dwie części. Po jednej stronie gwiazdy świeciły z filozoficznym spokojem, po drugiej nieskończona dal znikła, zastąpiona płaską taflą szalejących fotonów.

Syrinx czuła, jak palący blask zalewa „Oenone”, wysmażając na skwarki receptory sensorów optycznych statku. Kanał afiniczny pełnił rolę przewodnika dla purpurowo — białego światła, które mogło tą drogą wdzierać się wprost do jej umysłu; nawałnica fotonów zdawała się przyprawiać o obłęd. W głębinach blasku pojawiały się również szczeliny ciemności, trzepoczące jak ptaki porwane przez wichurę. Wołały do niej rozpaczliwie; były to czasem okrzyki lub słowa, czasem wizerunki osób i miejsc, także ulotne zapachy, strzępy śmiechu, muzyki, gorąca, chłodu, wrażenia dotyku czy wilgoci. Zawartość umysłów przemieszczająca się do komórek neuronowych „Oenone”. Wykoślawiona i niekompletna, ułomna.

— Thetis! — wykrzyknęła Syrinx.

Nie mogła go odnaleźć w tak wielkim chaosie, tym bardziej że światło przeszywało ją nieznośnym bólem. Zawyła z rozpaczliwej wściekłości.

Pole dystorsyjne „Vermudena” rozdęło się, wzmocniło, wywarło nacisk na ciągłą strukturę rzeczywistości. Uchylił się wlot tunelu.

Chi strzelił strumieniem promieniowania gamma, lecz trafił w pustkę. Wlot już się zamykał.

Nim upłynęły dwie sekundy od eksplozji „Dymasia”, fala podmuchowa cząsteczek osaczyła kadłub „Oenone”. Płaszcz piankowy, już wcześniej poddany niszczycielskiemu działaniu promieniowania elektromagnetycznego, ulegał teraz dodatkowym uszkodzeniom. Jastrząb sięgnął zmysłami poza otaczający go zamęt, dostrzegł otwierający się wylot tunelu prowadzącego przez puste wymiary. Ocenił jego wielkość i długość, określoną przez pobór energii uciekającego statku. „Oenone” znał dokładne współrzędne terminalu… położonego w odległości dwudziestu jeden lat świetlnych, na granicy możliwości czarnego jastrzębia.

— Za nim! — wykrzyknął „Oenone” żywiołowo, wypełniając energią własne komórki modelowania.

— Nie! — sprzeciwiła się Syrinx. Ze strachu zapomniała o smutku.

— Jest inny sposób. Zaufaj mi.

Syrinx poddała się bezradnie losowi, gdy domykał się za nimi wlot; jakiś zdradziecki, spragniony zemsty pierwiastek jej podświadomości musiał widocznie dać pozwolenie jastrzębiowi. Szybko się jednak otrząsnęła ze strachu, okazało się bowiem, że tunel ma długość zaledwie trzynastu lat świetlnych. Kiedy jednak terminal zaczął się otwierać, poczuła, iż komórki modelowania energii znów się uaktywniają. Momentalnie zdała sobie sprawę, co to oznacza, śmiejąc się jadowicie na myśl o odwecie.

— A nie mówiłem? — mruknął „Oenone” z dumą.

Po rozpaczliwym skoku na odległość dwudziestu jeden lat świetlnych zdolność „Vermudena” do ponownego naładowania węzłów modelujących zmalała właściwie do zera. Statek czuł, jak kapitan leży przyciśnięty do fotela amortyzacyjnego z usztywnionymi mięśniami, wygiętym grzbietem, podzielając jego wysiłek. Quasimateria tunelu czasoprzestrzennego opływała kadłub; nie wywierała nań fizycznego nacisku, tym niemniej była wyczuwalna. Ostatecznie ukazał się zarys terminalu. Blask gwiazd sączył się do wewnątrz, malując dziwne kształty.

„Vermuden” z niemałą ulgą wyskoczył w czystą próżnię normalnej przestrzeni.

— Dobra robota — pochwalił kapitan. „Vermuden” poczuł odprężenie mięśni ramion i klatki piersiowej oraz wdech powietrza.

Wtem potężne światło lasera opromieniło kadłub, zalewając komórki receptorowe różowym blaskiem. Soczewkowaty kształt o średnicy stu pięćdziesięciu metrów wisiał w odległości osiemdziesięciu metrów od czubka centralnej iglicy „Vermudena” po stronie demonicznego czerwonego lśnienia Betelgeuse.

— A to co za diabelstwo?! Jakim cudem?… — warknął kapitan.

— To tylko wiązka naprowadzająca — oświadczył „Oenone”. — Jeśli wyczuję najmniejszą zmianę strumienia energii w twoich komórkach modelujących, przełączę laser na promieniowanie gamma i przetnę cię na dwie części. A teraz wysuń śluzę powietrzną. Mam tu na pokładzie paru ludzi, którzy chcą koniecznie poznać cię z bliska.

— Nie wiedziałam, że jastrzębie zdolne są do czegoś podobnego — powiedziała Eileen Carouch kilka godzin później.

Henry Siclari, kapitan „Vermudena”, siedział wraz z pozostałymi dwoma członkami załogi czarnego jastrzębia w areszcie „Oenone”. W tym czasie zwycięska załoga zapoznawała się pod przewodnictwem Cacusa z systemami „Vermudena”. Cacus przewidywał, że już na drugi dzień zabiorą statek do bazy na Oshanko.

— Skoki sekwencyjne? — odparła Syrinx. — Proszę bardzo, potrzeba tylko jastrzębia ze znakomitym wyczuciem przestrzeni.

Takiego jak ty.

— Kocham cię — odparł „Oenone”, nie speszony naprzemiennymi pochwałami i przyganami, jakimi edeniści bombardowali go od chwili wykonania karkołomnego manewru.

— Masz odpowiedź na wszystko, co? — rzekła, lecz bez radości w głosie.

Thetis. Jego szeroka, uśmiechnięta twarz, pokryta chłopięcymi piegami. Zmierzwione, rudawoblond włosy, drobne ciało.

I wszystkie te godziny spędzone na włóczęgach wokół Romulusa.

Wspólne wyprawy, frustracje i osiągnięcia. Stanowił, jak i „Oenone”, część jej osobowości. Był jej bratnią duszą, tak wiele ich łączyło. A teraz odszedł. Wyrwany od niej, wyrwany z niej na zawsze.

— I ja go opłakuję — szepnął „Oenone” w myślach Syrinx, także przejęty żalem.

— Dziękuję. Ale przepadło również potomstwo „Graeae”. Jak można było zrobić coś tak strasznego i odrażającego? Nienawidzę adamistów.

— Nie godzi się tak mówić. Zobacz, Eileen i żołnierze podzielają nasze zmartwienie. Nie chodzi o adamistów, tylko o jednostki. Zawsze się liczą jednostki. Nawet edeniści popełniają błędy, nie uważasz?

— Tak, masz rację — odparła, bo była to prawda. Wciąż jednak czuła pustkę w pewnym zakamarku umysłu, gdzie kiedyś gościła radość.