— Teraz panuje tam noc, poza tym dzieli nas odległość siedemdziesięciu tysięcy kilometrów — zauważył Auster.
— Mimo to rozdzielczość optyczna powinna być znacznie lepsza.
— Komandorze Solanki, zamierzamy uratować żołnierzy — rzekł Auster.
— Od dwóch dni nie mogę złapać z nimi kontaktu. Boże, nie wiem nawet, czy jeszcze żyją, a cóż dopiero, gdzie są.
— Tak czy inaczej, należą do naszego personelu wojskowego.
Musimy spróbować, jesteśmy im to winni.
Jeroen van Ewyck i pozostali dwaj adamiści spojrzeli z zaskoczeniem na kapitana. Szybko ukryli swoją gafę. Auster nie zwrócił na to w ogóle uwagi.
— Chryste, to… W porządku — przesłał Kelven Solanki. — Ale sam przeprowadzę akcję ratunkową. Nie możecie ryzykować zniszczenia kosmolotu. Bądź co bądź, to ja ich tam posłałem. Odpowiadam za nich.
— Jak pan chce. Nasze sensory powinny zlokalizować kuter.
Ma pan środek transportu?
— Coś się znajdzie. Chociaż najeźdźcy strącili ostatni samolot, który zapuścił się na ich terytorium. Jedno wiem na pewno: dysponują naprawdę potężną siłą ognia.
— Podobnie jak „Ilex” — odrzekł twardo Auster.
Joshua Calvert opadł na półprzeźroczystą matę i wypuścił z płuc powietrze. Galaretowata substancja w materacu kołysała nim łagodnie, kiedy fale się uspokajały. Pot zrosił mu obficie pierś, ręce i nogi. Przyglądał się ogniwom elektroforescencyjnych na suficie.
Ostatnio piękny wzór liścia stał się dla niego bardzo swojski.
— O tak, to z pewnością jeden z lepszych sposobów na przebudzenie — powiedział.
— Jeden z lepszych? — Ione cofnęła nogi zaplecione nad biodrami Joshui i usiadła mu na udach. Przeciągnęła się prowokacyjnie z rękoma na karku.
Joshua jęknął, pożerając ją łakomym wzrokiem.
— Opowiedz mi o innych sposobach — poprosiła.
Usiadł i zatrzymał usta dwadzieścia centymetrów od twarzy Ione.
— Uwielbiam na ciebie patrzeć — rzekł ochrypłym głosem.
— Czy to cię kręci?
— Tak.
— Solo czy z inną dziewczyną? — Poczuła, jak odruchowo naprężył mięśnie. Cóż, mam swoją odpowiedź, pomyślała. Ale przecież wiedziała, jak bardzo Joshua gustuje w trójeczkach. Łatwiej było zaspokoić jego chuć niż próżność.
Wyszczerzył zęby w tym swoim łobuzersko czarującym uśmiechu.
— Założę się, że zaraz w naszej rozmowie pojawi się Domini que.
Ione musnęła wargami jego nos. Po prostu znali się na wylot; podobnego rodzaju więź łączyła ją z osobowością habitatu. Dająca ukojenie i zarazem dreszcz tajemnicy.
— Pierwszy o niej wspomniałeś.
— Denerwujesz się, że zabieram ją na Lalonde?
— Nie. Potrzebna ci będzie w interesach.
— Widzę, że jednak tego nie pochwalasz. — Pogłaskał ją z boku po piersi. — Nie masz powodów do zazdrości. Dobrze wiesz, że już z nią sypiałem.
— Wiem. Pamiętasz chyba, że patrzyłam, jak się zabawiacie na jej wielkim łożu.
Położył dłonie na jej piersiach i pocałował kolejno oba sutki.
— Przyprowadźmy ją do twojego łóżka.
Popatrzyła na niego z góry.
— Wybacz, ale nic z tego nie będzie. Trzysta lat temu Saldanowie usunęli z DNA gen odpowiadający za skłonności homoseksualne. Nie mogli ryzykować, że kiedyś wybuchnie skandal. Stoją przecież w królestwie na straży dziesięciu przykazań boskich.
Joshua nie wierzył w ani jedno jej słowo.
— W takim razie zapomnieli usunąć gen rozwiązłości.
Uśmiechnęła się.
— Co tak się na nią napalasz? Nie wystarczy ci, że zamkniecie się na tydzień w klatce do uprawiania seksu w stanie nieważkości?
