Wszyscy opętani z Durringham użyli swojej mocy. Rzeka wokół łódki Chasa zaczęła się nagle kotłować.
— Hej, patrzcie, to Mojżesz! — krzyknął ktoś na murze okalającym nabrzeże.
Widownia buchnęła śmiechem. Tłum klaskał i tupał jak na stadionie, gdzie żąda się od bohatera zawodów, by wyszedł na boisko.
— Mojżesz! Mojżesz! Mojżesz! — wołano.
I rozstąpiły się wody Juliffe.
Chas czuł, że coś się dzieje. Wokół robiło się jaśniej, malało ciśnienie. Pod jego palcami klawiatura panelu sterowniczego lśniła niczym szachownica z rubinowymi polami. Bez pośpiechu wpisał kod, obserwując, jak wciśnięte cyferki podświetlają się na zielono.
Narastał bulgot wody. Krzyżujące się prądy rzeczne wykręcały mu nogi, ciągnęły go do góry. Skotłowana powierzchnia ruszyła w jego kierunku. Za późno.
Bomba atomowa o sile wybuchu jednej kilotony eksplodowała na dnie dwudziestometrowego krateru w rzece. Fala uderzeniowa pognała do samego rdzenia międzywymiarowej szczeliny w chmurach. Z wody uniosła się rozżarzona kula bezlitosnego ognia; wraz z nią wydawała się podnosić rzeka. Promieniowanie emitowane w całym widmie energetycznym rozbijało wszelkie przedmioty materialne. Żaden z ludzi, którzy tłoczyli się na murach nabrzeża, nie mógł wiedzieć, co się naprawdę dzieje. Ciała, które sobie przywłaszczyli, wyparowały, zanim sygnały nerwowe dotarły do mózgu. Dopiero po unicestwieniu, kiedy znalazły się z powrotem w straszliwych zaświatach, dusze uzurpatorów dowiedziały się prawdy.
Dwie sekundy po wybuchu bomby czterdziestometrowa ściana wody, poruszająca się niemal z prędkością dźwięku, zalała Durringham. Umarli przebywający w swych pięknych rezydencjach i okazałych pałacach znów ginęli całymi tysiącami pod totemem promienistej chmury w kształcie grzyba.
12
Przełączywszy implanty siatkówkowe na najwyższą czułość, Warlow miał wrażenie, jakby poruszał się w suchej, opalizującej mgle. Składniki pierścienia nadal dryfowały z rozmaitymi ładunkami energii kinetycznej. Strumienie mikroskopijnych drobin pyłu płynęły wolno wokół większych okruchów skalnych i odłamków lodu. Pomimo migotliwej luminescencji Warlow leciał praktycznie na oślep. Pod nogami sporadycznie dostrzegał światełka gwiazd niczym iskierki pryskające z niewidzialnego ogniska.
Po opuszczeniu „Lady Makbet” Warlow oddalił się od Murory o dwanaście kilometrów; statek ukryty za bryłą skalną na niższej orbicie zaczął go z wolna wyprzedzać. Wielka ciemna kula, której część lśniła mętnie w czerwonej poświacie paneli termozrzutu, zniknęła mu z oczu już po trzech minutach. Niemal natychmiast dopadło go dojmujące poczucie osamotnienia. Dziwna rzecz, ale właśnie tutaj, gdzie widoczność wynosiła zaledwie dziesięć metrów, przytłaczał go ogrom wszechświata.
Do piersi miał przypiętą bombę o sile wybuchu dziesięciu megaton, obły przedmiot długości siedemdziesięciu pięciu centymetrów. Zwyczajne urządzenie z tytanu i kompozytu nic tu nie ważyło, a jednak tak bardzo ciążyło mu na sercu.
Od Sary dostał technobiotyczny blok procesorowy edenistów z dołączonymi modułami rozszerzeń. Chodziło o to, żeby mógł połączyć się z habitatem, gdyby „Gramine” niespodziewanie zmieniła kurs.
Prowizorka, jak cała ta misja.
— Mogę porozmawiać z tobą na osobności? — zapytał datawizyjnie.
— Oczywiście — odpowiedział habitat. — Chętnie dotrzymam ci towarzystwa. Przed tobą ciężkie zadanie.
— Tylko ja mogę mu podołać.
— Masz najlepsze kwalifikacje.
— Dziękuję. Chciałbym ci zadać pewne pytanie związane ze śmiercią.
— Mianowicie?
