— Przestań się chwalić, jaka jesteś cudowna, Kelly — rzekł Reza. — Mów, co masz na myśli.
Pogrzebała w plecaku, skąd wyciągnęła blok nadawczo-odbiorczy, który zaprezentowała dumnie niby srebrne trofeum.
— Tym się posłużę. Należąca do LDC geostacjonarna platforma telekomunikacyjna ma antenę dalekiego zasięgu, która umożliwia łączność ze stacją edenistów na orbicie Murory. Jeśli platforma nie została zniszczona podczas bitwy, to łatwo możemy skontaktować się z Joshuą. Wyślemy powtarzającą się wiadomość z prośbą o jak najszybszy powrót. Do Murory jest stąd około dziewięciuset milionów kilometrów, czyli mniej niż godzina świetlna. Jeśli wyruszy zaraz po otrzymaniu wiadomości, to powinien się tu zjawić za trzy, góra cztery godziny. „Lady Makbet” nie może wprawdzie skoczyć poza układ, ale skoro skoczyła na Murorę, to pewnie skoczy z powrotem. Przynajmniej wydostaniemy się z Lalonde.
— Potrafisz zaprogramować komputer na platformie, aby wysyłał wiadomość? — zapytał Reza. — Terrance Smith nie dał nam żadnych kodów dostępu.
— Słuchaj no, jestem reporterką, do cholery! Wiem wszystko o włamywaniu się do systemów telekomunikacyjnych. W dodatku ten blok ma w środku kilka nielegalnych chipów.
Czekając na odpowiedź, miała uczucie, że jej stopy zaczynają żyć własnym życiem, rwą się do tańca.
— No dobra, Kelly, bierz się do roboty — powiedział Reza.
Wybiegła na dwór, podrywając na nogi Fentona i Ryalla, które odpoczywały na trawie. Niebo nad sawanną podzielone było na dwie nierówne strefy czerwieni, gdy świetlista powłoka chmur ścierała się z blaskiem jutrzenki. Kelly przesłała datawizyjną instrukcję do bloku, który zaczął przeczesywać niebo w poszukiwaniu sygnału platformy.
Joshua spał smacznie w swej kajucie, owinięty luźnym kokonem gąbczastej tkaniny o rozmiarach tak dobranych, aby nie krępował ruchów. Sara zaproponowała, że się z nim prześpi, lecz uprzejmie odmówił. Nadal odczuwał skutki przyspieszeń sięgających 11 g. Nawet jego ciało nie zostało zmodyfikowane z myślą o tak wielkich przeciążeniach. Na plecach, gdzie zmarszczki kombinezonu wciskały się w skórę, miał długie sińce, a kiedy popatrzył w lustro, ujrzał przekrwione oczy. Z seksu i tak nic by nie wyszło, za bardzo był zmęczony. Zmęczony i zestresowany.
Wszyscy chwalili go za to, jak świetnie pilotował „Lady Makbet”. Gdyby tylko wiedzieli, w jaki dołek psychiczny wpadł, kiedy niebezpieczeństwo minęło i przestał się dopingować arogancją i wymuszoną pewnością siebie. Przerażała go myśl, że jeden jedyny błąd mógłby zakończyć się katastrofą.
Czemu nie posłuchałem Ione? Przecież wystarczało mi tego, co już miałem.
Zasypiając, wspominał jej postać, dzięki czemu łatwiej mu było się odprężyć, dać się ukołysać rytmom nocy. Kiedy się obudził zaspany i rozpalony, sięgnął do pamięci po zapis dawnych przeżyć w Tranquillity. Znów leżał w parku na gęstej trawie, a obok płynął strumyk. Tulili się do siebie, wyczerpani seksem: czuł na sobie mokre od potu ciało Ione, zadowolonej i rozmarzonej. Światło cudownie pozłacało jej miękką i gorącą skórę, gdy całowała go tak powoli, sunąc wargami wzdłuż mostka. Nie odzywali się, aby nie zburzyć nastroju chwili.
Wtem uniosła głowę i ujrzał Louise Kavanagh, jej oczy pełne ufności i zachwytu — oczy osoby najzupełniej niewinnej. Uśmiechnęła się z wahaniem, prostując plecy, by po chwili roześmiać się w ekstatycznym uniesieniu, kiedy po raz kolejny w nią wszedł. Bujne ciemne włosy rozwiewały się dziko, kiedy go ujeżdżała, dziękując, wychwalając, obiecując dozgonną wierność.
Odkąd był w jej wieku, nie czuł tyle słodyczy w miłości do dziewczyny.
Chryste! Odwołał całą sekwencję wspomnień. Nawet neuronowy nanosystem płatał mu figle.
Nie potrzebuję przypominania. Nie teraz.
Komputer pokładowy zawiadamiał datawizyjnie, że Aethra prosi o bezpośredni kanał łączności. Joshua ucieszył się, że coś go wreszcie odrywa od kłopotliwych myśli. Wolał już zajmować się potyczkami w kosmosie.
