Выбрать главу

Jastrzębie i statki adamistów, które rzuciły się w ślad za oddalającymi się wieżowcami, uratowały osiem tysięcy ludzi, a przecież w habitacie mieszkało ich grubo ponad milion. Mimo wszystko skutki katastrofy nie musiały być od razu tak tragiczne. W zwykłych okolicznościach umierający edeniści przekazaliby swoje wspomnienia osobowości habitatu. Tymczasem Laton zaraził strukturę neuronową Jantrita wirusem mutagennym, na skutek czego zdolności rozumowe habitatu gwałtownie malały, w miarę jak co sekundę miliardy komórek ulegały rozpadowi. Pozostałe dwa habitaty na orbitach gazowego olbrzyma znajdowały się zbyt daleko, aby można było liczyć na ich skuteczną pomoc: transfer osobowości należał do nadzwyczaj skomplikowanych procesów, a odległość i panika jeszcze go utrudniały. Dwadzieścia siedem tysięcy edenistów zdołało pokonać dzielący ich dystans, z czego trzy tysiące wzorców uznano później za niekompletne, ograniczone do upośledzonych dziecięcych bytów.

Jastrzębie ocaliły kolejnych dwieście osiemdziesiąt osobowości, aczkolwiek technobiotyczne statki miały ograniczoną pojemność; poza tym zajęte były pogonią za wieżowcami.

Odkąd powstała kultura edenistów, nie dotknęło ich większe nieszczęście. Nawet adamiści byli poruszeni, uzmysławiając sobie ogrom tragedii. Żywa samoświadoma istota o długości trzydziestu pięciu kilometrów psychicznie zgwałcona i zabita, ponad milion ofiar śmiertelnych, pół miliona na zawsze utraconych wzorców osobowości.

I wszystko to w celu odwrócenia uwagi. Ów manewr taktyczny pozwolił bezkarnie uciec Latonowi i jego kohortom, kiedy przewrót zakończył się niepowodzeniem. Śmierć całej społeczności posłużyła mu po prostu za przykrywkę — nic innego nie tłumaczyło jego zbrodni, żaden wielki plan strategiczny.

Wszystkie jastrzębie, okręty Sił Powietrznych Konfederacji, osiedla asteroidalne i rządy planet poszukiwały Latona i trzech czarnych jastrzębi, z którymi uciekł.

Po dwóch miesiącach został osaczony w układzie planetarnym Ragundana, lecz trzy uzbrojone w antymaterię czarne jastrzębie nie zamierzały się poddać. Wywiązała się bitwa, w wyniku której zniszczeniu uległy trzy jastrzębie i pięć fregat Floty. Na ostrzelanym osiedlu asteroidalnym zginęło kolejnych osiem tysięcy ludzi, kiedy czarne jastrzębie próbowały wykorzystać ich w charakterze zakładników, grożąc użyciem bomb z ładunkiem antymaterii, gdyby okręty wojenne nie zechciały się wycofać. Admirał dowodzący flotyllą doszedł do wniosku, że to blef.

Jak to się zwykle dzieje w przypadku starć w kosmosie, po przegranych nie pozostało nic prócz nietrwałych mgławic cząstek radioaktywnych. Żadnego ciała, które można byłoby zidentyfikować.

Ale przecież wszyscy zginęli…

Teraz wyglądało na to, że musiały być jednak cztery czarne jastrzębie. Z nikim innym nie dało się pomylić owego wysokiego, pewnego siebie mężczyzny, który stał na schodkach do kosmolotu, uśmiechając się szyderczo do skulonego ze strachu Graeme’a Nicholsona.

Goście zaproszeni do studia przez Matthiasa Remsa — emerytowani oficerowie Floty, specjaliści od uzbrojenia, profesorowie nauk politycznych — zgodnie twierdzili, że prawdziwe zamiary Latona nie zostały nigdy poznane. Przez wiele lat od tamtego pamiętnego wydarzenia toczyły się na ten temat zajadłe dyskusje. W grę wchodził z pewnością zamiar zdobycia psychicznej i fizycznej (biologicznej) dominacji w celu zniewolenia edenistów za pomocą wirusa mutagennego, którego Laton na szczęście nie zdążył udoskonalić.

Chciał zmienić ich i habitaty, lecz w imię jakich ambitnych idei, tego nikt się nigdy nie dowiedział. Debata w studiu koncentrowała się wokół pytania, czy Laton ponosi odpowiedzialność za kryzys na Lalonde i czy rzeczywiście jest to pierwszy etap jego powtórnej próby podporządkowania sobie Konfederacji. Graeme Nicholson nie miał w tej kwestii żadnych wątpliwości.

