Pat nadal pakował pociski w dwóch rycerzy na lewo od Rezy.
Programy stymulacyjne i uspokajające pracowały na najwyższych obrotach, żeby złagodzić skutki szoku w organizmie rannego. Reza dojrzał zbliżającego się pędem rycerza, który kręcił nad głową kolczastą maczugą. Program analizy ruchu pracował teraz w trybie nadrzędności. Koń znajdował się w odległości trzech metrów, kiedy Reza cofnął się o krok. Jedyną ręką przeciął tor spadającej maczugi.
Zacisnął palce, pociągnął, wykręcił. Szkielet z włókien węglowych zatrzeszczał, obciążony do granic wytrzymałości. Impet żelaznej maczugi wyrzucił Rezę w powietrze. Ale i rycerz został wysadzony z siodła z metalicznym chrzęstem zbroi, by grzmotnąć o ziemię z hukiem dzwonu.
Obaj równocześnie podnieśli się z upadku. Reza uniósł maczugę i ruszył wolno na przeciwnika. Program czuwający nad równowagą ciała brał poprawkę na utraconą rękę.
Rycerz dostrzegł zagrożenie i wycelował w Rezę miecz, jakby to był pistolet. Z ostrza ześlizgnął się biały ogień.
— Masz pecha — rzekł najemnik.
Zdetonował przypięte do pasa granaty odłamkowe. Obu natychmiast otoczył gęsty rój czarnych krzemowych igiełek.
Huraganowy deszcz smagał Kelly po twarzy, kiedy kosmolot zataczał koło piętnaście metrów nad ziemią. Podmuch z dysz kompresorów niemalże przewrócił poduszkowiec. Przesunęła deflektor śmigła i zatrzymała wirniki. Pojazd raptownie wyhamował.
Kosmolot zakołysał się w powietrzu i ciężko wylądował, wysunąwszy teleskopowe wsporniki podwozia. Deszcz ochlapywał rozłożone skrzydła, woda ściekała po klapach.
Kelly odwróciła głowę. Dzieci tuliły się do siebie na twardej krzemowej podłodze: przemoczone, ze zmierzwionymi włosami, wystraszone, płaczące, sikające w majtki i spodenki. Oczy miały szeroko otwarte w wyrazie krańcowego oszołomienia. Nie szukała górnolotnych słów, które mogłyby w nagraniu komentować tę scenę. Pragnęła po prostu przygarnąć je do piersi, wszystkie po kolei — dać im tyle pociechy, ile była w stanie. Czyli z pewnością dużo mniej, niż potrzebowały.
Trzy kilometry za poduszkowcami rozlegały się chaotyczne eksplozje pocisków wybuchowych, gdy wrogie wstęgi białego ognia wiły się i przemykały nad tonącą w czerwieni sawanną.
Udało się, pomyślała. Rycerze nas nie dogonią. Dzieciom nic się nie stanie. I tylko to się liczyło — nie ból, nie trudy, nie obezwładniające przerażenie.
— Chodźcie — powiedziała. Jakże łatwo było przywołać uśmiech na usta. — Za chwilę odlatujemy.
— Dziękujemy pani — odparła Jay.
Kelly odwróciła wzrok, bo oto zza zasłony deszczu wynurzyła się czyjaś postać.
— Byłam pewna, że nas zostawiłeś.
Shaun Wallace uśmiechnął się promiennie. Przemoczony jednoczęściowy kombinezon lepił się do jego ciała, błoto zmieszane z trawą oblepiało mu buty, lecz radości nic nie mogło wypędzić z jego oczu.
— Tak bez pożegnania? Ejże, Kelly, nie chciałbym, żebyś myślała o mnie co złego. Zanadto cię polubiłem. — Przeniósł nad burtą pierwsze dziecko, siedmioletnią dziewczynkę. — No to chodźcie, urwisy. Czeka was długa, piękna podróż w dalekie strony.
Odsunęła się pokrywa zewnętrznego luku kosmolotu i ukazały aluminiowe schodki.
— Kelly, pośpiesz się, proszę — przekazał datawizyjnie Ashly.
Podeszła do Shauna i razem z nim zaczęła wyciągać z poduszkowca wyczerpane, ociekające wodą dzieci.
Horst stał przy schodkach, ponaglając swą skromną trzódkę. To. rzucił słówko, to błysnął uśmiechem, to znów pogłaskał kogoś po głowie. Ashly natomiast klął pod nosem: jak, u licha, pomieścić całą tę dzieciarnię?
