— Kiedy?
— Za kilka dni.
— Czy statek ma dość siły, żeby zniszczyć elementarną chmurę? Tyratakowie boją się chmur nad rzekami. Sami ich nie pokonają.
— Statek nie może zniszczyć chmury — odparł Reza z żalem.
Zwłaszcza jeśli Shaun Walłace mówił prawdę. Wszelkimi siłami starał się odpędzić tę myśl, bo prowadziła do przerażających wniosków. To jak właściwie z nimi walczyć?
Tyratak wydał z siebie głośne wycie, niemalże skowyt.
— Chmura do nas przyjdzie. Chmura nas pochłonie: rozpłodowców, dzieci, wasali. Wszystkich.
— Możecie uciekać — powiedziała Kelly. — Nie dajcie się złapać chmurze.
— Przed nią nie można zawsze uciekać.
— Co tu właściwie robicie? — zapytała, omiatając ręką park i wiec rozpłodowców. — Co to za budowla?
— Nie jesteśmy silni. Nikt tu nie ma elementarnej mocy. Ale jest ktoś, kto nas może ocalić od zagłady. Wzywamy naszego Śpiącego Boga. Składamy mu hołd, by dać świadectwo wierze. Wzywamy go i wzywamy, lecz Śpiący Bóg jeszcze się nie obudził.
— Nie wiedziałam, że macie boga.
— Rodzina SirethaAFL przechowuje wspomnienia z czasów podróży statkiem gwiezdnym TandżurikRI. Po ataku elementarnych ludzi podzielił się z nami swoją wiedzą. Teraz łączymy się w modlitwie. Śpiący Bóg jest naszą nadzieją na ratunek przed elementarnymi ludźmi. Aby wiedział, że wierzymy, budujemy idola.
— A więc tak wygląda Śpiący Bóg?
— Tak. To wspomnienie kształtu. To nasz Śpiący Bóg.
— Chcesz powiedzieć, że Tyratakowie na statku TandżurikRI naprawdę spotkali Boga?
— Nie. Inny statek gwiezdny przelatywał obok Śpiącego Boga.
Nie TandżurikRI.
— To znaczy, że Śpiący Bóg znajdował się w przestrzeni kosmicznej?
— A czemu chcesz to wiedzieć?
— Bo zastanawiam się, czy Śpiący Bóg może nas obronić przed elementarnymi siłami — odparła bez zająknięcia. — A może uratuje tylko Tyrataków? — Chryste, cóż za wspaniała historia, zwieńczenie wszystkich historii. Zmarli, którzy żyją, i tajemnice, które Tyratakowie przechowywali, zanim na Ziemi nastały epoki lodowcowe. Jak długo podróżowały te ich arki kosmiczne? Co najmniej tysiące lat.
— Pomoże nam, bo go o to prosimy — rzekł WabotoYAU.
— Czy wasze legendy mówią, że powróci, gdy będziecie w potrzebie?
— To nie są legendy! — huknął gniewnie rozpłodowiec. — To prawda! Ludzie mają legendy. Ludzie kłamią. Ludzie stają się elementarni. Śpiący Bóg jest silniejszy od waszej rasy. Silniejszy od wszystkich żywych stworzeń.
— Dlaczego nazywacie go śpiącym?
— Tyratakowie mówią to, co myślą. Ludzie kłamią.
— A zatem spał, kiedy napotkał go wasz statek gwiezdny?
— To skąd wiecie, że ma w sobie dość siły, aby przegnać elementarnych ludzi?
— Kelly! — Reza dał wyraz swemu zniecierpliwieniu.
WabotoYAU znowu huknął. W odpowiedzi żołnierze poruszyli się nerwowo, przeszywając wzrokiem natrętną reporterkę.
— Śpiący Bóg jest silny. Ludzie się przekonają. Ludzie nie mogą stawać się elementarni. Śpiący Bóg się obudzi. Śpiący Bóg pomści wszystkie cierpienia Tyrataków.
— Kelly, zamknij się wreszcie, to rozkaz! — przekazał datawizyjnie Reza, widząc, że dziennikarka zamierza wyskoczyć z kolejnymi pytaniami. — Dziękuję, że opowiedziałeś nam o Śpiącym Bogu — rzekł do WabotoYAU.
Kelly pogrążyła się w gniewnym milczeniu.
— Śpiący Bóg śni o wszechświecie — stwierdził rozpłodowiec.
— Wszystkie zdarzenia są mu znane. Usłyszy nasze wezwanie. Odpowie. Przybędzie.
— Elementarni ludzie mogą znowu na was napaść — ostrzegł Reza. — Jeszcze przed nadejściem Śpiącego Boga.
— Wiemy. Modlimy się bez ustanku. — WabotoYAU zaćwierkał smętnie, obracając spojrzenie na dysk. — Usłyszeliście już, jaki los spotkał CoastucRT. Zdołacie pomóc żołnierzorri, gdy trzeba będzie się bronić?
