Выбрать главу

— Tato?

— Jestem tu, spryciarko. Mówiłem ci, że zawsze będę przy tobie.

— Dziękuję. Nigdy w to nie wątpiłam. Co z nim?

— Czuje się szczęśliwy.

Od razu zrobiło jej się lżej na sercu.

— Jest gotowy?

— Tak, choć z ostatnich lat wiele rzeczy bezpowrotnie zaginęło. Zintegrowaliśmy, co tylko się dało. Rdzeń osobowości jest nienaruszony, lecz brak w nim treści. Pozostało w chłopcu to, co dziecięce, może ta część, którą najbardziej w nim kochałaś.

— Mogę z nim porozmawiać?

— Owszem.

Stalą boso w gęstej, chłodnej trawie na brzegu szerokiego strumienia, osiowa tuba świetlna lśniła wysoko jak nić z uwięzionym w niej blaskiem słońca. Otaczały ją wysokie drzewa, przygięte ciężarem pnączy zwisających strąkami z gałęzi. Deszcz kwiecia sypał się na ziemię, płatki spływały nurtem czystej wody. W nieruchomym powietrzu trzepotały się leniwie motyle, rywalizując z pszczołami o miejsca na kwiatach. Ptaki szczebiotały wesoło. Znajdowała się na położonej opodal trawnika polanie, którą tak lubiła odwiedzać w dzieciństwie. Spojrzawszy w dół, zauważyła na sobie lekką, bawełnianą sukienkę w drobną biało — niebieską kratkę. Wokół kościstych bioder falowały długie, rozpuszczone włosy. Miała trzynaście lat, a dlaczego — zrozumiała, słysząc krzyki i śmiechy dzieci. Była jeszcze dość młoda, by uważać się za część dziecięcej ferajny, a zarazem wystarczająco duża, żeby ją szanowano, żeby mogła się zachowywać wyniośle, nie będąc przy tym wyśmiewaną.

Sześciu dziesięciolatków wypadło na polanę, jedni w szortach i koszulkach z krótkim rękawkiem, drudzy jedynie w kąpielówkach.

Rozradowane twarze, zdrowe ciała lśniące w ciepłym świetle.

„Syrinx!” — Był pośrodku grupki. Rudawe włosy w nieładzie, na ustach szeroki uśmiech.

„Cześć, Thetis” — odpowiedziała.

„Płyniesz z nami?” — zapytał z nadzieją.

Na brzegu, na wpół zanurzona w wodzie, leżała tratwa ze starych krzemowych arkuszy, aluminiowych dwuteowników pokrytych pianką i pustych plastikowych butelek. Ten znajomy widok sprawił, że łzy napłynęły jej do oczu.

„Nie mogę, Thetis. Przyszłam tylko, żeby sprawdzić, czy z tobą wszystko w porządku”.

„Jasne, że w porządku! — Spróbował zrobić gwiazdę na trawie, lecz wywróci) się i wybuchnął śmiechem. — Płyniemy do samego zbiornika ze słoną wodą, ale będzie ubaw! Nikomu nic nie mówimy, a osobowość niczego nie zobaczy. Kto wie, co nas tam spotka, może piraci i potwory? A jak znajdziemy skarb? Wydobędę go i zostanę najsławniejszym kapitanem w całym habitacie.

— Zerwał się na nogi z roziskrzonym spojrzeniem. — Płyń z nami, Syrinx. Proszę”.

„Innym razem, obiecuję”.

Dzieci przekrzykiwały się nawzajem, spychając tratwę w rwący nurt strumienia. Przez kilka sekund mocno nią kołysało, lecz uspokoiła się stopniowo. Chłopcy zaczęli ładować się na tratwę.

Thetis spoglądał to na Syrinx, to znowu na wodę, najwidoczniej w głębokiej rozterce.

„Obiecujesz? Naprawdę obiecujesz?”

„Naprawdę”. — Podeszła, ujęła w obie dłonie głowę Thetisa i ucałowała go delikatnie w czoło.

„Syrinx!” — pisnął z oburzeniem, rumieniąc się, gdy pozostali chłopcy ryknęli szyderczym śmiechem.

„To dla ciebie. — Zdjęła z szyi wiotki, srebrny łańcuszek z pięknie rzeźbionym nefrytem wielkości winogrona. — Noś go, a będzie tak, jakbym była przy tobie. Następnym razem, kiedy przyjdę, o wszystkim mi opowiesz”.

