Dariat objął spojrzeniem zbiór nędznych namiotów, wychudłe zwierzęta z nosami w trawie, bosonogie dzieci w łachmanach. Poczuł instynktowną, silną, wywołującą wręcz mdłości odrazę. Ale też zżerała go ciekawość. Nie miał powodu nienawidzić cudaków z Gwiezdnego Mostu, nie stykał się z nimi nigdy wcześniej. Zaledwie o tym pomyślał, wróciło uczucie wstrętu. Oczywiście, że nienawidził tych odrażających pasożytów, to dwunożne robactwo.
Anastazja Rigel pogłaskała go z troską po czole.
— Cierpisz, ale jest w tobie siła — powiedziała. — Tak wiele czasu spędzasz w królestwie Anstida.
Wprowadziła go do swojego spiczastego namiotu z tkanego ręcznie materiału. Na ścianach wisiały wiklinowe koszyki. Światło było mdłe, powietrze duszne. Pod nogami usychała zdeptana trawa o różowym zabarwieniu. Dostrzegł śpiwór zwinięty na pomarańczowym kocyku pod dużym koszem. Na poduszkach wyhaftowano białozielony motyw w kształcie drzewa otoczonego pierścieniem gwiazd. Dariat zastanawiał się, czy właśnie tutaj to z nią zrobi, czy tutaj sprawdzi się jako mężczyzna.
Po chwili siedzieli już ze skrzyżowanymi nogami na wyświechtanym dywaniku i pili herbatę, która wydawała mu się zabarwioną wodą, prawie pozbawioną smaku. Jaśminowa, wyjawiła Anastazja.
— Co o nas myślisz? — zapytała.
— O kim?
— O plemionach Gwiezdnego Mostu.
— Nie powiem, żebym myślał o was za dużo. — Dariatowi nogi już cierpły na dywaniku. Dawno pożegnał się z myślą o ciastkach do herbaty.
— A powinieneś. Gwiezdny Most to nasza nazwa i nasze marzenie. Wciąż go budujemy. To pomost łączący gwiazdy i ludzi.
Wyznajemy doskonałą religię. Z czasem wszyscy do nas przystaną: chrześcijanie, muzułmanie, hinduiści i buddyści, nawet sataniści i wikkanie czczący swoją boginię. Każda sekta, każda grupa wyznaniowa. Wszyscy ich członkowie.
— Dość śmiałe postawienie sprawy.
— Z pozoru. Bo to rzecz naprawdę nieunikniona. Wiesz, ilu nas było, gdyśmy przyjęli zaproszenie Rubry Zagubionego? Taka masa sprzecznych wierzeń… a jednak podobnych. Lecz potem zaczęły się prześladowania, Rubra uwięził nas i odizolował. Myślał, że pod przymusem przejdziemy na jego materialistyczny ateizm. Na szczęście wiara i godność pomagają przezwyciężyć ucisk moralny. Szukając pocieszenia, zwróciliśmy się ku sobie. Wtedy okazało się, jak wiele mamy wspólnego. Staliśmy się jednością.
— Gwiezdny Most to jedność?
— Tak. Wrzuciliśmy stare księgi i modlitewniki w wielki ogień, którego płomienie strzelały chyba przez cały habitat. Wszystkie starożytne mity i uprzedzenia poszły z dymem. Zostaliśmy oczyszczeni, pozostały ciemność i milczenie. A potem nastąpiło odrodzenie i ponowne nadanie nazw temu, co rzeczywiste. Stare ziemskie religie mają tyle wspólnego, tak wiele identycznych przekonań, mądrości i dogmatów. Wyznawców dzielą jednak nazwy i zdemoralizowani kapłani, łakomi na doczesne nagrody. Całe narody, całe planety potępiają się nawzajem, żeby kilku złych ludzi mogło nosić stroje kapiące od złota.
— Słusznie mówisz — rzekł Dariat z zapałem. — Ciekawa koncepcja. — Uśmiechnął się. Ze swego miejsca podziwiał cały bok jej lewej piersi, widoczny pod rzemyczkami kamizelki.
— Wątpię, żebyś tak szybko się nawrócił — odparła z cieniem niedowierzania.
— Masz rację. Ale to dlatego, że nie powiedziałaś mi jeszcze o wszystkim. Jeśli faktycznie czujesz mojego ducha, to słucham cię uważnie. Żadna religia nie daje namacalnego dowodu na istnienie Boga.
Bransoletki cicho zadzwoniły, gdy poruszyła się na dywaniku.
