Żołnierze wyprowadzili ich na jedną z dróg docierających promieniście do samego parku. Dokładnie pośrodku osady stała olbrzymia srebrnoszara budowla o wręcz niewiarygodnym kształcie.
Wyglądała na dwustumetrowy dysk wsparty pięćdziesiąt metrów nad ziemią przez stożkową kolumnę, której czubek ledwie dotykał ziemi; identyczny stożek wznosił się na szczycie tej idealnie symetrycznej budowli. Światło zachodzącego słońca odbijało się w niej mdłymi, czerwonozłotymi refleksami. Krawędź dysku wspierało sześć olbrzymich łuków podporowych, aby pieczołowicie wyważona konstrukcja nie przewróciła się na bok.
Troje ludzi przypatrywało się milcząco tak imponującemu dziełu. Rośli budowniczowie poruszali się ospale wzdłuż podpór i po powierzchni dysku. Trwały jeszcze prace wykończeniowe przy wierzchołku górnego stożka: na drewnianym rusztowaniu stali rzędem robotnicy, oblepiając wolno ścianę swym organicznym cementem.
Za nimi druga ekipa pokrywała ów schnący cement lepkim śluzem, który mienił się jak olejowy ornament, póki nie stwardniał, nabierając charakterystycznego srebrzystego odcienia.
Kelly zamknęła całą budowlę w jednym wprawnym ujęciu, po czym Skupiła wzrok na jej otoczeniu. W miejsce parku powstała płytka glinianka, gdyż nie było czasu na zwożenie z daleka materiału na dysk i podpory. Na jej dnie, wokół majestatycznej budowli, zebrały się tysiące Tyrataków z kasty rozpłodowców. Siedzieli w błocie na zadnich nogach, z wyprostowanymi czułkami, nucąc wolną, patetyczną pieśń, która brzmiała żałośnie, niemal jak błaganie. Istoty skrzywdzone bez powodu szukały przyczyny — jak wiele im podobnych w otchłaniach galaktyki.
W swej pamięci dydaktycznej Kelly nie znalazła odniesień do religii Tyrataków. Nanosystemowa wyszukiwarka, po bardziej szczegółowej analizie zasobów encyklopedycznych, podała, że Tyratakowie nie wyznają żadnej religii. Nie było też wzmianki o dysku.
— To zabrzmi trochę dziwnie, ale oni chyba się modlą — rzekł datawizyjnie Reza.
— A może tak właśnie wyglądają ich narady? — podsunęła Ariadnę. — Pewnie zastanawiają się, co zrobić z nami, dzikusami.
— O niczym nie rozmawiają — powiedziała Kelly. — Wydaje mi się, że to jakaś pieśń.
— Tyratakowie nie śpiewają — zauważył Reza.
— I do czego im ten dysk? Nie widać wejścia u dołu kolumny, przynajmniej z tej strony, lecz środek musi być pusty. Gdyby to było pełne, już dawno by się zawaliło. Może to jakaś atrapa? Nie mam informacji, żeby kiedykolwiek coś takiego zbudowali. No i czemu budują to akurat teraz, na miłość boską, kiedy budowniczowie potrzebni są na wałach? Na pewno mieli tu huk roboty.
Reza położył jej rękę na ramieniu.
— Zaraz będziesz miała okazję zapytać.
Żołnierze zatrzymali się na równi z wewnętrznym kręgiem wież.
Wszystkie były zamknięte: czarne pokrywy zasłaniały okna, cementowe płyty sięgały nad sklepienia drzwi. W ogródkach pieniły się bujnie kwitnące kolorowo rośliny.
Z parku zmierzał w ich stronę samotny rozpłodowiec. Kelly nie umiała powiedzieć, czy to samiec, czy samica — nawet porównując go ze zdjęciami w komórce pamięciowej. Samice były podobno trochę większe. Idący im na spotkanie osobnik był o pół metra wyższy od żołnierzy, miał znacznie jaśniejsze łuski i elegancko zaplecioną grzywę. Oprócz krótkich czarnych czułków jedyną widoczną częścią ciała, która odróżniała go od wasali, był rząd niewielkich wymion służących do wydzielania instrukcji chemicznych, które dyndały mu bezwładnie pod gardłem niczym puste skórzane woreczki. Giętkość długich palców sugerowała, że łatwo posługiwał się skomplikowanymi narzędziami.