Kelly trzymała w ramionach ostatniego, czteroletniego chłopczyka, który przysypiał ze zmęczenia, kiedy Theo uruchomił swój poduszkowiec.
— O nie, Theo, stój! — zawołała do niego datawizyjnie. — Po co się w to pchasz?
— Potrzebują mnie — odparł. — Nie mogę ich zostawić. Tworzymy razem zespół.
Po sawannie wędrowały szerokie snopy światła. Bitwa była skończona. Kelly dostrzegła czterech lub pięciu konnych rycerzy, którzy spokojnie włóczyli się po pobojowisku. Żaden nie okazywał zainteresowania kosmolotem.
— Ależ oni nie żyją, Theo.
— Może i tak, ale nie mamy pewności. W każdym razie sama słyszałaś.” nie ma już czegoś takiego jak śmierć. Już nie. — Uniósł rękę i pomachał na pożegnanie.
— A niech to… — Odrzuciła w tył głowę, myjąc twarz w orzeźwiającym deszczu.
— Zbliż no się, Kelly. — Shaun pochylił się i musnął jej policzek delikatnym pocałunkiem. — Czas na ciebie.
— Pewnie nie ma sensu prosić cię, żebyś leciał z nami?
— A czy ja bym cię prosił, żebyś została?
Trzymając na rękach śpiące dziecko, postawiła stopę na pierwszym stopniu schodków.
— Żegnaj, Shaun. Szkoda, że to nie może ułożyć się inaczej.
— Oj szkoda, Kelly, szkoda.
Kelly siedziała w kabinie z ośmioletnim chłopcem na kolanach i dwiema dziewczynkami w ramionach. Ściśnięte wkoło dzieci wierciły się, niecierpliwe i podniecone, pytając o czekający na nie statek kosmiczny. Lalonde już zacierało się w ich pamięci niczym koszmar senny.
Żeby to mógł być tylko sen, pomyślała.
Jęk kompresorów wypełnił zatłoczoną kabinę, kiedy Ashly włączył wentylatory. Wkrótce byli w powietrzu: pokład się przechylał, dawało się odczuć przyspieszenie. Kelly zamknęła oczy i połączyła się z zespołem czujników kosmolotu. Sawannę przemierzała samotna postać — krzepki mężczyzna o nie uczesanych ciemnych włosach, ubrany w grubą kraciastą koszulę z postawionym kołnierzykiem. Wracał do domu.
Chwilę później nad trawiastą równiną przetoczył się głośny huk gromu dźwiękowego. Fenton zadarł wielką głowę, lecz nie wypatrzył na niebie niczego prócz deszczu i obłoków. Ponownie skierował wzrok ku ziemi, by dalej szukać czułych myśli swego pana.
Dzieje podboju kosmosu
2020: Założenie bazy księżycowej Cavius i początek eksploatacji podpowierzchniowych zasobów Srebrnego Globu.
2037: Seria osiągnięć w inżynierii genetycznej: wzmocnienie systemu immunologicznego, usunięcie wyrostka robaczkowego, poprawienie wydolności niektórych narządów.
2041: Oddanie do użytku pierwszych (drogich i niskowydajnych) elektrowni termojądrowych wykorzystujących deuter w charakterze paliwa.
2044: Powtórne zjednoczenie chrześcijan.
2047: Pierwsza misja przechwycenia asteroidy. Początki ziemskiego Halo 0’Neilla.
2049: Quasiświadome technobiotyczne zwierzęta w roli serwitorów.
2055: Misja astronautyczna na Jowisza.
2055: Spółki założycielskie przyznają autonomię miastom lunarnym.
2057: Założenie osiedla na planetoidzie Ceres.
2058: Afiniczne symbionty neuronowe WingCit Czonga umożliwiają kontrolę nad zwierzętami i mechanizmami technobiotycznymi.
2064: Międzynarodowe konsorcjum przemysłowe Jovian Sky Power Corporation rozpoczyna eksploatację He3 za pomocą aerostatów wydobywczych w atmosferze Jowisza.
2064: Świeckie zjednoczenie muzułmanów.
2067: Zastosowanie paliwa helowego w elektrowniach termojądrowych.
2069: Gen więzi afinicznej wszczepiony w łańcuch ludzkiego DNA.
2075: JSKP zawiązuje Eden, technobiotyczny habitat umieszczony na orbicie okołojowiszowej i objęty oficjalnym protektoratem ONZetu.