Выбрать главу

— Ta chmura dużo dla was znaczy, prawda? — zapytała.

— Nie, Kelly, sama chmura to jeszcze nic. Liczy się to, co sobą reprezentuje. Urzeczywistnia niejako nasze aspiracje. Dla mnie i dla wszystkich potępionych dusz jest zwiastunem wolności, która komuś, kto nie zaznał jej od siedmiuset lat, wydaje się rzeczą bezcenną.

Kelly skierowała wzrok na drugi poduszkowiec. Horst Elwes i Russ siedzieli na ławeczce za Ariadnę, osłaniając twarze przed dokuczliwymi podmuchami śmigieł. W górze rozlegały się kanonady gromów, jak gdyby chmury były membraną rozpiętą na gigantycznym bębnie. Russ przytulił się do księdza. To proste świadectwo ufności wprawiło ją we wzruszenie.

Cios spadł na Shauna Wallace’a bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Poczuł straszliwy exodus dusz, ich wymuszoną ucieczkę z tego wszechświata. Bał się, że pociągną go za sobą. Lamenty i pogróżki napływały z zaświatów osobliwie świdrującym chórem, a w ślad za nimi szalona wściekłość tych, co zostali wcześniej opętani, a teraz musieli opuścić świat razem ze swymi oprawcami. Wszyscy się prześladowali i pałali wzajemną nienawiścią. Wrzawa wzmagała się w głowie Shauna, plątała myśli. Rozdziawił usta i wytrzeszczył oczy z przerażeniem. Na jego twarzy odmalował się wyraz bezdennej rozpaczy. Wreszcie odrzucił w tył głowę i zawył.

Reza nie słyszał w życiu straszniejszego krzyku. W tym jednym histerycznym wrzasku zawarło się cierpienie całej planety. Poraził go smutek i uczucie straty tak przejmujące, że zapragnął zapaść się pod ziemię, byle znaleźć spokój.

Wrzask ucichł, gdy Shaun stracił oddech. Reza odwrócił się niepewnie na przedniej ławeczce. Opętany płakał, łzy płynęły mu ciurkiem po policzkach. Nabrał powietrza w płuca i ponownie zawył.

Kelly zaciskała dłonie na wykrzywionych ustach.

— Co się dzieje? — wydusiła z siebie. Przy drugim wrzasku zamknęła odruchowo oczy.

Reza próbował wygłuszyć emocje i przesłać uspokajające myśli Fentonowi i Ryallowi.

— Pat! Czy Octan zauważył coś dziwnego? — zapytał datawizyjnie.

— Nic a nic — odpowiedział jego zastępca z drugiego poduszkowca. — Co to właściwie było? Najedliśmy się strachu przez tego Wallace’a.

— Nie mam pojęcia.

Kelly szarpała natarczywie ramię Shauna.

— O co chodzi? Powiedz coś! — pytała głosem piskliwym z przerażenia. — Słyszysz?!

Shaun łapał gwałtownie powietrze, ramiona mu drżały. Opuściwszy wolno głowę, zatopił wzrok w Rezie.

— To wy! — syknął. — To wyście ich zabili.

Reza patrzył na niego poprzez żółtą kratkę ramek celownika, mierząc z karabinu magnetycznego w skroń mężczyzny.

— Niby kogo?

— Wszystkich mieszkańców miasta! Czułem, jak odchodzą tysiącami… niczym popiół… z powrotem w zaświaty. Wybuchła ta wasza piekielna bomba. A raczej została zdetonowana. Co z was za bestie, że mordujecie tak bez opamiętania?

Reza uśmiechnąłby się teraz szeroko, lecz na swej przebudowanej twarzy mógł tylko trochę rozsunąć kąciki ust.

— Ktoś się jednak przedarł, co? Wreszcie dostaliście nauczkę.

Shaun spuścił głowę z cierpiętniczą miną.

— To był jeden człowiek. Jeden przeklęty człowiek.

— Wygląda na to, że jednak nie jesteście niezwyciężeni. Obyś czuł ból, Wallace. Oby wszyscy twoi koledzy pokutowali za zbrodnie. Może zrozumiecie, jak musieliśmy cierpieć, gdy wyszło na jaw, co zrobiliście z dziećmi na tej planecie.

Po twarzy Shauna przemknął cień skruchy, co świadczyło, że uszczypliwa uwaga Rezy była celna.

— Tak, tak, Wallace, my o wszystkim wiemy. Kelly tylko z grzeczności omijała ten temat. Wiem, z jakim barbarzyństwem mamy do czynienia.