— Nie. — Reza usłyszał, jak Kelly wciąga ze świstem powietrze. — Mamy gorszą broń niż wasi żołnierze. Nie zdołamy im pomóc.
— W takim razie odejdźcie.
W zewnętrznym pasie pierścieni Murory, w jego okrągłym skrawku o średnicy ośmiu tysięcy kilometrów, nastąpiły dzikie zaburzenia pól elektrycznych, magnetycznych i elektromagnetycznych.
Drobiny pyłu, które od wieków wisiały tu w niezmąconej równowadze, teraz korzystały z chwili swobody, tańcząc i wirując wokół niewzruszonych głazów i postrzępionych gór lodowych, będących głównym budulcem pierścienia — ich gwałtowne podrygi harmonizowały z kotłowaniną chmur nad oddaloną o sto siedemdziesiąt tysięcy kilometrów planetą. Epicentrum, gdzie wdarła się „Lady Makbet”, rozpraszając silnikami składniki pierścienia, tonęło w niebieskiej poświacie, gdy deszcz bladych iskier elektrycznych przecinał rzednące kłęby wyparowujących skał i kawałów lodu.
Dysze silników napędowych statku kosmicznego i liczne eksplozje os bojowych dały zastrzyk energii, która bardzo wolno rozpraszała się w okolicznej przestrzeni. Wzburzony pierścień miał przed sobą miesiące, jeśli nie lata dochodzenia do stabilizacji. Pod względem termicznym i elektromagnetycznym rejon pulsujących energii był dla czujników odpowiednikiem wszechobecnej arktycznej bieli.
W takich warunkach „Maranta” i „Gramine” niewiele wiedziały o tym, co się dzieje pod nimi. Przyczaiły się dziesięć kilometrów od rozmytej granicy, gdzie wielkie bryły lodu i skały ustępowały miejsca mniejszym kamykom, a te na końcu drobnym okruchom; z kadłubów wyłoniły się wszystkie zespoły czujników, ogniskując się na strefie wzburzonych cząsteczek. Obrazy w miarę wyraźnie pokazywały jej wierzchnią dwukilometrową warstwę, lecz dalsze rejony traciły stopniowo na ostrości; przy próbach zbadania, co się dzieje siedem kilometrów głębiej, nie dało się z obrazów już nic odczytać.
Opętani dowódcy statków zdecydowali się rozpocząć poszukiwania dokładnie w punkcie, gdzie „Lady Makbet” wryła się w pierścień. „Maranta” zeszła na orbitę niższą o pięć kilometrów, gdy tymczasem „Gramine” o tyle samo zwiększyła swój pułap. Statki powoli zaczęły się od siebie oddalać: „Maranta” wysforowała się przed jarzącą się błękitem plamę, wyprzedzając „Gramine”.
Prześladowcy nie dostrzegali żadnego śladu swej ofiary ani też dowodu na to, że „Lady Makbet” przetrwała kolizję z pierścieniami. Czujniki nie wykryły szczątków statku, aczkolwiek niewielką miały szansę powodzenia. Gdyby podczas zderzenia statek eksplodował, większa jego część wyparowałaby w strumieniach plazmy wyrzuconej z rozerwanych silników. Resztki wraku rozproszyłyby się na ogromnej przestrzeni. Pierścień miał grubość osiemdziesięciu kilometrów, co wystarczało, by mogła w nim zaginąć cała eskadra.
Dowódcom przeszkadzał dodatkowo fakt, że ich energistycznie naładowane ciała zakłócały działanie systemów pokładowych.
Czujniki, i tak już pracujące przy maksymalnej rozdzielczości, aby rozeznać się w chaosie, doznawały denerwujących usterek i spadków mocy, przez co pomijały pewne fragmenty badanego obszaru.
Załogi opętanych nie myślały jednak się poddawać. Szczątków istotnie nie sposób byłoby odszukać, lecz sprawny statek kosmiczny emitował ciepło i impulsy promieniowania elektromagnetycznego oraz wytwarzał silne pole magnetyczne. Jeśli gdzieś się ukrywał, musieli go w końcu dorwać.
Wasale z kasty żołnierzy dotrzymywali im towarzystwa, dopóki poduszkowiec nie wdrapał się na zbocze doliny dającej schronienie osadzie CoastucRT. Na wschodniej stronie nieba, pchane uporczywymi podmuchami wiatru, parły w ich kierunku kolejne nabrzmiałe wodą chmury. Reza miał nadzieję, że zdążą dotrzeć do drugiego poduszkowca, zanim rozpada się na dobre. Niebo i ziemia były przed nimi szare. Na północy czerwona chmura rzucała przed siebie posępną poświatę, jakby w powietrzu płynęła roztopiona magma lekka niczym gęsi puch.