— Potem już się powtarza — powiedział Aethra.
— O rany. — Opętanie. Powrót zmarłych. Dzieci uciekające przed wrogiem. — Niech to szlag jasny trafi! Ona nie może mi tego zrobić! Zwariowała! Jakie opętanie? Wszystko jej się popieprzyło. — Z rękoma włożonymi w rękawy wpatrywał się z trwożną miną w staroświecki komputer z Apolla. — Niedoczekanie jej! — Energicznie włożył kombinezon, zapiął przód. — Trzeba ją zamknąć w domu wariatów. Jej neuronowy nanosystem zawiesił się na uszkodzonym programie stymulacyjnym.
— Sam mówiłeś, że nie da się racjonalnie wytłumaczyć powstania czerwonej chmury.
— Powiedziałem tylko, że jest trochę dziwna.
— Podobnie jak sprawa opętania.
— Kiedy umierasz, to umierasz na dobre.
— Przechowuję w sobie osobowości dwunastu ludzi, którzy zginęli w zniszczonej stacji kosmicznej. Sam nieustannie odwołujesz się do swego bóstwa. Czy to nie powód, żeby okazać nieco wiary w sferę życia duchowego?
— Chrys… Cholera! Tak się tylko mówi.
— A mimo to ludzkość od prawieków wierzyła w bogów i życie pozagrobowe.
— Skończ wreszcie z tym pieprzeniem! Wy i tak jesteście ateistami!
— Przepraszam. Wyczuwam twoje zdenerwowanie. Co zamierzasz zrobić w sprawie ratowania dzieci?
Joshua przycisnął palcami skronie, mając próżną nadzieję, że powstrzyma zawroty głowy.
— Nie mam zielonego pojęcia. Skąd mamy wiedzieć, że w ogóle są jakieś dzieci?
— Sądzisz, że to blef, aby zwabić cię na Lalonde?
— Całkiem możliwe.
— To by znaczyło, że Kelly Tirrel została opętana.
— Zasekwestrowana — sprostował chłodno. — Znaczyłoby, że została zasekwestrowana.
— Cokolwiek jej się przytrafiło, musisz coś postanowić.
— Jakbym nie wiedział.
Na mostku przebywał tylko Melvyn, kiedy Joshua wpłynął przez luk przejściowy.
— Właśnie słuchałem wiadomości — rzekł specjalista od silników. — Zupełnie jej odbiło.
— Może. — Joshua dotknął nogami zaczepu przy swoim fotelu amortyzacyjnym. — Zwołaj załogę i nie zapomnij o Gaurze. Myślę, że edeniści powinni mieć prawo głosu. W razie czego oni też będą nadstawiać dupy.
Próbował skupić się na myśleniu, zanim mostek się zapełni — wyłowić jakiś sens z wiadomości od Kelly. Najgorsze było to, że mówiła przekonującym tonem, jakby naprawdę wierzyła w swoje słowa. O ile to była jeszcze ona. Jezu. Cóż za dziwna sekwestracja.
Wciąż miał w pamięci chaos na orbicie Lalonde.
Wyświetlił mapę nawigacyjną, aby sprawdzić, jakie szansę powodzenia ma teraz lot powrotny. Marnie to wyglądało. „Maranta” i „Gramine” ograniczyły strefę poszukiwań do elektrycznie aktywnego obszaru pierścienia, co oznaczało, że jeden z nich zawsze znajdował się mniej niż trzy tysiące kilometrów od „Lady Makbet”.
Chcąc dotrzeć do punktu o współrzędnych skoku na Lalonde, należałoby oblecieć dwie trzecie obwodu gazowego olbrzyma, czyli przeszło dwieście siedemdziesiąt tysięcy kilometrów. A to nie wchodziło w rachubę. Zaczął szukać innego rozwiązania.
— A ja myślę, że to stek bzdur — stwierdził Warlow, gdy wszyscy się zebrali. — Opętanie, też mi coś! Kelly postradała zmysły.
— Sam powiedziałeś, że to dziwny rodzaj sekwestracji — rzekł Ashly.
— Chyba nie wierzysz, że umarli mogą wracać?
Pilot wyszczerzył zęby do olbrzymiego kosmonika, który trzymał się skraju fotela amortyzacyjnego.
— Ale pomyśl, jakie życie byłoby ciekawe.
Membrana Warlowa wydała basowe prychnięcie.
— Nieważne, jak nazwiemy to zjawisko — powiedział Dahybi.
