— Jeden metr! — warknęła. — Strzelaj.
Zatoczyli się gwałtownie wskutek eksplozji, machając rękami dla zachowania równowagi. Któryś upadł na kolana. Po raz pierwszy nastąpiła reakcja z ich strony: jeden z „farmerów” wygrażał im gniewnie. Twarz miał czarną, ale nie dało się stwierdzić, czy została obsypana ziemią, czy spalona od gorąca.
— Nie przestawaj strzelać! Nie mogą znowu zejść się razem!
— krzyknęła do Willa. — A teraz biegiem!
Wokół trójki mężczyzn z hukiem detonowały ładunki. Will używał karabinu magnetycznego w ten sam sposób, co oddział policji pacyfikujący tłum armatki wodnej. Wybuchy, które zwykłego człowieka rozerwałyby na strzępy, im nie wyrządzały większej krzywdy — najwyżej padali na plecy. Kusiło go, żeby jednego z nich trafić bezpośrednio, tak dla sprawdzenia, co się stanie. Budzili w nim strach.
Jenny pędziła co tchu po zwęglonych pnączach. Sprzęt i karabinek impulsowy ważyły tyle co nic, wzmacniane mięśnie radziły sobie bez problemu z takim obciążeniem. Will spisywał się świetnie, oddzielił od grupy owego „farmera”, który wcześniej krzyczał. Obróciła karabinek impulsowy i wymierzyła w lewą goleń farmera, gdy neuronowy nanosystem uwzględniał w poprawce gwałtowne ruchy jej ciała. Gdyby zdołali go obezwładnić, pozostałych dwóch odpędziliby albo zabili. Przypalona rana po odciętej stopie nie byłaby przecież śmiertelna.
Nanosystem zainicjował pojedyncze naciśnięcie spustu. Dostrzegła gołym okiem impuls indukcyjny. Rzecz najzupełniej niemożliwa, mówił zdrowy rozsądek. Tym niemniej zmaterializowała się przed nią wiotka fioletowa linia, która trafiła farmera w kostkę i rozeszła się na boki, posyłając po nodze świetliste wici. Mężczyzna wrzasnął przeraźliwie i padł plackiem na ziemię.
— Dean, zajmij się nim! — rozkazała. — Chcę go mieć w jednym kawałku. Ja z Willem odpędzę pozostałych.
Kiedy przestała biec, podziałka celownika w karabinku ustawiła się na żołnierzu. Mierzył do niej z rewolweru. Strzelili równocześnie.
Jenny zobaczyła błyszczące purpurowe wstęgi, owinięte wokół elegancko wyprasowanego munduru. Żołnierz podskoczył jak rażony prądem elektrycznym. Lecz i ją trafiła kula, do, tego z siłą pocisku kinetycznego wystrzelonego przez karabin magnetyczny.
Kombinezon momentalnie zesztywniał. Jenny wykonała chaotyczne salto, podczas którego pasy szarego nieba i czarnej ziemi zlewały się w jeden rozmyty obraz. Na chwilę straciła słuch. Kiedy upadła ciężko, kombinezon znów się uelastycznił. Potoczyła się jeszcze kilka metrów, obijając boleśnie łokcie i kolana.
Trzy metry dalej huczał karabin magnetyczny. Will stał niewzruszenie w niewielkim rozkroku — kołysał się tylko z lekka w biodrach, ostrzeliwując wrogów ładunkami wybuchowymi.
Jenny stanęła ociężale na nogach. Pięćdziesiąt metrów od siebie zobaczyła żołnierza i jednego z farmerów. Nie odwracali twarzy od Willa, lecz cofali się w gwałtownych odskokach, odganiani wybuchami pocisków. Na szczęście podczas upadku karabinek nie wyleciał jej z ręki, więc znowu wycelowała w przeciwników. Lśniące purpurowe linie raz jeszcze oplotły żołnierza. Uniósł dłonie, jakby bronił się fizycznie przed potężnymi impulsami energii. Nagle on i farmer spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Musiały paść jakieś słowa, ponieważ obaj odwrócili się i pognali w stronę odległego o osiemdziesiąt metrów obrzeża dżungli.
