— Latało się swego czasu z różnymi misjami — odrzekł zwięźle kapitan.
— No więc gdzie mam szukać tych dowódców statków?
Oliver Llewelyn zajrzał do starego pliku w neuronowym nanosystemie.
— Zaczniemy od baru Harkeya.
Piętnaście godzin później Terrance musiał przyznać, że kapitan miał całkowitą rację. Nie trzeba było specjalnie się wysilać: odpowiedni ludzie sami do niego ciągnęli. Jak gwoździe do magnesu, pomyślał. Albo muchy do gówna. Siedząc przy stoliku w ściennej niszy, czuł się jak starodawny car, który zwołuje dwór i rozważa petycje natarczywych poddanych. Lokal wypełniały załogi statków pochylone wokół stolików lub skupione w nielicznych grupkach przy barze. Tu i tam dostrzegało się żołnierzy przystosowanych specjalnie do warunków bojowych. Terrance nie widział wcześniej takich ludzi, choć określenie to traciło w ich przypadku zwyczajny sens. Niektórzy przypominali kosmoników — mieli twardą silikonową skórę i podwójne, a czasem nawet potrójne przedramiona z gniazdami dopasowanymi do różnych rodzajów broni. Większość z nich chlubiła się jednak przyjemniejszym dla oka wizerunkiem niż kosmonicy, od których przejęła technologię: została uformowana bardziej pod kątem sprawności niż zwykłej wytrzymałości, aczkolwiek Terrance wypatrzył żołnierza o niemal kulistym kształcie i brunatnej, pozbawionej szyi głowie, obwiedzionej przezroczystą soczewką paska wzrokowego. Powieka falowała, zmrużenie przemieszczało się nieustannie wokół głowy. Cztery krótkie nogi i cztery ramiona rozmieszczone były symetrycznie. Ramiona te zachowały najbardziej ludzki wygląd z całego zmodyfikowanego ciała, ponieważ tylko na końcach jednej pary widniały lśniące metalowe gniazda. Terrance próbował nie zdradzić nurtujących go uczuć, unikając wzroku zgromadzonych w barze odmieńców.
W lokalu panowała ciężka atmosfera niecierpliwego wyczekiwania. Dawno już minęła tradycyjna pora, kiedy muzycy zaczynali improwizować na scenie, lecz tego wieczoru, po zagraniu kilku znanych numerów, raczyli się trunkami w kuchni na zapleczu.
— Kapitan Andre Duchamp — powiedział Oliver Llewelyn. — Właściciel „Villeneuve’s Revenge”.
Terrance uścisnął dłoń wesołego mężczyzny o okrągłej twarzy.
Jakoś nie umiał oswoić się z myślą, że taki jowialny człowiek pragnie wziąć udział w operacji wojskowej.
— Szukam statków zdolnych do wysadzenia jednostek zwiadowczych na terrakompatybilnej planecie i udzielenia im później wsparcia ogniowego.
Andre odstawił ostentacyjnie kieliszek z winem.
— „Villeneuve’s Revenge” dysponuje czterema działkami na promienie X i dwiema wyrzutniami wiązek elektronowych. Bombardowanie planety z niskiej orbity nie sprawi mi żadnych trudności.
— Może pan zostać wezwany do akcji przeciwko wrogim okrętom.
— I znowu, monsieur. żaden kłopot, jeśli chodzi o mnie. Posiadamy wyrzutnie myśliwców bezpilotowych, lecz osy bojowe będzie pan musiał sam dostarczyć. I chciałbym otrzymać gwarancję, że nie zostanę wmieszany w jakąś kontrowersyjną kampanię w układzie planetarnym patrolowanym przez okręty Sił Powietrznych. Dowodzę cywilną jednostką handlową i nie mam uprawnień do instalowania zaawansowanej broni.
— Na czas operacji otrzyma pan rządową licencję, na mocy której będzie pan mógł zainstalować legalnie każdy system uzbrojenia. Cała operacja jest pod każdym względem zgodna z prawem.
— Ach, tak? — Andre Duchamp obrzucił go badawczym spojrzeniem. — To się doskonale składa, bo brałbym udział tylko w legalnej operacji wojskowej. Jak już powiedziałem, nie mam żadnych zastrzeżeń wobec działań zaczepnych przeciwko wrogim okrętom.
Mogę wiedzieć, jaki rząd pan reprezentuje?
— Lalonde.
Andre Duchamp na dłuższą chwilę zmrużył oczy, konsultując się z nanosystemowym plikiem z informacjami o układach słonecznych.
— Planeta kolonialna w pierwszym stadium zasiedlania. Ciekawe.
