Po dwóch tygodniach oczywiste się stało, że brudna i mokra polanka nie nadaje się na stałe miejsce zamieszkania. Horst musiał już wtedy troszczyć się o przeszło dwadzieścioro dzieci. To Jay pierwsza zaproponowała, aby spróbowali szczęścia w porzuconych gospodarstwach. Cztery dni później zajęli jedno z nich i już go nie opuścili. Od tamtej pory doszło tylko pięcioro dzieci: wszystkie w stanie krańcowego wyczerpania przemierzyły zarośniętą ścieżkę wiodącą z Aberdale na sawannę. Były to bezdomne urwisy, zupełnie nieprzystosowane do życia w dziczy, śpiące w dżungli i próbujące kraść żywność w wioskach, co jednak rzadko im się udawało. Przed dwoma tygodniami, kiedy w czasie polowania Horst przeczesywał obrzeże puszczy, ostatnia grono jego podopiecznych powiększyła Eustice: wymizerowane chucherko w zszarzałych, potarganych łachmanach. Nie miała już siły iść; gdyby owczarek alzacki nie wytropił jej i nie wszczął alarmu, nie dożyłaby następnego dnia. Długo jeszcze chorowała.
— Gdzie ta Freya? — spytał.
— W środku, ojcze. Odpoczywa. Powiedziałem jej, żeby położyła się na twoim łóżku.
— I dobrze zrobiłeś.
Horst pozwolił Jay i jeszcze jednej dziewczynce zaprowadzić konia do koryta z wodą, a paru chłopcom kazał odwiązać od siodła złowionego danderila. W chacie panował miły chłód: grube dwuwarstwowe ściany z desek majopi zapewniały skuteczną izolację cieplną. Przywitał się wesoło z grupką dzieci, które siedziały wokół stołu przy włączonym bloku do nauki czytania. Potem wszedł do swojego pokoju.
Przez zasłony sączyło się ciemnożółte światło. Na łóżku leżała z podkulonymi nogami niepozorna postać w długiej niebieskiej sukience. Nie wyglądała na wycieńczoną czy chociażby głodną. Sukienka była tak czysta, jakby niedawno została wyprana.
— Cześć, Freyo — powitał cicho dziewczynkę, przyglądając jej się uważnie. Wtem chłodny dreszcz sprawił, że zapomniał o rozgrzanej sawannie.
Freya leniwie uniosła głowę, odgarniając z twarzy sięgające ramion pukle włosów.
— Dziękuję, ojcze, że mnie tu przyjąłeś. To niezwykle uprzejme z twojej strony.
Zesztywniałe mięśnie Horsta zamroziły uśmiech na jego ustach.
Była jedną z nich! Opętana. Pod czerstwą, ogorzałą skórą chowało się blade, schorowane dziecko, ciemna sukienka kryła pod spodem przydużą poplamioną koszulkę. Oba wizerunki nachodziły na siebie, na przemian to blednąc, to nabierając ostrości. Były wyjątkowo trudne do rozróżnienia, przykryte zasłoną, którą niejako nałożyła nie tylko na jego oczy, ale i umysł. Rzeczywistość była odpychająca, nie chciał jej oglądać, odrzucał prawdę. Głęboko w jego skroniach narodził się ból.
— Wszyscy są tu mile widziani, Freyo — wydukał z ogromnym wysiłkiem. — Ostatnie tygodnie musiały być dla ciebie straszne.
— O tak, okropne. Rodzice nie chcieli ze mną rozmawiać. Uciekłam do dżungli; och, jak dawno to było. Jadłam jagody i inne takie rzeczy. Ale wszystko zawsze było zimne. Czasami słyszałam sejasy. Strasznie się wtedy bałam.
— No cóż, nie ma tu w pobliżu sejasów, a i jedzenia nam nie brakuje.
Przeszedł wzdłuż łóżka do stojącej pod oknem komody. Każdy krok rozlegał się donośnie w cichej izbie. Zza drzwi przestał dolatywać hałas dzieci. Byli zupełnie sami.
— Ojcze! — zawołała.
— Czego tu chcesz? — wychrypiał, odwrócony do niej plecami. Lękał się rozsunąć zasłony: a nuż zobaczyłby pustkę?
— Przychodzę z uprzejmości. — Głos jej się pogłębił, brzmiał ze śmiertelną monotonią. — Nie ma już dla ciebie miejsca na tym świecie. Musisz się zmienić, przystać do nas. Będziesz wołał dzieci, a one przyjdą. Po kolei. Mają do ciebie zaufanie.
— Zaufanie, które nigdy nie zostanie zdradzone.
Odwrócił się z Biblią w ręku. Ten oprawny w skórę egzemplarz podarowała mu matka, kiedy odbył nowicjat. Zachowała się nawet dedykacja na obwolucie, choć w ciągu dziesięcioleci czarny atrament przybrał wodniste niebieskie zabarwienie.