— My też nie mamy dowodu. Po prostu głosimy, że życie w tym wszechświecie jest tylko jednym etapem wielkiej podróży, jaką duch odbywa w czasie. Duch zakończy wędrówkę z chwilą odnalezienia nieba, choć trudno określić to miejsce. Nie pytaj, czy nasz wszechświat jest daleko od nieba. To zależy od człowieka.
— Co się dzieje, kiedy duch dociera do nieba?
— Transcendencja.
— Jakiego rodzaju?
— O tym Bóg orzeka.
— Aha, Bóg. A zatem nie bogini? — zapytał, aby naciągnąć ją na dalsze zwierzenia.
Uśmiechnęła się promiennie.
— To słowo definiuje koncepcję, nie byt. Nie białego człowieka z siwą brodą, nawet nie Matkę Ziemię. Płeć to wyróżnik ciała fizycznego. Wątpię, czy stwórca i pan multiwszechświata ma cechy biologiczne lub fizyczne.
— No, tak. — Dopił herbatę, zadowolony, że wreszcie się z nią uporał. — Wspomniałaś coś o królestwach.
— Kiedy duch przebywa w ciele, podróżuje równocześnie przez niematerialne królestwa władców przyrody. Jest sześć królestw i pięciu władców.
— Powiedziałaś chyba, że mamy tylko jedno niebo.
— Bo to prawda. Królestwa nie są niebem, a tylko odbiciem nas samych. Władcy nie są Bogiem, choć są istotami wyższego rzędu niż my. Oddziałują na bieg wydarzeń poprzez mądrość i złudę, ale nie mają bezpośredniego wpływu na fizyczną rzeczywistość kosmosu. Nie są autorami cudów.
— Coś jak anioły i demony? — zapytał z werwą.
— Możesz tak myśleć, jeśli to ci pomoże w zrozumieniu.
— A więc są naszymi panami?
— Sam jesteś sobie panem. Tylko ty wybierasz drogę dla swego ducha.
— W takim razie od czego są władcy?
— Rozdzielają dary wiedzy i intuicji. Kuszą nas i wystawiają na próby.
— Bez sensu. Czemu nie dadzą nam spokoju?
— Każdy rozwój opiera się na doświadczeniu. Egzystencja jest ewolucją, zarówno na poziomie duchowym, jak i osobistym.
— Rozumiem. Możesz mi teraz powiedzieć coś o tym Czi;ri, dokąd ponoć nie mam dostępu?
Anastazja Rigel podniosła się z dywanika i podeszła do jednego z wiklinowych koszy, skąd wyciągnęła woreczek z koźlej skóry.
Nawet jeśli zauważyła, jak żarłocznym wzrokiem śledzi jej ruchy, to nie dała niczego po sobie poznać.
— One reprezentują poszczególnych władców. — Usiadła i wysypała zawartość woreczka. Po dywaniku potoczyło się sześć kolorowych kryształowych kostek. Na ich ściankach wyryto drobne runy. Podniosła czerwoną.
— Oto Toali, władca przeznaczenia.
Niebieska oznaczała Cziri, władczynią nadziei. Zielona Anstida, władcę nienawiści. Żółta Tarruga, władcę intrygi. Wenus, władczynię miłości, symbolizowała bezbarwna przezroczysta kostka.
— Miało być sześć królestw — powiedział.
— Szóstym jest pustka. — Pokazała mu czarną, nie pokrytą żadnymi runami kostkę. — Nie rządzi tam władca, wlatują do niej zagubione duchy. — Skrzyżowała ręce na piersi, dotykając palcami ramion. Bransolety zsunęły się do łokci. Przypominała Dariatowi posąg boga Siwy, który widział w jednej z czterech świątyń zbudowanych w Valisku. Siwa jako Nataradża, Tancerz Najwyższy. — To straszne miejsce — mruknęła posępnie Anastazja.
— I co, myślisz, że nie ma już dla mnie nadziei? — spytał, zdenerwowany nagle tym prymitywnym pogańskim bełkotem.
— Opierasz się.
— Wcale nie. Mam w sobie mnóstwo nadziei. Kiedyś będę rządził tym habitatem — dodał. To powinno jej zaimponować.
Pokiwała nieznacznie głową. Włosy przesłoniły część jej twarzy.
— Dajesz się oszukać Anstidowi, Dariat. Spędzasz w jego królestwie zbyt wiele czasu. Twój duch wpadł w jego sidła.