— W sprawie zakupu os bojowych prowadzę rozmowy z kilkoma przedsiębiorstwami astroinżynieryjnymi, które posiadają w Tranquillity stacje przemysłowe — rzekł Terrance Smith. — Podczas operacji może zaistnieć potrzeba użycia głowic nuklearnych do ataków na cele w atmosferze. Czy pański statek jest wyposażony w systemy do przenoszenia takiej broni?
— Oui.
— W takim razie myślę, że możemy nawiązać współpracę, kapitanie Duchamp.
— Została jeszcze tylko kwestia pieniędzy.
— Upoważniono mnie do wypłacenia honorarium w wysokości pięciuset tysięcy fuzjodolarów każdemu kapitanowi, który zaciągnie się do służby wojskowej w układzie Lalonde. Zaliczka płatna po dotarciu na miejsce operacji. Okręty otrzymują miesięczne wynagrodzenie w wysokości trzystu tysięcy fuzjodolarów, przy czym gwarantuje się przynajmniej dwumiesięczny okres służby. Dojdą do tego premie za zniszczone okręty i kosmoloty wroga oraz premia po szczęśliwym zakończeniu operacji. Nie pokrywamy jednak kosztów ubezpieczenia.
Andre Duchamp ze spokojem napił się wina.
— Zostało mi tylko jedno pytanie.
— Słucham.
— Czy… nieprzyjaciel używa antymaterii?
— Nie.
— Świetnie. Potargowałbym się, bo warunki płacowe są dość marne, ale… — Potoczył wzrokiem po zatłoczonym lokalu, w którym załogi udawały, że nie interesuje ich, jaki będzie wynik jego rozmowy. — Czuję, że nie jestem w dobrej pozycji do negocjacji.
Dzisiaj rządzi rynek klienta.
Siedząc przy stoliku po drugiej stronie baru, Joshua patrzył, jak Duchamp wychodzi z niszy, gdzie urzędował Terrance Smith. Mężczyźni na pożegnanie uścisnęli sobie dłonie i Andre wrócił do stolika i czekających na niego kompanów. Wszyscy zbili się w ciasnym kręgu. Oliver Llewelyn przedstawiał już Smithowi Wolfganga Kueblera, dowódcę „Maranty”.
— Wygląda na to, że mają już pięć statków — zwrócił się Joshua do swej załogi.
— Szykuje się wielka operacja. — Dahybi Yadev wysączył piwo i odstawił szklankę. — Okręty wojenne, najemnicy przystosowani do warunków bojowych, regularne oddziały. Długa i droga lista zakupów. Ktoś wyłożył duże pieniądze.
— Na pewno nikt z Lalonde — odezwał się Melvyn Ducharme.
— Tam nie ma żadnych pieniędzy.
— Mylisz się — sprzeciwił się spokojnie Ashly Hanson. — Rozwój planety kolonialnej wymaga poważnych, stałych nakładów inwestycyjnych, jeśli wejdzie się wcześnie w ten biznes. Lwia część pakietu funduszy powierniczych, który oddałem w zamian za utrzymanie kapsuły zerowej, składa się z udziałów w przedsiębiorstwach deweloperskich wyłącznie ze względu na bezpieczeństwo długoterminowych inwestycji. Nigdy, jak żyję, nie słyszałem, żeby rozwój planety kolonialnej zakończył się fiaskiem, gdy już puści się w ruch ten interes. Pieniądze nie gromadzą się przy kolonistach, lecz suma środków finansowych potrzebnych do zainicjowania takiego przedsięwzięcia sięga biliona fuzjodolarów. Lalonde rozwija się już od przeszło ćwierćwiecza, zakładają tam nawet na planetoidzie osiedle przemysłowe, pamiętacie chyba. Spółka założycielska ma dość pieniędzy, żeby skorzystać z usług piętnastu niezależnych statków handlowych i kilku tysięcy najemnych żołnierzy. Wątpię, czy taka sumka w jakikolwiek sposób zaważy na bilansie wydatków spółki.
— O co w tym chodzi? — zapytała Sara Mitcham. — Z czym nie mogły sobie poradzić służby porządkowe?
— Z buntem zesłańców. — Joshua wiedział, że jego słowa nie brzmią przekonująco. Wzruszył ramionami, napotkawszy sceptyczne spojrzenia przyjaciół. — A co innego wchodziło w grę, kiedyśmy tam byli? Marie Skibbow bała się skali zamieszek. Nikt nie wiedział, co się naprawdę dzieje w górze rzeki. Biorąc pod uwagę liczebność oddziałów rekrutowanych przez Smitha, należy przypuszczać, że konieczna będzie operacja lądowa.