„Dobra! — Ruszył biegiem ku tratwie, rozbryzgując stopami wodę i niezręcznie próbując zapiąć łańcuszek. — Nie zapomnij wrócić. Obiecałaś”.

— Jak daleko dopłynie? — zapytała Sinona, kiedy przyjaciele wciągnęli na tratwę przemoczonego Thetisa.

— Jak daleko zechce.

— Ile to potrwa?

— Ile sobie zażyczy.

— Ależ, tato!

— Nie chciałem, żeby to zabrzmiało nonszalancko, przepraszam. Może dziesięć, może piętnaście lat. Widzisz, nawet dzieciństwo z czasem zaczyna nużyć. Zabawy, podczas których rywalizuje się z dorosłymi i przyjaciółmi, to fajna rzecz, lecz sporą część świadomości dziesięciolatka stanowi marzenie o dorośnięciu. Jego przedsięwzięcia są ledwie cieniem dokonań dorosłych ludzi. Jest takie stare powiedzenie, że każdy chłopiec to ojciec mężczyzny. Kiedy więc będzie miał dość przygód i uzmysłowi sobie, że takim mężczyzną nigdy już nie będzie, że jest skazany na wieczne dzieciństwo, jego tożsamość przeleje się z wieloskładnikowej warstwy Romulusa do ujednoliconej osobowości. Ten los czeka nas wszystkich, spryciarko, nawet ciebie.

— Chcesz powiedzieć, że straci nadzieję?

— Nie. Śmierć to strata nadziei, cała reszta jest zwyczajną rozpaczą.

Chłopcy machali wiosłami, przystosowując się do ruchów tratwy. Thetis siedział na przedzie i wykrzykiwał rozkazy, całkowicie w swoim żywiole. Obejrzał się, uśmiechnął i pomachał ręką. Syrinx uniosła dłoń w odpowiedzi.

— Adamiści tracą nadzieję — powiedziała. — Kapitan „Dymasia” stracił wszelką nadzieję. Dlatego postąpił tak, a nie inaczej.

— Adamiści są niekompletni. My mamy tę świadomość, że będziemy egzystować nawet po śmierci ciała. Jakaś cząstka naszego jestestwa przetrwa w pewnym sensie setki tysiącleci. Jeśli chodzi o mnie, nawet sobie nie wyobrażam, że mógłbym kiedyś opuścić swój segment wieloskładnikowej osobowości, mając pod opieką ciebie oraz resztę dzieci i wnuków. Może po upływie dziesięciu lub piętnastu pokoleń, gdy przeminie ostatnie uczucie przywiązania, poszukam pełni zjednoczenia z osobowością habitatu i podzielę się sobą z wszystkimi edenistami. Ale to odległa przyszłość.

— Adamiści mają swoje religie. Myślałam, że ich bogowie dają im nadzieję.

— Owszem, lecz tylko tym pobożnym. Weź jednak pod uwagę, w jak niewygodnej sytuacji znajduje się przeciętny adamista. Mityczne królestwo, którego nigdy nie pozna, oto, czym jedynie może być to jego niebo. Na dłuższą metę niezwykle trudno wytrzymać w takiej wierze nieszczęsnym, grzesznym śmiertelnikom. Tymczasem nasze drugie życie jest namacalne, rzeczywiste. My nie grzęźniemy w dogmatach, ale trzymamy się faktów.

— Gorzej, gdy jest się na miejscu Thetisa.

— Nawet on przetrwa.

— Jego część, i to w ograniczonej egzystencji. Płynie rzeką, która nie ma końca.

— Kochany, niezapomniany, szanowany, wieczny.

Tratwa zniknęła za zakolem, kępa wierzb przesłoniła dalszy jej widok. W powietrzu niosły się piskliwe glosy. Syrinx opuściła rękę.

„Jeszcze cię odwiedzę, mój ty duży braciszku — mruknęła w stronę bulgoczącego strumienia. — Wiele, wiele razy, zawsze gdy wrócę z podróży. Sprawię, że będziesz czekał z niecierpliwością na moje opowieści. Dam ci nadzieję. Obiecuję”.

Leżąc w swoim pokoju, patrzyła na mroczny, niewyraźny krajobraz. Osiowa tuba świetlna roztaczała teraz księżycową poświatę, choć nachodziły już na nią pierwsze tego wieczoru chmury deszczowe.

Syrinx zatrzasnęła swój umysł przed resztą edenistów, zamknęła go przed szybującymi w górze jastrzębiami, zamknęła przed osobowością habitatu. Został tylko ukochany „Oenone” — on ją zrozumie, byli wszakże jednością.