— Nikt tu nie zamierza pozostawiać dzieci na łasce losu, ojcze — oświadczył Reza. — Wierz mi: widzieliśmy, co stało się z dziećmi odtrąconymi przez opętanych rodziców. Ale nie możemy działać pochopnie, bo nic nie wskóramy. — On również wstał, sięgając dobrych trzydzieści centymetrów nad głowę księdza. — Rozumiemy się, ojcze?
Usta Horsta zadrżały.
— Tak.
— To dobrze. Dzieci oczywiście nie mogą zostać dłużej w chacie na sawannie. Musimy je zabrać na południe. Pytanie tylko jak.
Macie tam więcej koni?
— Jedynie kilka krów.
— Szkoda. Ariadnę, czy poduszkowiec zabierze piętnaścioro dzieci?
— Może i tak, ale trzeba będzie jechać burta w burtę, a to wielkie obciążenie dla wirników. W ciągu siedmiu godzin padną matryce elektronowe.
— Po takiej bieganinie i my będziemy wyczerpani — dodał Pat.
— Pod tą chmurą nie mogę doładować matryc — stwierdziła Ariadnę. — Za mało światła pada na baterie słoneczne.
— A gdyby zmontować coś w rodzaju wozu? — zasugerował Theo. — Niechby ciągnęły go te krowy. Lepsze to niż iść pieszo.
— Tylko czy starczy nam czasu? — powątpiewał Sal Yong. — Poza tym nie wiadomo, co z tego wyjdzie.
— A może byśmy je przyholowali? — odezwał się Sewell. — Złożymy dwie tratwy i pociągniemy je w górę rzeki. Do tego trzeba jedynie desek, z których przecież zbudowana jest chata.
Ariadnę pokiwała swą kulistą głową.
— Niegłupi pomysł. Poduszkowce uciągną tratwy. Na pewno zdążymy wrócić przed wieczorem.
— Tylko co potem? — zapytał Jalal. — Nie mam ochoty zrzędzić, ale to niczego nie rozwiąże, jeśli je tu po prostu sprowadzimy.
Musimy się stąd oddalić. Wallace twierdzi, że chmura rozszerza się na całą planetę. Trzeba znaleźć jakiś sposób, żeby nas nie dogoniła, inaczej wszystko pójdzie na marne.
Reza odwrócił się w stronę opętanego, który stronił od towarzystwa i nie odezwał się dotąd słowem.
— Wallace, czy twoi pobratymcy zauważą, że weszliśmy pod chmurę?
— Na pewno — odparł ze smutkiem zapytany. — Łączą się z chmurą i ziemią w jeden byt. Czują, jak się wśród nich poruszacie. Kiedy wejdziecie z powrotem pod chmurę, doznają wrażenia, jakby deptali boso po gwoździach.
— Jak zareagują?
— Dopadną was. Ale i tak to zrobią, jeśli zostaniecie na Lalonde.
— Myślę, że on mówi prawdę — rzekł Horst. — Dwa dni temu jedna z nich odwiedziła naszą chatę. Chciała opętać mnie i dzieci, a ściślej mówiąc, nasze ciała.
— I co się stało? — zapytała Kelly.
Horst uśmiechnął się blado.
— Odprawiłem egzorcyzmy.
— Co takiego? — wydukała reporterka, niezwykle podekscytowana. — Naprawdę?
Ksiądz uniósł zabandażowaną rękę. Na ciemnych paskach tkaniny widniały plamy krwi.
— Nie poszło mi łatwo.
— Ale numer! Shaun, boisz się egzorcyzmów?
Shaun Wallace przeszywał księdza lodowatym spojrzeniem.
— Jeśli nie sprawi ci to różnicy, Kelly, byłbym wdzięczny, gdybyś tego nie próbowała.
— Boi się egzorcyzmów! — Kelly poruszała bezgłośnie ustami, zapisując słowa w nanosystemowej komórce pamięciowej. — Naprawdę wystarczy spojrzeć w jego oczy. On boi się księdza, steranego życiem człowieka w podniszczonym ubraniu. Aż trudno w to uwierzyć. Rytuał przypisywany dziś czasom średniowiecza jest w stanie zniszczyć, zdawałoby się, niezwyciężonego wroga.
Tam, gdzie olśniewające zdobycze współczesnej wiedzy nie zdają egzaminu, modlitwa, prosta anachroniczna modlitwa może okazać się naszym wybawieniem. Muszę wam o tym powiedzieć, muszę znaleźć sposób, aby Konfederacja poznała tę nowinę. — Do diaska, to zaczynało przypominać nagranie Graeme’a Nicholsona.
