Lepkie krople białego ognia wyparowały na biodrach Jenny. Zacisnęła zęby, aby nie krzyczeć. Być może neuronowy nanosystem walczył ze skutkami naprawdę poważnych obrażeń. Bała się, że nie będzie w stanie iść o własnych siłach. Program medyczny wypełnił jej umysł czerwonymi symbolami, które skupiły się wokół schematu nóg niczym pszczoły na plastrze miodu. Zebrało jej się na wymioty.
— Możemy ci pomóc — szepnął chór głosów.
— Co? — zapytała, zdezorientowana.
Usiadła na popękanej ziemi, aby dać odpocząć nogom. Gdyby nie to, pewnie by się przewróciła, tak mocno drżały jej mięśnie.
— Wszystko w porządku, Jenny? — Dean stał z karabinem wymierzonym groźnie między połamane drzewa.
— Mówiłeś coś?
— Pytałem, czy wszystko w porządku.
— Ja… Musimy się stąd wydostać.
— Najpierw obłóż nogi pakietem opatrunkowym. Powinno go wystarczyć. — W ton jego głosu wkradła się nuta niepewności.
Jenny jednak wiedziała, że jest go za mało, a w każdym razie nie tyle, by przygotować ją do przejścia czterech kilometrów w warunkach bojowych. Prognozy neuronowego nanosystemu nie nastrajały do optymizmu; program uaktywnił implant wspomagający gruczoł dokrewny, który wprowadził do krwioobiegu mieszankę substancji chemicznych.
— Nie — odparła stanowczo. — W ten sposób nigdy nie wrócimy na statek.
— Nie zostawimy cię tu samej — oświadczył Will kategorycznie.
Nie widzieli uśmiechu, który pojawił się na jej ustach pod maską hełmu powłokowego.
— Wierz mi, że nie chciałam was o to prosić. Ale nawet jeśli pakiet nanoopatrunku postawi mnie na nogi, nie mamy dość amunicji, żeby przedrzeć się do rzeki.
— Co proponujesz? — spytał Dean.
Jenny spróbowała połączyć się z Murphym Hewlettem. W nanosystemie rozbrzmiały zakłócenia statyczne, ten sam co poprzednio dziwny świst.
— Niech to szlag trafi! Mam problem z wywołaniem komandosów. — Nie chciałaby ich zostawić w potrzebie.
— I nic dziwnego. — Dean wskazał na czubki drzew. — Patrzcie, ile dymu na południe od nas. Chyba dość daleko. Ostrzeliwują się ogniem. U nich też jest gorąco.
Jenny nie widziała dymu. Nawet liście przy wierzchołkach drzew smętnie poszarzały. Pole widzenia szybko się zawężało. Zażądała danych o czynnościach fizjologicznych organizmu. Hormony z trudem radziły sobie z jej poranionymi nogami.
— Daj mi swój pakiet nanoniczny — poprosiła.
— Zaraz. — Will posłał w las trzy pociski wybuchowe, po czym odpiął i rzucił jej pospiesznie plecak. Zanim go złapała, on już znowu celował w poharatane drzewa.
Przesłała polecenie do bloku nadawczo — odbiorczego, żeby otworzył kanał łączności z Ralphem Hiltchem, a następnie odpięła zatrzask plecaka i zaczęła grzebać w środku. Zamiast cichego piknięcia, sygnalizującego nawiązanie łączności między blokiem a platformą geostacjonarną, usłyszała tylko jednostajny szum.
— Will, Dean, połączcie się z platformą, może wspólna emisja się przebije. — Sięgnęła po karabinek impulsowy i skierowała go w stronę Geralda Skibbowa, który cztery metry dalej siedział w ponurym milczeniu. — Hej, ty! Myślę, że też się przykładasz do tych zakłóceń. Zaraz rozpocznę taki mały eksperyment, żeby sprawdzić, jak dużą porcję energii cieplnej jesteś w stanie znieść. No to jak będzie, panie Skibbow? Moja wiadomość przejdzie przez te elektroniczne zasieki?
Blok nadawczo-odbiorczy poinformował, że kanał łączności z ambasadą jest otwarty.
— Co tam u was? — zapytał Ralph Hiltch.
— Kłopoty… — Jenny przerwała z sykiem, gdy wokół jej lewej nogi zacisnął się pakiet nanoopatrunku. Jakby tysiąc zamoczonych w kwasie igieł wbiło się w oparzeliznę, kiedy z ciałem zwarła się kosmata powierzchnia opatrunku. Poleciła nanosystemowi zablokować wszystkie impulsy nerwowe. Nogi całkowicie odrętwiały, nie czuła w nich nawet specyficznego „zasysania” chemicznych anestetyków. — Mam nadzieję, szefie, że twój plan ewakuacji zadziała. Potrzebujemy pomocy. Natychmiast.
