Выбрать главу

— Dziękuję, Joshua, ale powiem tak: gdybym to ja ugrzązł teraz na Lalonde, to chciałbym, żebyście mnie stamtąd zabrali.

— A więc załatwione. Spróbujemy uratować dzieci i najemników.

— Pozwól tylko, że ci o czymś przypomnę, Joshua — rzekł głośno Melvyn. — Tkwimy w pierścieniach czterdzieści tysięcy kilometrów od skraju pola grawitacyjnego Murory i została nam jedna osa bojowa. Jeśli się stąd ruszymy, odstrzelą nam jaja.

— Rok temu byłem w podobnej sytuacji.

— Daj spokój, Joshua! — burknęła Sara.

Zignorował ją.

— W Pierścieniu Ruin, kiedy ścigali mnie Neeves i Sipika. Zobaczcie sobie, gdzie są teraz „Gramine” i „Maranta”.

Każdy uruchomił mapę nawigacyjną; przed oczami rozbłysły im rysunki ostre jak neony. Dwa wrogie statki kosmiczne nakreślały żółte zakrzywione tory, równoległe do przejrzystej zielonej płaszczyzny pierścienia, który zajmował dolną część projekcji. „Lady Makbet” czaiła się pod jego powierzchnią niczym pogrążony we śnie nieznany potwór morski.

— „Marantę” i „Gramine” dzieli teraz sześć tysięcy kilometrów — powiedział Joshua. — Orientują się, gdzie mniej więcej musimy być schowani, poza tym w ciągu ostatnich piętnastu godzin dwukrotnie zmienili pułap, aby zbadać różne obszary pierścienia. Jeśli będą się trzymać tej metody, to za cztery godziny powinni znowu zmienić pozycję. — Rozkazał, żeby na wyświetlaczu zostały naniesione przewidywane pozycje statków. — „Gramine” będzie około trzystu kilometrów od nas, przeleci nad nami za półtorej godziny.

„Maranta” znajdzie się wówczas w największej odległości siedmiu i pół tysiąca kilometrów. Potem zmienią orbitę i zaczną przeszukiwać nowy obszar pierścienia. Jeśli „Maranta” będzie miała do nas siedem i pół tysiąca kilometrów, kiedy się stąd wyrwiemy, to już nam nie przeszkodzi w ucieczce.

— Tak, tylko co z „Gramine”? — Melvyn z niepokojem wsłuchiwał się w opanowany głos Joshui. Wydawało mu się, że młody kapitan ma jakiś pomysł, który boi się wyjawić.

— Skoro znamy dokładnie tor lotu „Gramine”, wymontujemy z osy bojowej megatonową głowicą nuklearną i zostawimy ją w skale, którą będzie mijał statek. Ładunek umieścimy w wywierconej dziurze. Impuls elektromagnetyczny, promieniowanie jonizujące i okruchy rozbitej skały zrobią swoje. Statek zostanie zniszczony.

— Ale jak przenieść głowicę? — zapytał Melvyn.

— Przecież wiesz, do cholery, jak ją przeniesiemy! — burknęła Sara. — Ktoś musi wyjść z nią w otwartą przestrzeń z plecakiem manewrowym. Mam rację, Joshua? Tak właśnie robiłeś w Pierścieniu Ruin, co?

— Zgadza się. Zza piętnastokilometrowej zasłony pierścienia nikt nie wykryje człowieka z plecakiem na schłodzony gaz.

— Zaraz, moment… — Dahybi przeprowadzał na mapie nawigacyjnej symulacje lotu statków. — Nawet jeśli unieszkodliwimy „Gramine”, a to przecież łatwo może nie wypalić, nadal będziemy w kropce. „Maranta” wyśle za nami osy bojowe. Dopadną nas, nim dolecimy do skraju pola grawitacyjnego Murory, nie mówiąc już o punkcie, skąd można skoczyć na Lalonde.

— Jeżeli wystartujemy z przyspieszeniem 8 g, osy bojowe złapią nas w ciągu siedmiu minut — powiedział Joshua. — To przekłada się na jakieś szesnaście tysięcy kilometrów.

— Za mało, żeby wyjść z pola grawitacyjnego. Nie wchodzi w rachubę nawet skok na oślep.

— Niby nie, ale piętnaście tysięcy kilometrów stąd jest jedno miejsce, skąd można by skoczyć. To zostawia nam dwudziestosekundowy margines błędu.

— Jakie miejsce? — zdziwił się Melvyn.

Joshua przekazał instrukcje komputerowi pokładowemu. Na mapie nawigacyjnej wyrysowała się fioletowa linia „Lady Makbet”, biegnąca po orbicie wstecznej w stronę krawędzi pierścienia, by urwać się przy jednym z czterech małych księżyców planety.