Sprawa Latona różniła się od międzyplanetarnych waśni w rodzaju tej między Garissą i Omutą czy od nieustających wojen niepodległościowych osiedli asteroidalnych z towarzystwami założycielskimi. Laton nie uczestniczył w żadnym powiązanym z drobnymi aktami przemocy sporze o zasoby naturalne i niezależność, on mierzył w ludzi, w poszczególnych obywateli. Pragnął dobrać się do ich genów, umysłów, prze formatować ich w zgodzie ze swoimi diabolicznymi założeniami. Dla każdego stanowił śmiertelne zagrożenie.

Jednym z najuważniejszych odbiorców programów nadawanych przez Time Universe był Terrance Smith. Niespodziewana nowina o Latonie spadła na niego jak grom z nieba. Zarówno on, jak i cała załoga „Gemala” stali się przedmiotem wielkiego zainteresowania mediów. Ścigany za każdym razem, kiedy opuszczał transportowiec, musiał w końcu poprosić o pomoc Tranquillity. Osobowość habitatu wyraziła zgodę, gdyż konstytucja podpisana przez Michaela Saldanę kładła szczególny nacisk na poszanowanie prywatności mieszkańców. Odprawieni reporterzy niebawem zaczęli napastować każdego, kto zaciągnął się do organizowanej floty, lecz wszyscy nagabywani zaklinali się (szczerze), że nic im nie wiadomo o Latonie.

— Co robić? — zapytał osowiały Smith.

Tylko on i Oliver Llewelyn przebywali na mostku „Gemala”.

Holoekrany wyświetlały na konsoletach wieczorny serwis informacyjny, pokazując na przemian prezentera w studiu i fragmenty nagrania Graeme’a Nicholsona. Terrance wielce sobie cenił zdanie kapitana, w ciągu dwóch ostatnich dni wręcz się od niego uzależnił.

A niewielu ludziom się zwierzał.

— Wypłacił pan honorarium kapitanom dwunastu statków i zebrał jedną trzecią żołnierzy — odparł Llewelyn. — Są tylko dwie możliwości: trzymać się pierwotnego planu albo wziąć nogi za pas.

Teraz nie może pan już spocząć na laurach.

— Mam wziąć nogi za pas?

— Jasne. Z taką kasą na rachunku kredytowym zaszyje się pan w jakimś cichym kąciku. Pan i pańska rodzina możecie żyć sobie gdzieś wygodnie. — Oliver Llewelyn obserwował uważnie swego rozmówcę, próbując przewidzieć jego reakcję. Pomysł z pewnością wydawał się Smithowi kuszący, lecz biurokrata nie miał chyba w sobie dość ikry, żeby zdecydować się na coś takiego.

— No… nie, nie mogę. W moich rękach spoczywa los wielu ludzi. Trzeba coś zrobić, żeby pomóc mieszkańcom Durringham. Pan nie ma pojęcia, co tam się działo w ciągu ostatniego tygodnia. Nadzieja już tylko w naszych najemnikach.

— Pański wybór. — Szkoda, pomyślał Oliver Llewelyn, wielka szkoda. Powoli robię się za stary na tego typu przygody.

— Myśli pan, że piętnaście okrętów wystarczy, by stawić czoło Latonowi? — spytał markotnie Smith. — Mam upoważnienie do wynajęcia kolejnych dziesięciu.

— Nie będziemy walczyć z Latonem — rzekł cierpliwie Llewelyn.

— Ale…

Kapitan wskazał na jeden z holoekranów.

— Przejrzał pan nagranie sensywizyjne Graeme’a Nicholsona. Laton opuścił Lalonde. Pańskich najemników czeka teraz wielka operacja przywracania porządku na planecie. Niech Konfederacja martwi się Latonem. Jastrzębie Floty ruszą za nim w pogoń z wszelką możliwą bronią na pokładzie.

Perspektywa starcia z Latonem wywołała żywiołowe dyskusje wśród dowódców statków kosmicznych, lecz tylko trzej wystraszyli się do tego stopnia, by zwrócić Smithowi honorarium; nie było wszakże kłopotu ze znalezieniem innych na ich miejsce. Ostatecznie flota składała się z dziewiętnastu jednostek: sześciu czarnych jastrzębi, dziewięciu niezależnych frachtowców zdolnych do działań bojowych, trzech statków towarowych i „Gemala”. Nie zrezygnował dosłownie żaden z zawodowych żołnierzy i przystosowanych do boju najemników. Walka z legionami Latona, po stronie dobra, nadawała całemu przedsięwzięciu nadzwyczajny prestiż. W kolejce do zaciągu ustawiali się młodzieńcy bez wielkiego doświadczenia i starzy weterani.