— Ale najpierw muszę coś ci opowiedzieć.
— Proszę bardzo. Wydarzenia z życia ludzi zawsze mnie intrygują. Chociaż odziedziczyłem wielki zbiór informacji, mam jeszcze niewielkie pojęcie na temat waszego gatunku.
— Dziesięć lat temu byłem członkiem załogi statku kosmicznego „Harper’s Dragon”. Transportowiec liniowy, jakich wiele, tyle że regularnie dostawałem wypłatę. Na Woolseyu dołączył do nas Felix Barton, świeżo upieczony porucznik. Miał dopiero dwadzieścia lat, ale dobrze sobie przyswoił kursy dydaktyczne. Był kompetentnym młodzieńcem, w mesie nikt nie miał z nim problemów. Nie różnił się od innych, którzy w jego wieku rozpoczynają karierę.
I nagle zakochał się w edenistce.
— Trochę to przypomina szekspirowską tragedię.
Warlow ujrzał przed sobą wstęgi pomarańczowego pyłu, które wykonywały korkociąg wokół lodowej skały. Jak ogon latawca, pomyślał. Gdy przelatywał przez rój drobinek, świeciły różowo na karbotanowym pancerzu skafandra. Szybko je minął i już zakręcał naokoło usianego kraterami lodowca: programy od inercjalnego naprowadzania i optycznej interpretacji działały wspólnie, pomagając mu automatycznie uniknąć zderzenia z przeszkodami.
— No, nie wiem. Ta historia nie jest zbyt skomplikowana. Po prostu się w niej zadurzył. Owszem, była atrakcyjna, ale na dobrą sprawę każdy człowiek po genetycznych modyfikacjach wydaje się piękny. „Harper’s Dragon” podpisał długoterminową umowę na dostarczanie specjalistycznych środków chemicznych dla jednej ze stacji produkujących podzespoły elektroniczne w jej habitacie. Po czterech kursach Felix oświadczył, że nie może bez niej żyć. Tak się złożyło, że ona myślała podobnie o nim.
— Miał szczęście.
— Właśnie. Felix opuścił nasz statek i został edenistą. Wszczepiono mu symbionty neuronowe, aby mógł korzystać z więzi afinicznej, i skierowano do poradni, gdzie pomagano mu zaadaptować się do nowego środowiska. Gdy po raz ostatni odwiedziłem tamten habitat, udało mi się z nim porozmawiać. Był bardzo szczęśliwy. Powiedział, że wkomponował się idealnie w nowe otoczenie, a dziewczyna spodziewa się ich pierwszego dziecka.
— Miło to słyszeć. Co roku edenistami staje się mniej więcej półtora miliona adamistów.
— Aż tylu? Nie wiedziałem.
— Siedemdziesiąt procent przypadków to miłość, jak w przypadku twojego kolegi. Pozostali dołączają z pobudek intelektualnych albo emocjonalnych. Ponad połowę romansów adamiści nawiązują z członkami załóg jastrzębi, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że to ich widują najczęściej. Stąd częste żarty na temat gorącej krwi w rodzinach pilotujących jastrzębie.
— Chciałbym wiedzieć, czy takie przeobrażenie jest pełne.
Czy ci nowi edeniści po śmierci przekazują wspomnienia habitatowi?
— Oczywiście.
Neuronowy nanosystem wyświetlił na mapie jego aktualną pozycję. Przed jego oczami rozbłysły żółte i purpurowe odcinki wektorów, przesłaniając chwilowo widok napromieniowanego pyłu.
Nie zboczył z kursu. Był bliżej celu.
— W takim razie mam pytanie: czy ktoś może przekazać swoje wspomnienia habitatowi, jeśli nie posługuje się więzią afiniczną, a tylko neuronowym nanosystemem?
— Nie mam informacji, żeby kiedykolwiek zrobiono coś takiego. Ale też nie widzę powodów, dla których miałoby to być niewykonalne. Cały proces jedynie dłużej potrwa, ponieważ datawizja jest mniej efektywna od przekazu kanałem afinicznym.
— Chcę zostać edenistą. Chcę, żebyś przyjął moje wspomnienia.
— Ależ, Warlow! Dlaczego?
— Mam osiemdziesiąt sześć lat i żadnych modyfikacji genetycznych. Załoga nie wie, ale z dawnego ciała pozostał mi już tylko mózg i kilka włókien nerwowych. Reszta dawno się zużyła. Zbyt dużo czasu spędziłem w stanie nieważkości.