Freya obrzuciła go trochę zdziwionym spojrzeniem, po czym parsknęła ironicznie.
— Ech, nieszczęsny ojczulku! Tak bardzo ci potrzebna ta podpora? A może za maską przekonań kryjesz się przed prawdziwym życiem?
— Ojcze nasz, panie nieba i świata śmiertelnych, pokornie proszę o pomoc w tym dziele oczyszczenia. W imię Jezusa Chrystusa, który mieszkał na ziemi i poznał nasze ułomności, błogosław mi przed czekającym mnie zadaniem — wyrecytował Horst.
Tak dawno już nie czytał litanii ze zunifikowanego modlitewnika. I nigdy nie wypowiadał słów na głos, nie w epoce szerokiej wiedzy o wszechświecie i wielkich osiągnięć naukowych, nie w arkologii ze skruszałego betonu i lśniącego kompozytu. Nawet Kościół kwestionował ich zasadność: miały stanowić relikt z czasów, kiedy mieszały się ze sobą wiara i pogaństwo. Teraz jednak błyszczały niczym słońce w jego myślach.
Freya, przed chwilą pełna wzgardy, zdawała się teraz wstrząśnięta.
— Co takiego? — Zrzuciła nogi z łóżka.
— Panie Boże, wejrzyj na służebnicę swoją, Freyę Chester, ofiarę ducha nieczystego, i pozwól mi ją oczyścić. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. — Horst uczynił znak krzyża nad rozwścieczoną dziewczynką.
— Przestań, durniu jeden! Myślisz, że się ciebie boję, tej twojej wiary?
Traciła kontrolę nad swoim kształtem. Czysty, wyraźny obraz przebłyskiwał raz po raz niczym mrugające światło. Ukazywało się słabowite, niedożywione dziecko.
— Błagam, Panie, użycz mi siły, aby jej dusza nie została potępiona na wieki.
Biblia zajęła się ogniem. Horst jęknął, kiedy żar osmalił mu skórę. Upuścił książkę na podłogę, gdzie paliła się z sykiem koło nogi łóżka. Straszny ból przeszywał jego dłoń, jakby zanurzył ją w rozgrzanym oleju.
Na wykrzywionym obliczu Freyi widać było determinację, wielkie gumowate płaty skóry deformowały jej piękne rysy prawie nie do poznania.
— Chrzań się, księże! — Wulgarne słowa nie pasowały do dziecinnych ust. — Napalę ci w czaszce jak w piecu, aż mózg ci się w krwi zagotuje! — Kształty narzucone przez opętaną znów zaczęły przygasać. Pod spodem krztusiła się osłabiona Freya.
Horst zacisnął na krucyfiksie palce zdrowej dłoni.
— W imię naszego pana, Jezusa Chrystusa, rozkazuję ci, sługo Lucyfera, żebyś wyszedł z tej dziewczynki! Wracaj do bezkształtnej nicości, gdzie twoje miejsce.
Freya wydała przeraźliwy okrzyk.
— Skąd wiedziałeś?!
— Precz z tego świata! Kto oddał się złu, ten nie ma prawa przebywać przed obliczem Boga.
— Skąd, księże…? — Rzucała głową z boku na bok, napinając mięśnie szyi, jakby walczyła z jakąś niewidzialną siłą. — Powiedz, skąd…
Horst czuł gorąco wzdłuż kręgosłupa. Był zlany potem i bał się, że naprawdę się spali. Jakby przytrafiło mu się najgorsze w życiu oparzenie słoneczne, jakby pękała mu skóra. Tylko czekał, kiedy zacznie tlić się ubranie.
Wymierzył krucyfiks w dziewczynkę.
— Chodź, Freyo Chester, wyjdź do światła i chwały naszego Pana.
I oto Freya stała przed nim w całej okazałości: na wąskiej twarzyczce o zapadniętych policzkach malowało się cierpienie, po brodzie ciekła ślina. Usta ruszały się, próbując wypowiedzieć jakieś słowa. Z czarnych oczu wyzierała trwoga.
— Chodź, Freyo! — krzyknął Horst z zapałem. — Chodź, nie masz się czego obawiać! Pan czeka.
— Ojcze… — odezwała się prawie niesłyszalnie. Zakaszlała, wypluwając drobną ilość śliny i treści żołądkowej. — Ojcze, pomocy…
— Ufamy, Boże, że uchronisz nas od złego. Poratuj nas, niegodnych, w swej sprawiedliwości. Pijemy Twoją krew i spożywamy Twe ciało, abyśmy mogli wejść z Tobą do chwały niebieskiej, chociaż jesteśmy ledwie prochem, z którego nas stworzyłeś. Chroń nas od błędów, Panie, ponieważ my, ludzie grzeszni i omylni, często nie wiemy, co czynić. Oddajemy się pod Twoją świętą obronę.