Kelly dostrzegła prawie niewidoczną mgiełkę, która po jego przejściu migotała chwilkę nad ziemią. Z boków Tyrataka sypał się na drogę drobniusieńki pyłek, przypominający powłoczkę na skrzydłach ziemskiej ćmy.
Rozpłodowiec przystanął przed żołnierzem niosącym blok procesorowy. Zewnętrzne usta cofnęły się i z gardła wydobył się przeciągły świst.
Jak melodia fletu, pomyślała Kelly.
— Nazywam się WabotoYAU — przetłumaczył blok procesorowy. — Jestem wysłannikiem CoastucRT na rozmowę z wami.
— Ja nazywam się Reza Malin i jestem dowódcą bojowej jednostki zwiadowczej, działającej zgodnie z umową zawartą z LDC.
— Będziecie w stanie pomóc nam w obronie?
— Musisz najpierw powiedzieć, co tu się wydarzyło, jeśli mamy obrać taktykę.
— Wczoraj przybył statek kosmiczny „Santa Clara”. Wylądował kosmolot, przywiózł następnych Tyrataków i sprzęt. Dużo go potrzeba. Wziął rygar. Potem nastąpił atak szalonych elementarnych ludzi. Zabrali kosmolot. Bez prowokacji, bez powodu. Dwudziestu trzech rozpłodowców zabitych. Stu dziewięćdziesięciu wasali zabitych. Ogromne zniszczenia. Sami widzicie.
Reza zastanawiał się, jak by zareagował, gdyby to ksenobionty napadły w ten sposób na ludzką wioskę. Wpuściłby później grupę tych samych ksenobiontów, żeby porozmawiać? O nie, nic z tych rzeczy. Reakcja ludzi byłaby bezwzględna.
Czuł się moralnie upokorzony pod szklistym spojrzeniem piwnych oczu rozpłodowca.
— Ilu ludzi wzięło udział w ataku? — spytał.
— Nie policzyliśmy dokładnie.
— A orientacyjnie?
— Najwyżej czterdziestu.
— Czterdziestu ludzi i takie zniszczenia? — zdumiała się Ariadnę.
Reza nakazał jej gestem milczenie.
— Czy posługiwali się białym ogniem?
— Tak. Białym, nieprawdziwym ogniem. Elementarnym. Tyratakom nigdy nie powiedziano, że ludzie dysponują elementarnymi zdolnościami. Wiele razy napastnicy posługiwali się iluzją kształtu. Elementarne zmiany koloru i formy wprowadzały w błąd żołnierzy. Niektórzy szaleni ludzie przejęli wygląd Tyrataków z kasty myśliwych. Powstały wielkie szkody, zanim ich odpędzono.
— W imieniu LDC proszę o wybaczenie.
— Przeprosiny na nic się nie przydadzą. Czemu nie powiedzieliście o elementarnych zdolnościach ludzi? Rozpłodowa rodzina ambasadorów przy Zgromadzeniu Konfederacji zostanie o wszystkim poinformowana. Potępimy ludzi na forum Zgromadzenia. Tyratakowie nigdy nie dołączyliby do Konfederacji, gdyby o wszystkim im powiedziano.
— Przykro mi, ale ci ludzie zostali opanowani przez siły inwazyjne wroga. Normalnie nie posiadamy takich zdolności. Dla nas są one równie obce.
— Towarzystwo Rozwoju Lalonde musi usunąć z planety wszystkich elementarnych ludzi. Tyratakowie nie będą mieszkać z nimi na jednej planecie.
— Chętnie byśmy to zrobili, ale na razie nie wiadomo, czy ujdziemy stąd z życiem. Ci elementarni ludzie kontrolują całe dorzecze Juliffe. Musimy gdzieś się schronić, póki statek nas nie zabierze. O wszystkim, co się tutaj dzieje, powiadomimy Konfederację.
— Dziś była bitwa na orbicie. Podwójna gwiazda na niebie. Nie został żaden statek.
— Jeden po nas wróci.