— Wycofajcie stąd swoje pojazdy — rozległ się metaliczny głos w szumie deszczu. — Ludzie nie mają tu już prawa wstępu.
— Szukamy schronienia na noc — odparł Reza. — Nie możemy wracać na północ, sami przecież widzieliście tę czerwoną chmurę.
— Nie chcemy tu ludzi.
— Dlaczego? Musimy gdzieś przenocować. Powiedz, co się stało?
— Ludzie stali się… — Blok wydał z siebie melodyjne ćwierknięcie. — Brak dosłownego tłumaczenia, najbliższe określenie: elementarni. CoastucRT ucierpiał od zniszczeń, skradziono kosmolot kupców. Ludzie w amoku zabijali rozpłodowce i członków innych kast. Nie macie pozwolenia na wejście.
— Wiem o zamieszkach w wioskach ludzi. Towarzystwo Rozwoju Lalonde przysłało nas, żebyśmy spróbowali przywrócić tu porządek.
— W takim razie próbujcie. Wróćcie do swoich wiosek i zaprowadźcie porządek.
— Staraliśmy się, ale opanowanie sytuacji przerasta nasze możliwości. Nastąpiła groźna inwazja nieznanego pochodzenia. — Jakoś nie umiał przełamać się i powiedzieć: opętanie. Blok procesorowy milczał. Podejrzewał, że rozmawia z rozpłodowcem, gdyż członkowie kasty żołnierzy byli tylko w niewielkim stopniu świadomi… Nie to, żeby chciał się z takim zmierzyć. — Możemy pomówić o tym, co da się zrobić, żeby uchronić was przed dalszymi atakami. Moi ludzie są wyszkoleni do walki i dobrze wyposażeni, z pewnością zwiększą wasze możliwości obronne.
— Zgoda. Wejdziesz w pojedynkę do CoastucRT i zapoznasz się z sytuacją. Jeśli stwierdzisz, że istotnie jesteście w stanie przygotować nas do obrony, twój oddział będzie mógł wejść i pozostać.
— Reza — przesłała datawizyjnie Kelly, — Zapytaj go, czy mogę ci towarzyszyć. Proszę.
— Będę potrzebował dwóch osób do pomocy, aby do zmierzchu obejrzeć dokładnie teren wokół osady — powiedział na głos, dodając datawizyjnie: — No to jesteśmy kwita.
— Najzupełniej — odpowiedziała.
— Ale tylko dwóch — zgodził się metaliczny głos. — I nie mogą mieć przy sobie broni. Nasi żołnierze zapewnią im ochronę.
— Będzie, jak sobie życzycie.
Odwrócił się i ruszył z powrotem do poduszkowca, zapadając się po kostki w błotnistych kałużach. Projektor AV bloku procesorowego zaczął emitować dźwięczne świsty i pohukiwania, będące głoskami języka Tyrataków. Przez deszcz przedzierały się odpowiedzi, wobec czego najemnicy wzmocnili do maksimum czułość czujników, daremnie próbując określić położenie innych przedstawicieli kasty żołnierzy. — Ariadnę, pójdziesz ze mną i z Kelly. Potrzebuję kogoś, kto należycie zbada teren. Reszta tutaj zaczeka. Postaramy się wrócić przez zmrokiem. Zostawiam na warcie Fentona i Ryalla.
Przez całą drogę do wioski obok poduszkowca truchtali dwaj żołnierze o — zdawałoby się — niespożytych siłach. Ich czułki podrygujące w biegu, o czym dowiedziała się Kelly z pamięci dydaktycznej, były odpowiednikami ogonów — pomagały im utrzymać równowagę. Właściwie to nie była pewna, kogo mieli ochraniać.
Strzelby w ich rękach stwarzały niezwykły widok; do istot, które ewoluowały w czasach preindustrialnych, specjalizując się w walkach z wojownikami wrogich plemion, pasowałyby bardziej strzały i łuki.
Po przejrzeniu całej pamięci dydaktycznej Kelly wiedziała już, że wyspecjalizowane wymiona rozpłodowców (jedynych w pełni świadomych Tyrataków) wydzielały swego rodzaju chemiczne programy sterujące. Układana przez rozpłodowca sekwencja instrukcji — których roślin nie wolno zjadać, jak posługiwać się określonym narzędziem elektrycznym — modyfikowała w gruczołach odpowiedni łańcuch molekuł. Każde polecenie załadowane do mózgu osobnika z kasty wasali (istniało ich sześć gatunków) zawsze mogło zostać uaktywnione prostą werbalną komendą. Substancje chemiczne znajdowały również zastosowanie w nauczaniu młodych rozpłodowców, upodabniając proces kształcenia do imprintów dydaktycznych adamistów i afinicznych lekcji edenistów.
Deszcz powoli ustawał, kiedy poduszkowiec wjechał na szczyt wzniesienia górującego nad osadą. Kelly potoczyła wzrokiem po rozległej dolinie. Na wszystkich jej łagodnie spadających zboczach założono plantacje. Na powierzchni blisko dwudziestu kilometrów kwadratowych ziemię oczyszczono z trawy i zarośli, a na wyrównanych i nawodnionych terasach posadzono młode krzewy rygara. Sama wieś rozłożyła się na dnie doliny; kilkaset identycznych ciemnobrązowych wież stało w koncentrycznie rozmieszczonych kręgach wokół parku położonego w środku wioski.