Przez moment zastanawiała się, jaki los spotkał starego dziennikarzynę.
— Ciekawe — rzekł Reza. — Tylko że to nam w niczym teraz nie pomoże. Musimy trzymać się z daleka od chmury, dopóki Joshua po nas nie przybędzie.
— Jezu, my nawet nie wiemy, kiedy wróci — powiedział Sal Yong. — Nie będzie łatwo przeprowadzić przez góry gromadkę dzieci, Reza. Tam nie ma żadnych dróg, a nam brakuje szczegółowej mapy, ponadto sprzętu obozowego, butów, żywności. Będzie mokro i ślisko. Boże, gdyby był chociaż cień szansy, nie miałbym nic przeciwko, żeby spróbować, ale tak?
— Wallace, czy oni pozwolą dzieciom odejść? — zapytał Reza.
— Ja bym pozwolił, niektórzy pewnie też, ale reszta… Nie, to raczej niemożliwe. Tak już mało zostało żywych ciał, a w zaświatach jęczą niezliczone rzesze dusz. Stale nas błagają, byśmy pomogli im wrócić. A my je rozumiemy. Przykro mi.
— Cholera. — Reza wyginał nerwowo palce. — W porządku, weźmiemy się do tego etapami. Najpierw sprowadzimy tu dzieci.
Wszyscy musimy jeszcze dzisiaj wyjść spod tej przeklętej chmury.
To rzecz najważniejsza. Jeśli nam się uda, skoncentrujemy uwagę na przejściu przez góry. Może pomogą nam Tyratakowie.
— Nie licz na to — rzekła spokojnie Ariadnę.
— Nie liczę. Ale może wymyślimy coś wspólnymi siłami. Wallace, z czym przyjdzie nam się zmierzyć? Z iloma opętanymi?
— W samym Aberdale mieszka ich co najmniej stu pięćdziesięciu, lecz powinniście im uciec tymi swoimi zmyślnymi pojazdami.
— No to świetnie.
Shaun Wallace uniósł jednak rękę.
— Niedaleko chaty, gdzie mieszkają dzieci, jest gospodarstwo, a w nim dziesięcioosobowa rodzina. Ci na pewno przysporzą wam kłopotów.
— I my ci mamy wierzyć? — odezwał się Sewell.
Shaun Wallace pokiwał smętnie głową z urażoną miną.
— Nie godzi się mówić w ten sposób o kimś, kto stara się wam pomóc. Czy ja się prosiłem, żebyście wzięli mnie ze sobą na przejażdżkę?
— Ma rację, jeśli chodzi o to gospodarstwo — wdał się w rozmowę Horst. — Byłem tam dwa dni temu.
— Dzięki, ojcze. Teraz macie słowo osoby duchownej. Jeszcze wam mało?
— Dziesięciu na otwartym terenie — powiedział Reza. — To nic w porównaniu z Pamiers. Powinniśmy sobie z nimi poradzić.
Wesprzesz nas swoim ogniem, Wallace?
— Gdzie mu tam się równać z waszymi karabinami. Ale gdybym nawet mógł przenosić nim góry, w tym wypadku odmówiłbym wam pomocy.
— W takim razie będziesz nam zawadą.
— Jakże to można prosić kogoś, żeby zabijał swoich towarzyszy niedoli? To niegodne człowieka.
Horst postąpił krok do przodu.
— A może podejmiesz się roli mediatora, Wallace? Nikt na tym świecie nie chce przecież zabijać, zwłaszcza że w tych ciałach nadal przebywają ich prawowici właściciele. Czy nie mógłbyś wytłumaczyć tej rodzinie, że atakowanie najemników byłoby czystym szaleństwem?
Shaun Wallace podrapał się po brodzie.
— Racja, ojcze, mógłbym to zrobić.
Horst popatrzył wyczekująco na Rezę.
— Niech będzie — zgodził się dowódca najemników.
Na twarzy Shauna Wallace’a pojawił się szeroki, chłopięcy uśmiech.
— Księżulkowie w Irlandii zawsze byli kuci na cztery nogi i widzę, że nic się nie zmieniło w tej branży.
Nikt nie zauważył podczas tej rozmowy miny Kelly, która wyrażała coraz większe podniecenie. Dziewczyna odsunęła Russa i klasnęła w dłonie z radosnym przekonaniem.
— Mam! Mogę sprowadzić Joshuę! Chyba. Na pewno!
Wszyscy na nią spojrzeli.
— Może nawet dzisiaj po południu. Nie musimy łamać sobie głowy przejściem przez góry. Wystarczy, że wyjdziemy spod czerwonej chmury, żeby Ashly mógł wylądować.