— Długo będziesz z tym zwlekał? — zapytał Rubra, gdy upłynął tydzień, a on wciąż się zastanawiał. — Daj jej wycisk w łóżku.
Nie sądzisz chyba, że Anastazja wciąż cię opłakuje?
— Co?
— Spróbuj połączyć się z komórkami sensytywnymi wokół jej namiotu.
Nigdy tego nie robił. Nie mógł się jakoś zdobyć na to, żeby szpiegować ją z wykorzystaniem zdolności percepcyjnych habitatu.
Tym razem jednak ton wypowiedzi Rubry zabarwiony był nutą okrutnej wesołości.
Anastazja miała kochanka, współplemieńca Mersina Columbę: człowieka po czterdziestce, otyłego i łysiejącego, o jasnym kolorze skóry. Ich splecione sylwetki wyglądały okropnie. Anastazja leżała milcząco z bolesną miną, przygwożdżona jego spoconym ciałem.
Dariat zapłonął wściekłym gniewem, całkiem jak za dawnych dni. Postanowił oszczędzić ślicznej dziewczynie, która go kochała, tak wstrętnych poniżeń.
— Posłuchaj mojej rady. Odszukaj Chilone.
Jak młodociani edeniści, tak i Dariat dość szybko nauczył się wyprowadzać w pole komórki sensytywne habitatu. Mógł ominąć podprogramy niezależnego monitorowania, chyba że naczelny segment osobowości Rubry koncentrował się na nim w szczególności.
Dzięki komórkom sensytywnym Dariat śledził wychodzącego z tipi Mersina Columbę. Tłusty wieprz uśmiechał się obleśnie, krocząc wzdłuż brzegu rzeki. Anastazja leżała zwinięta w kłębek na kocyku z oczami wpatrzonymi w pustkę.
Mersin Columba odszedł kawałek drogi w głąb kotliny, gdzie zdjął koszulę i spodnie. Wskoczył z pluskiem do szerokiej w tym miejscu rzeki i zaczął zmywać z siebie ślady po seksie.
Pierwsze uderzenie drewnianej pałki Dariata rozerwało mu ucho.
Upadł z jękiem na kolana. Drugi cios trafił go w potylicę.
— Przestań!
Dariat znów się zamachnął, roześmiany na widok zdumionej miny mężczyzny. Łapy precz od mojej dziewczyny! Nie będziesz się wtrącał do mojego życia. Columba nawet nie zasłaniał głowy, gdy spadał na nią istny grad ciosów. Napomnienia zdenerwowanego Rubry brzmiały niczym brzęczenie pszczoły w mózgu rozjuszonego chłopca. Był pochodnią zemsty. Miał większą moc niż władca jakiegokolwiek królestwa. Uderzał raz za razem. Czuł się świetnie.
Woda szarpnęła bezwładnym ciałem Mersina Columby. Z roztrzaskanej głowy wypływały długie strużki krwi. Dariat stał nad trupem. Upuścił do wody okrwawiony kawałek drewna.
— Nie miałem pojęcia, co z ciebie wyrasta. — W niemym głosie Rubry pojawiło się pewne wahanie.
Dariat poczuł mrowie na plecach. Serce waliło mu gwałtownie.
— Anastazja jest moja. W każdym razie nie należy już do biednego Mersina Columby, to nie ulega wątpliwości.
Leniwy prąd rzeki zabrał zwłoki. Dariat patrzył na nie z obrzydzeniem: były takie ohydnie blade, nabrzmiałe.
— I co teraz? — zapytał.
— Przywołam serwoszympansy, niech tu zrobią porządek.
A ty lepiej stąd znikaj.
— Tylko tyle?
— Nie ukarzę cię za zabicie dzikusa, ale będziemy musieli popracować nad twoim temperamentem. Może być z niego pożytek, jeśli zostanie odpowiednio wykorzystany.
— Dla dobra przedsiębiorstwa?
— Tak. Pamiętaj o tym. I bądź dobrej myśli, poprawisz się z wiekiem.
Dariat odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Po opuszczeniu kotliny całe popołudnie spędził na samotnej, bezcelowej włóczędze po sawannie.
Jego myśli były zimne jak lodowiec. Zabił człowieka, lecz nie odczuwał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, niczego nie żałował. Ale też nie czuł satysfakcji. Nie czuł niczego, jak gdyby wspominał tylko fragment nagrania AV.
Kiedy tuba świetlna zaczęła ciemnieć, przybierając barwę mosiądzu, ponownie zwrócił kroki w stronę wioski ludu Gwiezdnego Mostu.
