Выбрать главу

Kelly ostrożnie uniosła głowę.

— Chyba go załatwiłeś — odezwał się Theo z przekąsem, omijając szerokim łukiem rozkołysaną wodę, która wlewała się do nowego krateru. Na brzegu paliło się półkole trawy.

— Hej, to krwiożercze bydlaki! — zaprotestował Jalal.

— Ten już na pewno nim nie jest, co potwierdzi każdy człowiek w promieniu pięciu kilometrów — powiedziała Ariadnę.

— Ty byś pewnie wymyśliła coś lepszego?

— Przestańcie — wdał się w spór Reza. — Mamy na głowie poważniejsze zmartwienia.

— Uwierzyłeś w to, co opowiadał ten debil? — spytała Ariadnę, wskazując kciukiem na Wallace’a.

— Częściowo — odparł oględnie Reza.

— Dziękuję. — Shaun Wallace przyglądał się bacznie płonącym brzegom jamy, gdy poduszkowiec mijał ją w pędzie. — Celny strzał. Te stare krokolwy zawsze mi napędzały stracha. Lucyfer musiał być w formie, kiedy je wymyślał.

— Zamknij się! — burknął Reza.

Czujnik optyczny zogniskowany na skraju czerwonej chmury pokazał mu samotną odrośl, która zaczynała się wydłużać nad korytem wąskiej rzeki. Reza oceniał, że nie zostaną przez nią dogonieni, tym niemniej był to widomy i niepokojący dowód na to, iż opętani mieszkańcy planety śledzą kroki oddziału zwiadowczego.

Otworzył kanał łączności z blokiem nadawczo-odbiorczym i datawizyjnie przesłał ciąg instrukcji. Urządzenie próbowało odebrać sygnały satelitów telekomunikacyjnych. Dwa z pięciu, które czarne jastrzębie rozmieściły na orbicie geostacjonarnej, znajdowały się nad horyzontem i ciągle nadawały. Do jednego z nich blok wysłał spójną wiązkę promieniowania, prosząc o połączenie z którymś z okrętów należących do floty Terrance’a Smitha. Komputer satelity odpowiedział, że aktualnie żaden statek nie jest połączony z siecią dowodzenia. Przechowywał jednak w pamięci pewną wiadomość. Reza przesłał osobisty szyfr dostępu.

„Wiadomość o ograniczonym dostępie wyłącznie na użytek Rezy — rozległ się głos Joshui CaWerta z bloku procesorowego. — Muszę mieć pewność, że wiadomość odbierzesz ty i nikt inny. Satelita został zaprogramowany, aby przekazać ją bezpieczną wiązką kierunkową. Jeżeli w promieniu pięciuset metrów od was są wrogowie, którzy mogą przechwycić wiadomość, to jej nie odbieraj. Aby odczytać nagranie, podaj nazwisko osoby, która w tamtym roku poróżniła mnie z Kelly”.

Koniuszek czerwonej chmury był jeszcze parę kilometrów za nimi. Reza popatrzył na Shauna Wallace’a.

— Czy któryś z twoich przyjaciół może teraz przechwycić transmisję radiową?

— No cóż, kilku mieszka w starych gospodarstwach na sawannie, ale to kilka mil stąd. Czy to więcej niż pięćset metrów?

— Tak. Kelly, poproszę o nazwisko.

Obrzuciła go lodowatym uśmiechem.

— Pewnie teraz się cieszysz, że nie zostawiłeś mnie w Pamiers?

Jalal zarechotał.

— No to cię zażyła, Reza.

— Tak — wycedził w odpowiedzi. — Cieszę się, że nie zostawiłem cię w Pamiers. A teraz nazwisko.

Kelly otworzyła kanał łączności z jego blokiem nadawczo-odbiorczym i przesłała: „Ione Saldana”.

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której na fali nośnej pojawiały się tylko krótkie piknięcia.

„Widzę, Kelly, że pamięć ci dopisuje. W porządku, oto zła nowina: porwane statki walczą z flotą Smitha i eskadrą Saldany. Na orbicie toczy się zacięta bitwa. „Lady Makbet” wyszła z tarapatów, ale i jej się oberwało. Może to kiedyś opiszesz. Zamierzam skoczyć na Murorę. Edeniści mają tam stację na orbicie, więc przeprowadzimy w doku najważniejsze naprawy. Za dwa dni powinniśmy usunąć uszkodzenia, potem po was wrócimy. Słuchajcie wszyscy: tylko jeden jedyny raz okrążymy planetę. Mam nadzieję, że posłuchaliście mojej rady i teraz zmykacie ile sił w nogach od tej czerwonej chmury. Niech wasz blok nadawczo-odbiorczy czeka w pogotowiu na mój sygnał. Jeśli chcecie, żebym was zabrał, trzymajcie się z dala od nieprzyjaciela. To by było na tyle, szykujemy się do skoku.

