Gdy tylko „Oenone” wynurzył się w pobliżu Saturna, Athene zrozumiała, że zdarzyła się jakaś potworna rzecz. Siedziała akurat przed altanką ogrodową, karmiąc dwumiesięczną Clymene z technobiotycznej przystawki sutkowej, kiedy tknęło ją złowieszcze przeczucie. Przytuliła praprawnuczkę, drżąc ze strachu przed tym, czego niebawem się dowie. Niemowlak zaprotestował płaczem, gdy oderwano go od sutka i przyciśnięto tak mocno. Przekazała prędko Clymene w ręce prawnuka, który spróbował uspokoić dziewczynkę mentalnymi słowami pociechy. Raptem osobliwie przygnębione myśli Syrinx dotarły do umysłu Athene i wtedy poznała okrutną prawdę.
— Zostało coś po nim? — zapytała cicho.
— Trochę — odpowiedziała Synnx. — Bardzo mało. Wybacz, mamo.
— Jedna myśl by mi wystarczyła.
Zaledwie „Oenone” zbliżył się do Romulusa, niezwłocznie oddał przechowywane fragmenty wspomnień osobowości habitatu.
Bezcenną, nienamacalną resztką życia, całe dziedzictwo po Thetisie i jego załodze.
Dawni przyjaciele, kochankowie i mężowie Athene wyłonili się teraz z wieloskładnikowej osobowości Romulusa, aby dodać jej otuchy, pomóc znieść ów bolesny cios.
— Zrobimy, co tylko w naszej mocy — zapewniali.
I rzeczywiście: czując, jak poszarpane szczątki syna zszywane są powoli w bardziej spójną całość, doświadczała pewnego rodzaju ulgi.
Chociaż zaznajomiona z obliczem śmierci, Athene nie potrafiła jednak pogodzić się z tak nagłą stratą. Dotąd w jej podświadomości tliła się wiara, że jastrzębie i ich kapitanowie są poniekąd nieśmiertelni, a przynajmniej niepodatni na tak nieszczęśliwe wypadki. To absurdalne, naiwne niemal przekonanie brało się może stąd, że ponad wszystko ceniła swoje dzieci, będące ostatnim ogniwem łączącym ją z „Iasiusem”. Ich potomstwem.
Pół godziny później, ubrana w prostą, smoliście czarną tunikę, Athene stała w holu recepcyjnym kosmodromu — wyniosła, samotna postać z siecią zmarszczek na twarzy, które jak nigdy przed tem pokazywały każdy rok spośród jej stu trzydziestu pięciu lat życia. Przeniosła wzrok nad półkę, kiedy „Oenone” wychynął z ciemności wraz ze smutną eskortą dwóch jastrzębi z dywizjonu obrony Saturna. „Oenone” opadł na wolny cokół z bardzo ludzkim westchnieniem ulgi. Węże pokarmowe poruszyły się niczym ślepe, niezgrabne macki, szukając żeńskich otworów w podbrzuszu jastrzębia; różnorodne zwieracze otwarły się i zacisnęły, tworząc mocne złącza. „Oenone” pochłaniał zsyntetyzowany przez Romulusa płyn odżywczy, napełniał wewnętrzne pęcherze i gasił pragnienie, które obniżało wydajność każdej komórki statku. W Oshanko nie zabawili długo, przekazali tylko władzom portowym załogę Siclariego, a potem pomogli grupie specjalistów od więzi afinicznej przejąć dowodzenie nad „Vermudenem”. Syrinx nalegała na szybki powrót do Saturna.
Athene z coraz głębszą troską spoglądała na wielkiego jastrzębia.
Bo też „Oenone” przedstawiał sobą żałosny widok: pianka kadłuba popalona i odpadająca płatami, na toroidzie stopione panele termozrzutu, układy elektronicznych czujników zamienione w strumyki zakrzepłego żużlu, obumarłe komórki spalonych pęcherzy sensorowych, które w feralnej chwili były skierowane na „Dymasia”.
— Nic mi nie dolega — zapewnił ją „Oenone”. — Uszkodzeniom uległy głównie mechaniczne systemy. Biotechnicy wyposażą mnie w nowe pęcherze sensorowe. Nigdy już nie będę narzekał, że powleczono mnie pianką — dodał ze zgryzotą.
Gdy Syrinx wynurzyła się ze śluzy powietrznej, w oczy rzucały się jej głęboko zapadnięte policzki, włosy oplatające w nieładzie głowę i sztywny chód, jakby szła na stracenie. Athene nie mogła już dłużej opanować łez, otoczyła ramionami swą rozżaloną córkę i ukołysała jej przygnębiony umysł empatycznym współczuciem — matczynym balsamem.
— To nie twoja wina.
— Gdybym nie…
— Przestań — nakazała jej ostro Athene. — Thetis i „Graeae” nie chcieliby przecież, żebyś oddawała się niepotrzebnym wyrzutom sumienia. Jesteś na to za silna, o wiele za silna.