— Aleś ty zazdrosna.
— Nigdy nie rościłam sobie wyłącznego prawa do ciebie. Bo czy skarżyłam się na coś, gdy wróciłeś z Norfolka?
Odsunął twarz od jej piersi.
— Ione, jak możesz!
— Rzucało się w oczy, że cię sumienie gryzie. Bardzo ładna była?
— Była… słodka.
— Słodka? No nie, Joshuo Calvercie, czyżbyś na starość stawał się romantykiem?
Joshua westchnął i opadł z powrotem na materac. Wolałby, żeby się zdecydowała: jest zazdrosna czy nie jest.
— A czy mnie interesują twoi kochankowie?
Nikły rumieniec wypłynął na jej policzki. Hans był całkiem miły, póki trwał ich romans, ale przy nim nie czuła się nigdy taka wolna jak przy Joshui.
— Nie — przyznała.
— Oho! Widzę, że nie tylko ja mam tu coś do ukrycia.
Przesunęła palec po jego mostku i brzuchu, aż dotarła do uda.
— Zmieniamy temat?
— No chyba. — Dotknął jej bioder. — Przywiozłem ci jeszcze jeden prezent.
— Rany, Joshua! Co takiego?
— Ziarenko gigantei. Takiego drzewa, które rośnie dziko na Lalonde. Widziałem kilka okazów niedaleko Durringham, miały wysokość osiemdziesięciu metrów, ale Marie powiedziała, że to jeszcze maleństwa, prawdziwe olbrzymy rosną dalej w głębi lądu.
— Marie ci to powiedziała, co?
— Tak. — Nie dał się zbić z tropu. — Powinna sobie spokojnie rosnąć gdzieś na błoniach Tranquillity. Ale trzeba posadzić ją w głębokiej glebie, gdzie jest dużo wilgoci.
— Zapamiętam.
— Kiedyś dorośnie do samej tuby świetlnej.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
— Najpierw będę musiał przeprowadzić testy kompatybilności środowiskowej — odezwała się osobowość habitatu. — Nasza biosfera znajduje się w delikatnej równowadze.
— Nie bądź cyniczny. Dziękuję, Joshua — powiedziała na głos.
Joshua znów miał erekcję.
— Może byś się nieco pochyliła do przodu?
— Wolę sprawić ci pewną niespodziankę — rzekła Ione uwodzicielsko. — Spełnienie marzeń każdego prawdziwego mężczyzny.
— To znaczy?
— Otóż mam przyjaciółkę, z którą chciałabym cię zapoznać.
Co rano chodzimy popływać. Pewnie z przyjemnością popatrzysz, jak chlapiemy się razem w wodzie, całe mokre i śliskie. Ona jest młodsza ode mnie. I nigdy, przenigdy nie nakłada kostiumu kąpielowego.
— Rany. — Twarz Joshui z rozmarzonej zrobiła się podejrzliwa. — Coś kręcisz.
— Wcale nie. Ona też nie może się doczekać tego spotkania.
Uwielbia być myta, a ja zawsze pieszczę jej nagie ciało. Masz ochotę się przyłączyć?
Patrząc na szyderczo niewinną minę Ione, zastanawiał się, w co ona, u licha, chce go teraz wpakować. Opowieść o genach włożył między bajki.
Eskortowani przez trzech sierżantów, którzy trzymali się dyskretnie dziesięć kroków za nimi, przeszli pięćdziesiąt metrów wąską piaszczystą dróżką w stronę zatoczki, kiedy Joshua przystanął i rozejrzał się uważnie.
— To przecież południowa czapa biegunowa.
— Zgadza się — odparła tajemniczo.
Dogonił ją, gdy stanęła na szczycie skarpy. Poniżej rozległa, zarysowana delikatnym łukiem zatoka wyglądała niezwykle ponętnie. W pewnym oddaleniu od brzegu widniała maleńka wysepka, a na plażę tu i ówdzie wdzierały się kępy pochyłych drzew palmowych. W dali można było dostrzec zgrabne budynki ośrodka badawczego.
— Wszystko w porządku — powiedziała. — Nikt cię nie aresztuje, póki jesteś ze mną.
Wzruszył ramionami i zszedł za nią ze skarpy. Gdy poczuł pod stopami piasek, Ione biegła już pędem do wody. Po drodze odrzuciła szlafroczek.