Życzę powodzenia. Zobaczymy się za dwa, może trzy dni”.

Kelly wsparła głowę na rękach. Sam dźwięk jego głosu fantastycznie koił nerwy. Spryciarz wymigał się od walki. Teraz miał wrócić, żeby ich uratować. Joshua, ty cudowny skurczybyku! Starła łzy z policzków.

Shaun Wallace poklepał ją czule po ramieniu.

— Twój kawaler, co?

— Tak. W pewnym sensie. — Pociągnęła nosem i oficjalnie otarła resztkę łez z twarzy.

— Wygląda mi na zacnego chłopaka.

— Bo nim jest.

Reza przesłał pasażerom drugiego poduszkowca streszczenie wydarzeń.

— Całkowicie zgadzam się z Joshuą, odtąd będziemy unikać opętanych i czerwonej chmury. Misję uważam za zakończoną. Nie dajmy się zabić i zróbmy wszystko, żeby zebrane przez nas informacje dotarły do władz Konfederacji. To są teraz nasze główne zadania. Popłyniemy rzeką aż do osady Tyrataków i tam postaramy się wytrwać do powrotu „Lady Makbet”.

* * *

Tyrataków zwabił na Lalonde pewien krzew o nazwie rygar.

Kiedy LDC zbierało fundusze na wsparcie swych inwestycji, przesłało próbki autochtonicznych roślin obu ksenobiotycznym członkom Konfederacji; przy tego typu przedsięwzięciach było to powszechnie praktykowane działanie, zmierzające do pozyskania pomocy ze wszystkich możliwych stron. Kiintowie jak zwykle odmówili współudziału, jednakże Tyratakowie odkryli w maleńkich jagodach rygara przepyszny smakołyk. Ze zmielonych owoców sporządzało się zimny napój albo po dodaniu cukru wyrabiało ciągliwe słodycze. Zdaniem negocjatorów Towarzystwa, dla Tyrataków był to ekwiwalent czekolady. Na ogół zamkniętych w sobie ksenobiontów tak bardzo zauroczyła perspektywa masowej uprawy rygara, że razem z własną organizacją kupiecką zgodzili się włączyć do dzieła zakładania kolonii i wykupili czteroprocentowy pakiet udziałów w przedsięwzięciu. Dopiero po raz trzeci od wstąpienia do Konfederacji Tyratakowie zasiedlali wspólnie z ludźmi nowo odkrytą planetę, co dawało tak potrzebny prestiż borykającemu się z licznymi problemami Towarzystwu. Zarząd LDC miał tym większe powody do zadowolenia, iż ludziom jagody rygara smakowały jak olej roślinny, więc nie zachodziła obawa, że między nimi a Tyratakami wybuchnie w przyszłości konflikt interesów.

Pięć lat po tym, jak z nieba spadły kontenery zrzutowe będące zalążkiem Durringham, na planetę przybyła pierwsza grupa par rozpłodowych, które osiedliły się u podnóży łańcucha górskiego — na południowych rubieżach dorzecza Juliffe, gdzie występował pospolicie rygar. Wieloletnie plany gospodarcze LDC przewidywały, że siedziby ludzi i Tyrataków, powstające coraz dalej od pierwszych ośrodków osadnictwa, spotkają się gdzieś przy granicy dorzecza.

W tym czasie obie rasy miały być już finansowo samowystarczalne, prowadzić handel wymienny i osiągać dobrobyt. Ta chwila wciąż jednak była melodią dalekiej przyszłości. Żadna z osad ludzkich położonych najdalej od Durringham nie wyszła poza poziom zamożności Schuster czy Aberdale, a i na plantacjach Tyrataków zbierano ledwie tyle rygara, żeby zapełnić ładownie dwóch statków, które co rok przybywały po plony. Kontakt między obiema społecznościami był minimalny.

* * *

Późnym popołudniem, kiedy trawiaste równiny zaczynały pochylać się na niskim przedgórzu, najemnicy z oddziału zwiadowczego ujrzeli pierwszą sadybę Tyrataków. Nie mogło być mowy o pomyłce: ponura żółtobrązowa wieża o wysokości dwudziestu pięciu metrów, zwężająca się lekko ku górze, miała okrągłe okna zaklejone śnieżnobiałymi pęcherzami. Ten styl wykształcił się przed z górą siedemnastoma tysiącami lat na porzuconej już ojczystej planecie Tyrataków, MastritPJ, i był powielany na każdej planecie w galaktyce, do której docierały ich kolonizacyjne arki kosmiczne.