— W porządku, Jenny, rozpoczynam akcję. Za kwadrans będziemy na miejscu, wytrzymacie tyle?
— Oczywiście — rzekł Will nieprzyzwoicie radosnym tonem.
— Jesteście tam bezpieczni? — spytał Ralph.
— Nawet jeśli się stąd ruszymy, nasza sytuacja się nie zmieni.
— Jenny ucieszyła się, że tak szczęśliwie udało jej się wykręcić od odpowiedzi.
— Dobra, mam wasze współrzędne. Wypalcie koło o średnicy przynajmniej pięćdziesięciu metrów. Muszę gdzieś wylądować.
— Tak, sir.
— Już lecę.
Jenny zamieniła się bronią z Deanem. Siedziała oparta o drzewo, mierząc do Geralda Skibbowa z karabinu magnetycznego. Żołnierze z jednostki G66 zaczęli siec dżunglę impulsami indukcyjnymi.
„Ekwanem” dowodziła kobieta w średnim wieku, pochodząca z rodziny przysposobionej genetycznie do lotów kosmicznych, o czym świadczyła jej krzepka i smukła figura. Projektor AV pokazywał ciasną kabinę, gdzie unosiła się w błękitnym kombinezonie dziesięć centymetrów nad fotelem amortyzacyjnym.
— Skąd pan wiedział, że opuszczamy orbitę? — zapytała. Jej głos był lekko zniekształcony dziwnym świstem, który dochodził przez przekaźnik z geostacjonarnej platformy telekomunikacyjnej.
Graeme Nicholson uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej zdziwienie. Na moment oderwał spojrzenie od projektora. Pod drugą ścianą centrum kontroli ruchu lotniczego w Durringham Langly Bradburn wywrócił oczy i ponownie wbił wzrok w ekrany kontrolne.
— Mam znajomości w ambasadzie Kulu — odpowiedział Graeme, skupiając uwagę na projektorze.
— To nie jest rejs handlowy. — Dało się wychwycić pewną niechęć w głosie dowódcy „Ekwana”.
— Wiem. — Graeme słyszał opowieści o ambasadorze Kulu, który praktycznie przejął dowodzenie nad zarejestrowanym w królestwie transportowcem kolonizacyjnym. Sytuacja wydała mu się jeszcze ciekawsza, gdy Langly powiedział, że sam Cathal Fitzgerald nadzoruje na orbicie kapitana statku, aby wszystko szło zgodnie z wytycznymi jego szefa Ralpha Hiltcha. Gdyby teraz Graeme wyjrzał za okno, zobaczyłby kolejkę ludzi przed najbliższym hangarem. Zasłaniając się ramionami przed zacinającym deszczem, wchodzili na pokład pasażerskiego McBoeinga BDA-9008. Cały personel ambasady wraz ze służbą. — To tylko jeden fleks pamięciowy — rzekł zachęcająco. — Ręczę pani, że kto osobiście dostarczy go do biura Time Universe, otrzyma sowitą premię.
— Nie poinformowano mnie jeszcze, dokąd polecimy.
— Mamy biura we wszystkich układach w Konfederacji. Poza tym zostanie to potraktowane jako pani osobista zasługa — dodał z naciskiem.
Przez chwilę panowała cisza, póki nie domyśliła się, że przypadnie jej cała zapłata.
— Niech tak będzie, panie Nicholson. Proszę dać fleks pilotowi McBoeinga. Spotkam się z nim, kiedy przycumuje.
— Dziękuję. Interesy z panią to przyjemność.
— Myślałem, że oddałeś rano fleks dowódcy „Gemala” — odezwał się Langly, kiedy Graeme wyłączył metrowej wysokości kolumnę projektora.
— Masz rację, stary, ale chciałem mieć pewność.
— Czy kogoś w ogóle interesują zamieszki na Lalonde? Nikt nawet nie słyszał o tej planecie.
— To teraz usłyszy. O tak, będzie o niej głośno.
Deszcz ciął po kadłubie małego kosmolotu, który przebił się przez dolne warstwy chmur. Krople bębniły po twardym krzemo-litowo-kompozytowym pokryciu, zamieniając się natychmiast w parę na rozgrzanej powierzchni pojazdu pędzącego z prędkością pięciu machów.