Выбрать главу

Czwartego dnia po przybyciu do Tranquillity Terrance Smith miał już wszystko, czego potrzebował. Komandor Olsen Neale prosił go wprawdzie, żeby zaczekał, aż okręty zwiadowcze Sił Powietrznych dokonają gruntownego rozpoznania, lecz on odmówił z uśmiechem.

— Jesteśmy potrzebni w Durringham — powiedział.

* * *

Późnym popołudniem Ione i Joshua przechadzali się po jednej z krętych dolinek Tranquillity, mocząc sandały w ciężkiej od rosy trawie. Ione miała na sobie długą, białą bawełnianą spódnicę i kamizelkę do kompletu. Dzięki luźnemu strojowi powietrze mogło chłodzić jej gorącą skórę. Joshua włożył jedynie ciemnofioletowe szorty. Z przyjemnością obserwowała, jak jego skóra z wolna pokrywa się opalenizną, uzyskując dawną ogorzałość. Podczas krótkiego pobytu Joshui w habitacie przebywali najczęściej na świeżym powietrzu: spacerowali, kąpali się z Haile, oddawali żarliwej namiętności. Joshua uwielbiał kochać się z nią nad malowniczymi strumieniami, jakich nie brakowało w Tranquillity.

Ione przystanęła nad długim stawem u zbiegu dwóch strumieni.

Wokół rosły dojrzałe drzewa rikbalowe, które dotykały wody długimi, wiotkimi liśćmi. Obwisłe gałązki pokryte były jasnoróżowymi kwiatkami wielkości dziecięcej piąstki.

W wodzie migotały złote i szkarłatne rybki. Jakaż sielska atmosfera, pomyślała Ione. Jeziorko, podobnie jak cały park, stanowiło ucieczkę od zgiełku panującego w habitacie… habitat zaś — od zgiełku Konfederacji. Jeśli się tego chciało.

Joshua przysunął ją delikatnie do pnia drzewa rikbalowego. Pocałował w policzek, a potem w szyję. Rozchylił przód kamizelki.

Grzywka dłuższych ostatnio włosów opadła jej na oczy.

— Nie leć tam — poprosiła cicho.

Ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała. Pochylał głowę, aż dotknął jej czoła.

— Ale wybrałaś sobie moment.

— Proszę.

— Powiedziałaś, że oszczędzisz mi tej sceny, że nie będziesz mnie siłą zatrzymywać.

— Nie zatrzymuję cię siłą.

— W każdym razie na to wygląda.

Uniosła raptownie głowę; różowe plamki wykwitły na jej policzkach.

— Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to martwię się o ciebie.

— Niepotrzebnie.

— Joshua, ty przecież lecisz w strefę działań wojennych.

— Niezupełnie. Wchodzę w skład konwoju eskortującego oddział wojska, to wszystko. Na linii frontu będą walczyć żołnierze i najemnicy.

— Smith chce, żeby okręty ostrzelały powierzchnię planety.

Zakupił osy bojowe, które mają zniszczyć sieć łączności nieprzyjaciela. I ty będziesz na linii frontu, Joshua, w samym wirze wydarzeń. Do diabła, lecisz walczyć z Latonem antycznym wrakiem, który ledwie zasługuje na licencję Komisji Astronautycznej. Zupełnie bez powodu. Nie potrzebujesz wcale tego majopi, nie potrzebujesz Vasilkovsky’ego. — Trzymała go kurczowo za ramię. — Jesteś bogaty. Szczęśliwy. Tylko mi nie wmawiaj, że to nieprawda.

Przyglądam ci się od trzech lat. Czujesz się najlepiej, gdy rozbijasz się po galaktyce swoim statkiem. Spójrz na siebie, Joshua. Papierowe umowy przynoszą ci papierowe pieniądze, których nigdy nie zdołasz wydać. Resztę życia spędzisz za biurkiem, tak wygląda twoje przeznaczenie. Oto dokąd dolecisz, Joshua. Nie wierzę, żebyś naprawdę tego chciał.

— Antycznym, co?

— Nie miałam zamiaru…

— Ile lat ma Tranquillity, Ione? Przynajmniej „Lady Makbet” należy do mnie, a nie na odwrót.

— Po prostu próbuję przemówić ci do rozsądku. Joshua, tam czeka na ciebie Laton. Nie oglądasz programów AV? Nie przejrzałeś nagrania sensywizyjnego Nicholsona?

— Owszem, zrobiłem to. Nie ma już Latona na Lalonde. Odleciał statkiem kosmicznym. Czyżby ci umknął ten szczegół, Ione?