Dean Folan odrzucił karabin magnetyczny i plecak, dzięki czemu zdołał pokonać trzydzieści metrów w dwie i pół sekundy. W tym czasie dwukrotnie strzelił z karabinka. Promienie rozerwały się na jaskrawe purpurowe wstęgi, które powaliły farmera. Skoro jego przeciwnik został znokautowany, Dean przydusił go do ziemi po spektakularnym pięciometrowym susie. Sama waga jego ciała wraz z kombinezonem i sprzętem powinna właściwie zakończyć sprawę, lecz mężczyzna błyskawicznie zaczął się podnosić. Z gardła Deana wydobył się jęk zaskoczenia, gdy został uniesiony w powietrze. Chciał chwytem zapaśniczym zadławić farmera, lecz ten zmusił go do rozwarcia ramion. Upadł na plecy, a mężczyzna, stanąwszy nad nim, dał mu potężnego kopniaka w żebra. Kombinezon Deana zesztywniał, jednak siła ciosu przewróciła go na brzuch. Farmer musiał być tworem zbudowanym wyłącznie ze wzmacnianych mięśni! Neuronowy nanosystem przełączył rutynowe programy walki w tryb nadrzędności. Dean poderwał karabinek, lecz następne kopnięcie buta było tak silne, że pękła obudowa. Zdążył jednak podciąć drugą nogę przeciwnika, który runął na ziemię.
Gdzieś niedaleko karabin magnetyczny wystrzeliwał z hałasem pociski wybuchowe.
Obaj przyczaili się na zgiętych kolanach, po czym rzucili do ataku. Dean zrozumiał, że po raz drugi przegrywa. Po zderzeniu z farmerem odbił się i zatoczył do tyłu, z trudem utrzymując równowagę. Spadły na niego ręce z siłą hydraulicznych taranów. Neuronowy nanosystem zrewidował taktykę, informując go, że fizycznie jest dużo słabszy od swego przeciwnika. Odchylił się więc do tyłu i pociągnął farmera za sobą, a potem uniósł nogę i wparł ją w jego brzuch. Klasyka dżudo. Napastnik przeleciał łukiem w powietrzu, warcząc ze złości. Dean sięgnął po nóż rozszczepieniowy z dwudziestocentymetrowym ostrzem i odwrócił się w samą porę, żeby stanąć do dalszej walki z nacierającym farmerem. Trafił ostrzem w jego prawe przedramię. Nóż rozciął materiał rękawa, lecz żółte światło przygasło: prześlizgnęło się tylko po skórze, zadając farmerowi niegroźną powierzchowną ranę.
Dean patrzył na wąską bliznę w osłupieniu i trwodze. Will miał rację, to musiał być ksenobiont. Na oczach żołnierza skóra na przedramieniu napastnika zafalowała, a szrama znikła. Farmer zaśmiał się jadowicie, szczerząc białe zęby w ubłoconej twarzy. Ruszył w stronę Deana, unosząc groźnie ramiona, ten jednak wszedł w objęcia i rozkazał kombinezonowi stwardnieć wokół tułowia. Farmer zamknął go w niedźwiedzim uścisku. Włókna kompozytowe, usztywnione przez wbudowane w kombinezon generatory mikrowalencyjne, trzeszczały złowieszczo, kiedy ramiona farmera zwiększały nacisk. Pękło kilka bloków z wyposażenia Deana. Instynkt nakazał mu wyłączyć zasilanie noża rozszczepieniowego, którego diabelnie ostra klinga pozostała czarna i matowa. Wrogowie mieli prawdopodobnie zdolność kontrolowania i blokowania wszelkiego rodzaju obwodów elektrycznych. Może gdyby nie dostarczył do noża energii… Dean przysunął jego czubek pod szczękę farmera.
— Leczysz rany na rękach, ale czy złożysz do kupy rozerżnięty mózg? — Docisnął nieznacznie nóż, aż wokół czubka zebrała się kropla krwi. — Chcesz spróbować?
Farmer syknął z gniewem, ale uwolnił Deana z uścisku.
— A teraz zachowuj się spokojnie — rzekł Dean, przywracając giętkość kombinezonowi — bo jestem bardzo nerwowy, a w tych okolicznościach nietrudno o wypadek.
— Będziesz cierpiał — ostrzegł farmer złowrogim tonem. — Będziesz cierpiał dłużej, niż to konieczne. Obiecuję.
Dean odsunął się na bok, nie odrywając noża od szyi przeciwnika.
— Widzę, że umiesz po angielsku. Skąd jesteś?
— Stąd. To moje miejsce, wojaku. I twoje.
— Ja stąd nie pochodzę.
— Nie szkodzi. Zostaniesz tu z nami, zobaczysz. Na zawsze, wojaku. Już nigdy nie umrzesz. Czeka cię czyściec. Czy to ci się podoba, czy nie, niczego nie zdołasz zmienić.
Za plecami farmera stanął Will, przykładając mu do głowy lufę karabinu magnetycznego.
— Jest mój — powiedział. — Hej, ksenobioncie! Jeden fałszywy ruch, jedno złe słowo i zmieszam cię z okolicą. — Parsknął śmiechem. — Kapujesz?