Sara odwaliła kawał dobrej roboty, łącząc technobiotyczny procesor z elektronicznymi urządzeniami statku. Przeprowadził wczoraj niezwykle zajmującą rozmowę z habitatem, który wydał mu się połączeniem dziecka i wszechwiedzącego mędrca. Aethrę ciekawiło zwłaszcza Tranquillity. Obrazy, które Joshua otrzymywał z powłokowych komórek sensytywnych habitatu, różniły się od wytwarzanych w zespołach czujników „Lady Makbet”. Były jakby bardziej realne, oddawały wrażenie głębi i pustki przestrzeni kosmicznej.
Joshua rozsunął bok kokonu i wystawił nogi na zewnątrz. Otworzył szafkę, skąd wyciągnął świeży kombinezon. Tylko trzy mu już zostały. Westchnął i zaczął się ubierać.
— Witaj, Aethra — przesłał datawizyjnie.
— Dzień dobry, Joshua. Mam nadzieję, że dobrze ci się spało.
— Kilka godzin to już coś.
— Odbieram wiadomość dla ciebie.
Momentalnie oprzytomniał, i to bez najmniejszej pomocy neuronowego nanosystemu.
— Jezu! Od kogo?
— To wiązka mikrofal wysyłana z cywilnej platformy telekomunikacyjnej na orbicie Lalonde.
Ujrzał szeroki obszar nieba. Słońce było białym, migotliwym punktem odległym o dziewięćset osiemdziesiąt dziewięć milionów kilometrów. Obok niego słabym, lecz stabilnym blaskiem lśniła Lalonde — obiekt o jasności gwiazdowej 6, wydający się teraz należeć do układu podwójnego, bo połączony z małym fioletowym światełkiem.
— Widzisz mikrofale? — zdziwił się Joshua.
— Nie mam oczu, więc je tylko wyczuwam. Są częścią widma promieniowania, które pada na moją powlokę.
— Co to za wiadomość?
— Transmisja dźwiękowa od Kelly Tirrel do ciebie osobiście.
— Dobra, chcę to usłyszeć.
„Tu Kelly Tirrel do kapitana Joshui Calverta. Joshua, mam nadzieję, że to odbierasz. Jeśli nie, to proszę, by ktoś na stacji nadzorującej habitat natychmiast przesłał do niego tę wiadomość. To naprawdę ważne, Joshua. W razie gdyby opętani mogli mnie podsłuchać, nie podam ci żadnych szczegółów. Dostaliśmy wiadomość, że wrócisz po nas, ale określone przez ciebie ramy czasowe musisz zweryfikować. Posłuchaj, Joshua, tutaj na dole praktycznie wszyscy zostali już opętani. To tak, jakby się sprawdzały najgorsze przepowiednie z chrześcijańskiej Biblii. Zmarli powstają z martwych i opętują żywych. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi idiotycznie, ale wierz mi, za tym wszystkim nie kryje się ani sekwestracja, ani inwazja ksenobiontów. Rozmawiałam z kimś, kto żył na początku dwudziestego wieku. Ja nie zmyślam, Joshua. Ich możliwości w walce radioelektronicznej są ogromne, zakrawają niemal na magię. To straszne, co oni robią z ludźmi i zwierzętami, wręcz przerażające. Cholera, pewnie myślisz, że to wszystko brednie. Wystarczy, jeśli będziesz uważał ich za wrogów. Dzięki temu wydadzą ci się bardziej realni. Sam przecież widziałeś czerwone chmury nad dorzeczem Juliffe. Wiesz, jaką wróg dysponuje potęgą. Czerwona chmura stale się rozszerza, kiedyś zakryje planetę. Uciekaliśmy przed nią. To nam właśnie radziłeś, pamiętasz? Spotkaliśmy jednak kogoś, kto ukrywał się przed opętanymi. Księdza. Opiekuje się gromadką dwudziestu dziewięciu małych dzieci. Teraz są w pułapce pod tą chmurą. Mieszkają blisko wioski, która była naszym pierwotnym celem, więc powinieneś z grubsza wiedzieć, gdzie jesteśmy. Joshua, my po nie wracamy. Kiedy dostaniesz tę wiadomość, już będziemy w drodze. Na miłość boską, to tylko dzieci, nie możemy ich tak zostawić! Kłopot w tym, że nie mamy dobrego środka transportu, by uciec z nimi daleko. Wiemy tylko tyle, że dziś po południu powinniśmy wywieźć dzieci spod czerwonej chmury. Joshua… musisz nas stąd zabrać. Jeszcze dzisiaj. Nie wytrzymamy długo po zapadnięciu zmroku. Pamiętam, że twoja lady nie czuła się zbyt dobrze, kiedy odlatywałeś, ale obandażuj ją, jak możesz, i wracaj, proszę, jak najszybciej. Będziemy na ciebie czekać. Modlimy się, żebyś przybył. Dziękuję, Joshua”.