— Murora VII — oznajmił Joshua.

Straszna myśl zaświtała w głowie Dahybiemu. Mróz przeszedł mu po kościach.

— Chryste, Joshua, chyba nie mówisz poważnie. Nie damy rady przy tak dużej prędkości.

— A masz jakiś inny pomysł?

— Ja na razie nie wiem, o co chodzi — powiedziała Sara ze zniecierpliwieniem.

Dahybi nie odwracał wzroku od Joshui.

— Punkt libracyjny Lagrange’a. Istnieją w każdym układzie dwóch ciał niebieskich, gdzie równoważą się oddziaływania pól grawitacyjnych. Oznacza to, że można tam uruchomić węzły statku kosmicznego bez strachu przed implozją. Teoretycznie są to punkty, lecz w praktyce obszary o mniej więcej kulistym kształcie. Bardzo małe obszary.

— W przypadku Murory VII mają jakieś dwa i pół kilometra średnicy — rzekł Joshua. — Tak się jednak składa, że będziemy je mijać z prędkością dwudziestu siedmiu kilometrów na sekundę.

Jedna dziesiąta sekundy na uaktywnienie węzłów.

— Cholera… — mruknął Ashly.

— Żaden problem dla komputera pokładowego — stwierdził spokojnie Joshua.

— Tylko gdzie wyjdziemy po skoku? — zapytał Melvyn.

— Wziąłbym przybliżony namiar na Achilleę, trzeciego gazowego olbrzyma, który znajduje się teraz siedem miliardów kilometrów stąd, po drugiej stronie słońca. Przeskoczymy miliard kilometrów, ustawimy precyzyjnie „Lady Makbet” na jednego z zewnętrznych księżyców planety, potem znowu skoczymy. Na pewno zgubimy „Marantę”. Po dotarciu do Achillei okrążymy księżyc, skierujemy się na Lalonde i w drogę. Całe przedsięwzięcie zajmie najwyżej osiemdziesiąt minut.

— No, skoro tak… Mam nadzieję, że wiesz, o czym mówisz.

— On ma wiedzieć? — zakpiła Sara. — Chyba żartujesz.

— Do tego trzeba mieć tupet… — skonstatował Dahybi, kiwając głową z uznaniem. — Dobra, Joshua, przygotuję węzły. Ale musisz być wybitnie dokładny, kiedy będziemy przechodzić przez punkt libracyjny.

— Dokładność to moje drugie imię.

Sara wpatrywała się w podłogę.

— Znam inne — mruknęła pod nosem.

— Tylko kto ma być tym szczęściarzem, który wyjdzie w otwartą przestrzeń i wysadzi „Gramine”? — zapytał Melvyn.

— Ochotnicy będą ciągnąć losy — zadecydował Joshua. — Dołączcie moje nazwisko.

— Oszalałeś? — obruszyła się Sara. — Musisz pilotować „Lady Makbet”, nikt poza tobą nie dotrze do księżyca, nie mówiąc już o punkcie libracyjnym. Ashly siądzie za sterami kosmolotu, jego zadanie też wymaga dużego doświadczenia. Pozostałych zapraszam do losowania.

— Bądźcie łaskawi uwzględnić także nas — rzekł Gaura. — Wszyscy mamy uprawnienia do pracy w otwartej przestrzeni i jeszcze tę przewagę, że możemy błyskawicznie skomunikować się z Aethrą, jeśli statek zmieni kurs.

— Nikt nie będzie zgrywał bohatera, nikt nie będzie ciągnął losów — odezwał się Warlow tubalnym głosem, aby zagłuszyć wszelkie słowa sprzeciwu. — To moja działka, do tego zostałem przystosowany. I jestem z was najstarszy. Świetnie się nadaję do tej roboty.

— Hej, tylko bez brawury! — Joshua próbował ukryć troskę pod przykrywką rozdrażnienia. — Masz zamocować atomówkę do skały i zaraz wracać.

Warlow parsknął śmiechem, od którego wszystkim wykrzywiły się miny.

— Jasne, nic prostszego.

* * *

Chas Paske nareszcie znalazł się pod piekielnym wirem, gdzie spoglądał do góry na oślepiającą, bezkształtną czeluść. Jego podróż dobiegła kresu. Światło było tutaj tak silne, że musiał zmniejszyć rozdzielczość optyczną czujników. Początkowo sądził, iż pośrodku kręcących się powoli chmur kryje się miniaturowe słońce, gdy jednak szczęśliwie wpłynął łódką pod złowieszczy stożek, okazało się, że u wierzchołka zieje wielka wyrwa niczym pęknięcie na złośliwym guzie. Szczelina się poszerzała. Cyklon pęczniał, był coraz szerszy i głębszy.