— Wspomnieliście coś o bombie? — zapytała Kelly. — Co to za historia?

— Jego się spytaj — odparł Shaun i spojrzał wzgardliwie na Rezę. — Spytaj, jak zamierzał pomóc biedakom na Lalonde których miał podobno ratować.

— Co ty na to, Reza?

Dowódca najemników pochylił się na bok, gdy poduszkowiec omijał głaz.

— Terrance Smith bał się, że statki kosmiczne nie dadzą nam potrzebnego wsparcia ogniowego. Dowódca każdego oddziału dostał bombę atomową.

— Boże święty… — Kelly wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. — Chcesz powiedzieć, że i ty masz taką bombę?

— Dziwne, że nie wiedziałaś, Kelly — odrzekł Reza. — Przecież na niej siedzisz.

Próbowała zerwać się z ławeczki, lecz Shaun przytrzymał ją za ramię.

— Czyżbyś go jeszcze nie przejrzała na wylot, Kelly? W tym groteskowym ciele nie ma nic z człowieka.

— Pokaż mi najpierw swoje ciało, Wallace. To, w którym się urodziłeś — odciął się Reza. — Potem pogadamy sobie o moralności.

Zmierzyli się złowrogim spojrzeniem.

Tymczasem robiło się ciemno. Kelly zadarła głowę. Czerwone światło bladło, gdy nisko nad ziemią zbierały się złowieszczo ciemne, nabrzmiałe chmury. Na wschód od nich dosięgnął sawanny zygzak białofioletowej błyskawicy.

— Co się dzieje? — zawołała Kelly, gdy nad poduszkowcami przetoczył się huk pioruna.

— To poniekąd wasze dzieło, Kelly. Pakujecie się w kłopoty.

Oni was nienawidzą i boją się, że użyjecie tej strasznej broni. Jesteście ostatnim oddziałem zwiadowczym, inne już dawno zostały pokonane.

— I co teraz zrobią?

— Porachują się z wami, choćby mieli zapłacić słoną cenę pod lufami waszych karabinów.

* * *

Dwie godziny po tym, jak Warlow wyszedł w otwartą przestrzeń, Joshua przeglądał rdzenie pamięciowe komputera pokładowego, szukając informacji o statkach, które wykonały skok z punktu libracyjnego Lagrange’a. Razem z Dahybim zapoznał się ze skąpymi danymi na temat Murory VII, co pozwoliło mu sprecyzować rozmiary i lokalizację punktu, a dzięki temu łatwiej obliczyć trajektorię lotu.

Bez wątpienia był w stanie wlecieć statkiem w sam środek strefy skoku, teraz tylko chciał wiedzieć, co się stanie, jeśli uaktywni tam węzły modelowania energii. W plikach fizycznych znalazł wielki zasób teorii, która wskazywała, że coś takiego jest możliwe, lecz żadnej wzmianki o potwierdzonym skoku translacyjnym.

Trzeba być stukniętym, żeby brać udział w takim eksperymencie, rozmyślał. Leżał jednak na fotelu amortyzacyjnym, a Dahybi, Sara i Ashly znajdowali się również na mostku, więc nie zdradzał się z nurtującymi go wątpliwościami. Zastanawiał się właśnie, czy znalazłby jakąś informację w plikach historycznych — zapewne pionierzy w skokach ti anslacyjnych chcieli poznać granice możliwości swych statków — kiedy Aethra połączył się z nim datawizyjnie.

— Warlow pragnie z tobą rozmawiać.

Odłączył się od rdzeni pamięciowych.

— Cześć, Warlow. Jak ci idzie?

— Znakomicie.

— Gdzie jesteś? — Jeśli wszystko przebiegało zgodnie z planem, kosmonik powinien wrócić w ciągu dwudziestu minut. Joshua wspólnie z nim obliczał wektor lotu przez pierścień.

— Dwadzieścia kilometrów od „Gramine”.

— Co takiego?

— Stąd już widzę statek.

— Cholera jasna, Warlow, co ty mi tu pieprzysz? Plan nie przewiduje marginesu błędu!

— Wiem, i dlatego tu jestem. Postaram się, żeby wybuch zniszczył „Gramine”. Zdetonuję ładunek, kiedy statek będzie najbliżej.

— Chryste, Warlow, zabieraj stamtąd swoje żelazne dupsko!

— Przykro mi, kapitanie. „Maranta” będzie siedem tysięcy trzysta kilometrów za tobą po wyeliminowaniu „Gramine”, co da ci osiemnaście sekund przewagi nad osami bojowymi. Tyle powinno wystarczyć.