Reza wprowadził poduszkowiec na wijącą się serpentynami drożynę i ruszył w dół zbocza. Przy szmaragdowozielonych krzewach pracowali liczni przedstawiciele kasty farmerów: przycinali pędy, wyrywali chwasty, naprawiali płytkie rowy odwadniające.
Farmerzy byli nieco mniejsi od żołnierzy, lecz mieli mocniejsze ramiona i tego rodzaju krzepę, która kojarzyła się z wołami lub końmi z rasy szajrów. Sporadycznie napotykali przemykających w zaroślach członków kasty myśliwych; niewiele więksi od psów Rezy, odznaczali się wściekłą żywiołowością, przed którą prawdopodobnie mógłby zadrżeć krokolew. Ilekroć pojawiał się myśliwy, żołnierze eskorty świstali i pohukiwali, a wtedy odwracał się posłusznie i znikał.
Dopiero kiedy poduszkowiec zjechał na dno doliny, dało się zauważyć pierwsze ślady zniszczeń. Kilkanaście wież z zewnętrznego kręgu miało naruszoną konstrukcję, a po pięciu pozostały jedynie poszarpane kikuty sterczące z gruzowiska. Barbarzyńsko osmalone mury zdawały się pokryte jakimś ekscentrycznym graffiti.
Na polach uprawnych po obu stronach drogi widniały liczne jamy. Ślady po trafieniach pocisków wybuchowych, doszedł do wniosku Reza. Kasta żołnierzy musiała tu stawić zaciekły opór napastnikom. Samą drogę trzeba było połatać w wielu miejscach.
Osadę obiegał świeżo usypany wał ziemny, położony w odległości stu metrów od zewnętrznego kręgu wież mieszkalnych. U podstawy obwałowań harowali farmerzy, używając łopat, które nawet Sewell udźwignąłby z trudnością.
— Zostawcie tutaj swój pojazd — nakazał im syntetyczny głos z bloku procesorowego, gdy zbliżyli się na dwadzieścia metrów do ziemnej barykady.
Reza wyłączył napęd i zakodował dostęp do baterii. Gdy wyszli z poduszkowca, żołnierze poprowadzili ich do osady.
Z bliska zwracała uwagę surowość stylu, w jakim zbudowano wieże — czteropiętrowe budowle z oknami rozstawionymi w zawsze takich samych regularnych odstępach. Zostały wzniesione przez najliczniejszą wśród wasali kastę budowniczych, którzy przeżuwali ziemię, mieszając ją w przewodach gębowych z epoksydowym związkiem chemicznym, dzięki czemu powstawał silny materiał wiążący. Gładkie ściany wyglądały jak wyciśnięte w matrycy, jakby wieże powstały w całości w gigantycznym piecu do wypalania ceramiki. Dało się również dostrzec pewne nowoczesne dodatki: pasy baterii słonecznych oplatały szczyty większości murów, metalowe rury kanalizacyjne wystawały pogięte ze zgliszczy. Wszystkie okna były przeszklone.
Każdą wieżę otaczały ogródki, gdzie paliki i treliaże dawały oparcie wybujałej gęstwie żółtych roślin, sprowadzonych przez Tyrataków z ich rodzimej planety. Brukowane dróżki wysadzane były szpalerami drzew owocowych, których wielkie liście zapewniały cień w słoneczne dni.
Między wieżami spotykało się mniejsze spichlerze i warsztaty z pojedynczymi półokrągłymi drzwiami. Na zewnątrz parkowały furmanki, a czasem nawet pojazdy mechaniczne.
— Trudno ocenić, kto jest bardziej nerwowy, my czy oni — wyrecytowała Kelly, zapisując swoje słowa w nanosystemowej komórce pamięciowej. — Tyratakowie z kasty żołnierzy to potężni wojownicy, nie mówiąc już o myśliwych, a mimo to opętani wyrządzili im tyle krzywdy. Nikt się nie troszczy o zwłoki członków kasty wasali, które widać na pół zagrzebane w szczątkach wież na obrzeżach wioski. Wszyscy są zajęci umacnianiem fortyfikacji. To wyjątkowe odstępstwo od zwyczajów pogrzebowych, lecz teraz Tyratakowie myślą przede wszystkim o niebezpieczeństwie, jakie zagraża im ze strony ludzi. W samej wiosce panuje niewielki ruch, jeśli nie liczyć wasali pracujących przy wałach. Drogi są puste. Nie widzę żadnego rozpłodowca. Żołnierze prowadzą nas pewnym krokiem w głąb wioski. Z daleka, od strony parku, dochodzi głos wielkiej rzeszy Tyrataków. O właśnie, posłuchajcie tylko tego świstu, który wznosi się i opada w powolnym, miarowym rytmie. Pewnie setki Tyrataków śpiewają jednym głosem, aby uzyskać taki efekt.