— Tak czy owak następuje ono na planecie, o czym wszyscy wiedzą. Musimy się tylko zastanowić, czy Kelly jest jeszcze sobą. — Spojrzał na Joshuę i wzruszył sztywno ramionami.
— Jeśli jest sobą, to mamy nie lada kłopot — stwierdziła Sara.
— Jak to? — zdziwił się Melvyn.
— Bo jeśli tak, to przed wieczorem musimy zdążyć zabrać z planety wszystkie te dzieciaki.
— Jasny gwint…
— Nawet jeśli została zasekwestrowana, to przecież wie, że prędzej czy później wrócimy. Czemu miałaby nas ponaglać i wciskać kit z opętaniem, skoro wiadomo, że teraz będziemy jeszcze bardziej ostrożni?
— Podwójny blef? — podsunął Melvyn.
— Bez przesady!
— Sara ma rację — powiedział Ashly. — Od samego początku planowaliśmy wrócić. Kelly spodziewała się nas w ciągu paru dni.
Nie ma racjonalnego powodu, żeby nas popędzać. Dobrze wiemy, że wróg porywa kosmoloty, które lądują na planecie, więc mielibyśmy się na baczności. Teraz tylko zwiększymy czujność. Moim zdaniem oni rzeczywiście znaleźli te dzieci i Kelly jest w tarapatach.
— Też tak uważam — poparł go Dahybi. — Ale decyzja oczywiście należy do kapitana.
W tego rodzaju sytuacjach Joshua nie lubił wysłuchiwać podobnych „komplementów”.
— Kelly nie prosiłaby o pomoc, gdyby nie było im naprawdę ciężko — powiedział wolno. — Jeśli uniknęła zasekwestrowania, a mimo to wspomina o opętaniu, to trzeba jej wierzyć. Znacie dobrze Kelly, uznaje tylko fakty. Z drugiej strony, gdyby została opętana, to by nam o tym nie mówiła. — Rany, tu nie ma co ściemniać, Kelly siedzi po uszy w gównie. — Musimy ich stamtąd zabrać, i to jeszcze dzisiaj.
— Joshua, to niemożliwe. — Melvyn wydawał się rozdarty wewnętrznie. — Też nie mam ochoty zostawiać dzieciaków bez pomocy. Nawet jeśli nie wiemy, co dokładnie dzieje się pod tymi cholernymi chmurami, dość okropnych rzeczy słyszeliśmy i widzieliśmy.
Ale nie uda nam się przemknąć obok „Maranty” i „Gramine”. Idę o zakład, że oni też odebrali wiadomość od Kelly. Zwiększą czujność. Chcąc nie chcąc, jesteśmy skazani na czekanie. Wystarczy, że włączymy silniki, a zaraz nas zauważą.
— Może tak, a może nie — odparł Joshua. — Ale wszystko po kolei. Sara, czy urządzenia pokładowe poradzą sobie z trzydziestką dzieciaków, najemnikami i edenistami?
— Nie wiem, ile lat mają dzieci — myślała głośno Sara. — Kelly powiedziała: małe. Jeszcze czworo można jakoś upchać w kapsułach zerowych. Kilkoro umieścimy w kosmolocie i pojeździe serwisowym, są tam przecież filtry powietrza. Wzrost stężenia dwutlenku węgla to nasz główny problem: filtry nie usuną ilości, jaką wytwarza siedemdziesiąt osób. Trzeba by wypuszczać powietrze ze statku i uzupełniać braki z rezerwy schłodzonego tlenu. — Neuronowy nanosystem przeprowadził symulacje przy najlepszym i najgorszym scenariuszu zdarzeń. Prognozy w tym drugim przypadku budziły grozę. — Zaryzykuję stwierdzenie, że tak, poradzą sobie.
Ale trzydzieści to maksimum, Joshua. Jeśli najemnicy wpadną na następną grupę nieszczęsnych uciekinierów, będą musieli ich po prostu zostawić.
— Dobra. Teraz kto ich zabierze. Ashly?
Pilot uśmiechnął się czarująco.
— Obiecałem im, że wrócę, Joshua. Pamiętasz.
— W porządku. Zostajesz tylko ty, Gaura. Nic jeszcze nie powiedziałeś.
— To twój statek, kapitanie.
— Owszem, ale mam na pokładzie twoje dzieci, rodzinę, przyjaciół. Narażę ich na duże niebezpieczeństwo, jeśli spróbuję wrócić na Lalonde. Dlatego jesteś uprawniony do głosu.