— Tak, mamo.
— Zrobił to, co chciał. Zrobił to, co do niego należało. Jak myślisz, ile milionów ludzi poniosłoby śmierć, gdyby tę antymaterię zrzucono na powierzchnię zamieszkanej planety?
— Mnóstwo — odparła Syrinx w otępieniu.
— A on ich uratował. Mój syn. Dzięki niemu będą żyć, będą mieć dzieci, będą się śmiać.
— Ale to boli!
— Dlatego, że jesteśmy istotami ludzkimi, i to w o wiele większym stopniu aniżeli adamiści. Nasza empatia oznacza, że nie możemy nigdy ukryć tego, co czujemy, z czego powinniśmy się cieszyć. Zawsze jednak musisz szukać w sobie równowagi, Syrinx. Równowaga to pokuta za to, że jesteśmy ludźmi, niebezpieczeństwo związane z naszą umiejętnością współodczuwania. Stąpamy po wąskim moście nad skalistą przepaścią. Po jednej stronie mamy upadek w otchłań zezwierzęcenia, po drugiej głębię boskości. Tu i tam coś nas ciągnie, coś nas kusi.
Gdyby jednak te siły nie oblegały twojej psychiki, rozpalając w niej wewnętrzne konflikty, nigdy nie mogłabyś kochać. One nas budzą — rozumiesz? — te przeciwstawne strony, one wyzwalają w nas pasję. A zatem niech będzie ci nauką ta nieszczęsna przygoda; naucz się czerpać dumę z dokonania Thetisa, a zwyciężysz smutek. Wiem, że to trudne, zwłaszcza dla kapitanów. Bo to my naprawdę otwieramy swe dusze na potrzeby innych, to my najintensywniej czujemy i najbardziej cierpimy. Wiedząc to wszystko, mając świadomość, co cię czeka w przyszłości, powołałam cię jednak do istnienia, ponieważ można w życiu doświadczyć też tak wielu radości.
Okrągły dom wciśnięty w objęcia urokliwej dolinki wcale się nie zmienił, wciąż był tym samym hałaśliwym przybytkiem podekscytowanych dzieci, nieco zmęczonych dorosłych i zapracowanych technobiotycznych serwitorów. Syrinx odniosła wrażenie, jakby nigdy go nie opuściła. Mając osiemnaścioro dzieci, czterdzieścioro dwoje wnuków, jedenaścioro prawnuków i dwie latorośle czwartego pokolenia, Athene prowadziła rodzinę, która nie dawała jej nigdy chwili wytchnienia. Dziewięćdziesiąt procent dorosłych w taki czy inny sposób zajmowało się lotami kosmicznymi, a więc często wyruszało w długie podróże. Ale kiedy wracali, zawsze w pierwszej kolejności odwiedzali dom i Athene, zatrzymując się na dłużej bądź oglądając tylko pobieżnie kąty — w zależności od upodobania.
— Pensjonat, burdelik i plac zabaw dla dzieci w jednym — powtarzał czasami stary ekskapitan Ruben.
Młodsze pociechy z radością witały się z Syrinx, krążyły wokół niej z dzikimi okrzykami, żądając całusów i opowieści o planetach, które odwiedziła. Starsi w tym czasie oferowali stonowane wyrazy współczucia. Gdy była z nimi razem, czując i wiedząc, że podzielają jej smutek, wstępowała w nią maleńka otucha.
Po kolacji Syrinx udała się do swojego dawnego pokoju, prosząc, aby przez kilka godzin nikt jej nie przeszkadzał. Ruben i Athene nie mieli nic przeciwko temu, rozsiedli się w patio na białych metalowych krzesłach, gdzie prowadzili rozmowę w trybie jednokanałowym. Zasępione twarze świadczyły o ich trudnym do jkrycia zmartwieniu.
Syrinx położyła się na łóżku, patrząc poprzez przezroczysty dach na falujące leniwie zbocza dolin, oblewane mdłym blaskiem mroczniejącej już tuby świetlnej. W ciągu tych siedmiu lat, jakie upłynęły, odkąd „Oenone” osiągnął dojrzałość, drzewa podrosły i krzaki nabrały pełniejszych kształtów, przez co zmieniły się układy zielonych wzorów, jakie pamiętała z dzieciństwa.
Czuła obecność jastrzębia na półce, gdzie oczyszczano z pianki jego kadłub, a ruchome ramiona suwnic umożliwiały technikom pełny dostęp do potrzaskanego toroidu załogi. Gdy przyswajanie pokarmu dobiegło końca, ton przekazów myślowych „Oenone” powrócił do normy. Statek cieszył się z tego, że jest w centrum zainteresowania, dyskutując żywiołowo z ekipami remontowymi nad drobnymi szczegółami naprawy. Biotechnicy z przenośnymi wziernikami nachylali się nad zniszczonymi pęcherzami sensorowymi, pobierając próbki.