Gdybym był entuzjastą samobójczych misji, ścigałbym teraz „Yaku”. Dopiero wtedy można by mówić o niebezpieczeństwie. Przy czymś takim żołnierze Floty staną się bohaterami. Ale nie ja, Ione, ja dbam jedynie o swoje interesy.

— Czy to konieczne? — zapytała z wyrzutem. Boże, czasem był uparty jak osioł.

— Dla ciebie może nie.

— Słucham?

— Nie w smak ci, że mam tyle forsy, co? Bo dzięki tej forsie mogę podejmować decyzje, dokonywać wyborów. Dzięki niej nie tracę kontroli nad własnym życiem. Ale ona burzy cały ten piękny scenariusz, w którym przewidziałaś dla nas wspólną rolę. Nie możesz już mną tak łatwo manipulować.

— Manipulować?! Starczy, że kobieta odsłoni rąbek piersi, a rozporek ci pęka pod ciśnieniem. Oto jak skomplikowana jest twoja osobowość. Tobą nie trzeba manipulować, Joshua, ty potrzebujesz kuracji hormonalnej. Ja tylko próbuję za ciebie spojrzeć w przyszłość, bo faktem jest, że sam tego nie zrobisz.

— Chryste, Ione! Tak rzadko błyszczysz inteligencją, że aż trudno uwierzyć, iż jesteś podłączona do kilometra sześciennego komórek neuronowych, a nie do mózgu mrówki. To moja szansa, muszę ją wykorzystać. Kiedyś mogę być tobie równy.

— Nie pragnę kogoś równego sobie! — Ione zacisnęła gwałtownie usta. Omal jej się nie wyrwało: Pragnę tylko ciebie. Teraz jednak nie wyznałaby tego nawet na torturach.

— No tak, zauważyłem — odparł. — Na początku nie miałem nic prócz wysłużonego statku. Gdy poskładałem go do kupy, zacząłem lataniem zarabiać na życie. Już czas, żebym wspiął się wyżej. Samo życie, Ione. Trzeba rozwijać się, iść z postępem. I ty powinnaś kiedyś tego spróbować. — Odwrócił się i ciężkim krokiem ruszył między drzewa, odgarniając niecierpliwie zwisające gałązki.

Jeśli chciała go przeprosić, mogła pójść za nim i powiedzieć mu to wyraźnie, do cholery.

Ione odprowadzała go zamyślonym wzrokiem, zapinając przód kamizelki. Co za dupek. Nawet jeśli miał szósty zmysł, to chyba tylko kosztem zdrowego rozsądku.

— Przykro mi — odezwała się osobowość habitatu łagodnym tonem.

Pociągnęła nosem.

— Z jakiego powodu?

— Z powodu Joshui.

— Niepotrzebnie. Chce lecieć, to niech leci. Wcale mnie to nie obchodzi.

— Obchodzi cię. Pasujecie do siebie.

— Jemu to powiedz.

— On też to wie, ale jest dumnym człowiekiem. Jak ty.

— Dzięki, za nic.

— Nie płacz.

Ione spuściła oczy: widziała swe ręce w rozmytych konturach.

Czuła nieznośne pieczenie pod powiekami. Przetarła je z determinacją. Boże, czemu jestem taka głupia? Przecież on miał być tylko zabawką, niczym więcej.

— Kocham cię — rzekł habitat z tak ostrożną domieszką ciepła, że Ione musiała się uśmiechnąć. Wtem skrzywiła się, gdy zakotłowało jej się w żołądku. Zwymiotowała gorzką i obrzydliwą żółcią. Zaczerpnęła w dłonie chłodnej wody ze strumienia, aby przepłukać usta.

— Zaszłaś w ciążę — stwierdziło Tranquillity.

— Tak. Kiedy Joshua wrócił przed lotem na Norfolk.

— Powiesz mu?

— Nie! To by tylko pogorszyło sprawę.

— Obojgu wam pomieszało się w głowach! — zawyrokował habitat z niezwykłym uniesieniem.

* * *

Okno za plecami komandora Olsena Neale’a pokazywało przesuwające się gwiazdy. Spośród księżyców Mirczuska widoczna była jedynie Choisya — odległy szarobrązowy sierp, który zjawiał się co trzy minuty nad dolną krawędzią owalnej szyby. Erick Thakrar wzdrygnął się na widok tej gwiezdnej scenografii, ponieważ była zbyt blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki. Przeszło mu przez myśl, że może to pierwsze objawy chorobliwego lęku przed otwartą przestrzenią. Słyszało się już o czymś takim, i to niezbyt miłe rzeczy.