— Gdzie ty znowu leziesz? — zapytał Rubra.
— Do niej. Kochani ją. Będzie moja dzisiaj i zawsze.
— Nie, tylko ja jestem zawsze.
— Nie przeszkodzisz mi. Przedsiębiorstwo nic mnie nie obchodzi. Zatrzymaj je sobie. Nie prosiłem się o nie. Chcę tylko mieć Anastazję.
— Nie bądź głupi.
Dariat wychwycił jakby cień emocji ukryty w mentalnym ostrzeżeniu: niepokój. Rubra czegoś się obawiał.
— Co się stało?
— Nic się nie stało. Wracaj do domu. To był piekielny dzień.
— Nie. — Daremnie próbował obejrzeć wieś za pomocą komórek sensytywnych: Rubra blokował kanały afiniczne.
— Wracaj do domu.
Dariat puścił się biegiem.
— Nie rób tego, chłopcze!
Miał do przebiegnięcia jedynie kilometr. Źdźbła żółtej i różowej trawy sięgały mu miejscami do pasa, chłoszcząc nogi. Dotarł na skraj zbocza i spojrzał w dół z trwogą. Mieszkańcy wioski pakowali dobytek, szykowali się do drogi. Zwinęli już połowę namiotów, które leżały poskładane na wozach. Zganiano z pól zwierzęta, ogniska wygaszono. Kto wybiera się w podróż o tak niezwykłej porze, przy zapadających ciemnościach? Dręczyło go przeczucie, że stało się coś niedobrego.
Dariat dwukrotnie się wywrócił, zbiegając stromym zboczem.
Nawet nie zauważył podrapanych kolan i goleni. Gdy pędził do namiotu Anastazji, twarze mieszkańców wioski obracały się w jego stronę.
Zawołał ją po imieniu, odsuwając płachtę wejściową.
Lina uwiązana była do wierzchołka namiotu. Anastazja musiała ułożyć w stos wiklinowe kosze, żeby na nich stanąć. Teraz leżały porozrzucane.
Głowa przekrzywiła się na bok, a lina wciskała się w lewy policzek, tuż poniżej ucha. Kołysała się z lekka, od czego trzeszczały cicho żerdzie namiotu.
Dariat wpatrywał się w dziewczynę długą, długą chwilę. Nie rozumiał, czemu to zrobiła. Czuł się zupełnie zagubiony.
— Weź się w garść, chłopcze. Wracaj do domu.
— Nie! To twoja sprawka. To ty kazałeś mi od niej odejść.
Była moja. Nigdy by do tego nie doszło, gdybyś nie wtrącał się w moje życie. — Łzy spływały mu ciurkiem po policzkach.
— Ja jestem twoim życiem.
— Nie jesteś. Nie, nie, nie! — Odgrodził się od tego głosu. Nie słuchał próśb ani pogróżek.
Na jednym z koszyków leżała kartka papieru przyciśnięta woreczkiem z koźlej skóry. Sięgnął po nią i przeczytał wiadomość:
Wiem, Dariat, że to ty zrobiłeś. Myślałeś, że robisz to dla mnie, ale tak nie było. Zrobiłeś to, bo Anstid tego zażądał, on nigdy nie pozwoli ci sprzymierzyć się z Taolim. Przypuszczałam, że zdołam ci pomóc. Teraz widzę, że tylko się łudziłam. Przykro mi, ale nie mam w sobie dość siły, by walczyć z władcą królestwa.
Nie wiem, po co miałabym jeszcze żyć w tym wszechświecie.
Uwolnię swego ducha i poszukam drogi do Boga. Przyjmij w darze kryształy Taolego i używaj ich wedle woli. Tyle bitew przez tobą.
Może w kilku zwyciężysz, jeśli poznasz przyszłość.
Chcę, żebyś jedno wiedział: kochałam cię zawsze, odkąd byliśmy razem.
Rozwiązał rzemyk i wysypał sześć kostek na zakurzony dywanik.
Tych pięć, które pokryto znakami runicznymi, spadło pustymi ściankami do góry. Pozbierał je wolno i rzucił ponownie. Znowu to samo.
Przedstawiały puste królestwo, dokąd trafiały zagubione duchy.
Dariat uciekł z wioski i już nigdy jej nie odwiedził. Przestał pobierać kursy dydaktyczne, wyrzekł się więzi afinicznej łączącej go z Rubrą, często kłócił się z matką, a w wieku piętnastu lat wynajął osobne mieszkanie w drapaczu gwiazd.