Выбрать главу
* * *

Lewis Sinclair przypuszczał, że ciało Latona nadal leży nieruchomo pod przewróconym żurawiem. Nie miał nawet ochoty sprawdzać.

Wyspa Pernik była duża, o wiele większa niż to sobie wcześniej wyobrażał, a dla kogoś z jego przeszłością — trudna do ogarnięcia.

Maksymalnie natężał uwagę, bez chwili wytchnienia rozsyłając w paśmie afinicznym makabryczne wizje uśpionym mieszkańcom; pakował się w ich sny, łamał umysły przerażającą grozą, aby następne dusze mogły przybyć z pustki i rozpocząć rządy na podbitej planecie. Zupełnie przy tym ignorował drobne obowiązki technobiotycznego tworu: kontrolę autonomicznych funkcji narządów, dobór programów nadzorczych, regulację czynności elementów z błony mięśniowej. Cały wysiłek wkładał w unieszkodliwienie pozostałych edenistów. Temu zadaniu poświęcał się bez reszty.

Komórki wyspy jarzyły się bladą czerwienią na skutek energistycznych wyładowań; nawet włochaty płaszcz mchu pobudzony został do chłodnej luminescencji. Pernik lśnił niczym baśniowy rubin wśród posępnych ciemności bezksiężycowej nocy, rozcapierzając w wodzie świetliste macki, które wabiły zaciekawione ryby.

Z lotu ptaka widać było rozbłyski niebieskawego światła pojawiające się w nieregularnych odstępach czasu w oknach wież mieszkalnych, jakby po ich wnętrzu przetaczały się zabłąkane pioruny.

W sklepionych przejściach pod wieżami rozbrzmiewały upiorne wrzaski, które niosły się po okolicznych parkach. Docierając do brzegów wyspy, zlewały się w wielogłosowy utwór muzyczny; zmiany wysokości tonu próbowały niejako dostroic się do miarowego rytmu fal bijących o polip.

Rozproszone serwoszympansy naskakiwały na siebie zajadle.

Nadzorujące je programy zostały skasowane, gdy Lewis bezkompromisowo rozprawił się z osobowością wyspy i wszystkimi podległymi jej jednostkami, przez co szympansy zaczynały przejawiać — dotąd pohamowywane — zwykłe u małp zachowania stadne.

Dochodziło między nimi do gwałtownych utarczek, kiedy instynktownie uciekały w stronę gęstszych parkowych zagajników.

Pozostałe półświadome serwitory — osiemnaście gatunków niezbędnych do utrzymania statycznych narządów wyspy — bądź to zamarły w bezruchu, bądź wykonywały ostatnie zlecone im zadania, wciąż od nowa i od nowa…

Wśród zgrozy i zamętu zwłoki Latona rozpuszczały się powoli i niezauważenie do postaci protoplazmicznej zupy.

Biotechnologowie badający resztki Jantrita nazwali proces, który Laton uruchomił w warstwie neuronowej habitatu, wirusem mutagennym. W gruncie rzeczy było to jednak coś dużo bardziej złożonego. Afinicznie programowalne cząsteczki organiczne — takiego zwrotu użył jeden z naukowców.

Głęboko zaniepokojony możliwościami nowej technologii, Konsensus Jowiszowy nie wyjawił na jej temat wielu informacji. Tym niemniej wciąż trwały ściśle tajne badania objęte programem, który kładł nacisk na wypracowanie procedur powiadamiania istniejących habitatów o użytej przeciwko nim subnanonicznej broni oraz na uodpornienie na nią przyszłych habitatów (i ludzi). W ciągu czterdziestu lat postęp w badaniach nie był znaczny, ale i tak zadowalający.

Rzecz jasna, w tym samym czasie na Lalonde, o czym edeniści nie mieli pojęcia, Laton z równym zaangażowaniem pracował nad udoskonaleniem swojego pomysłu — także z pozytywnym skutkiem.

W stanie uśpienia ulepszony wirus mutagenny upodabniał się do bezwładnych organelli we wszelkiego rodzaju komórkach ciała: w wątrobie i krwinkach, w mięśniach i włosach. Kiedy ostatnie afiniczne polecenie Latona uaktywniło organelle, każda z nich wydzieliła grupę plazmidów (niedużych, sztucznie zsyntezowanych kolistych cząsteczek DNA) oraz znaczną ilość czynników transkrypcyjnych, białek zdolnych do włączania i wyłączania genów.

Połączenie się plazmidów ze spiralą DNA zapoczątkowało proces mitozy, zmuszając jądra komórkowe do podziału. Czynniki transkrypcyjne całkowicie wyłączyły ludzki DNA, jak również całe serie nowych plazmidów, z których tylko jeden typ wyznaczony był do określenia funkcji komórki potomnej. Nastąpiła lawinowa mutacja.

I tak już umierały setki tysięcy komórek Latona, a tymczasem wymuszona mitoza zabijała kolejne miliony. Pomimo tego ponad połowa z nich rozdzieliła się pomyślnie, tworząc wyspecjalizowane diploidalne gamety.

Wypływały purpurową papką z rękawów, nogawek i kołnierza jednoczęściowego kombinezonu, oddzielając się od nieruchawych zlepków obumarłych komórek, które zachowały swój pierwotny skład: niekształtnych fragmentów narządów, wiotkich żeber, dendrytycznych zwojów gumiastych żył. Rozlewając się po polipie, zaczęły wnikać w podłoże, wsiąkać w mikroskopijne szparki ziarnistej struktury, ściekać ku położonej cztery metry niżej warstwie neuronowej. Wędrówkę ułatwiały im przewody pokarmowe i kanały aksonalne Pernika.

Cztery godziny później, kiedy świt wstawał nad nieszczęsną wyspą, większość gamet dotarła już do warstwy neuronowej. Drugi etap działania wirusa mutagennego przebiegał odmiennie. Gamety przenikały przez błonę komórki nerwowej i wyzwalały pewien specyficzny plazmid (Laton miał ich czterysta do wyboru). Plazmidowi towarzyszył czynnik transkrypcyjny, który go uaktywniał.

Podczas mitozy powstawała komórka nerwowa o niemal identycznych właściwościach jak zastąpiona komórka macierzysta. Rozpoczętego cyklu reprodukcyjnego nic już nie mogło zatrzymać: w miejsce starych komórek w coraz szybszym tempie powstawały nowe. Reakcja łańcuchowa drobnych modyfikacji rozprzestrzeniała się od nabrzeża wyspy. Trwała przez dość długi czas.

* * *

W słowach admirała Kolhammera było sporo racji, kiedy mówił, że Time Universe prędzej od edenistów rozpowszechni w Konfederacji wieść o Latonie. Kilkadziesiąt układów planetarnych dowiedziało się o wszystkim z programów informacyjnych. Rządy z zażenowaniem przyznawały, że w tej sprawie Time Universe wie od nich więcej, dopóki nie przybyły jastrzębie z fleksami dyplomatycznymi od admirała Aleksandrovicha i przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego Konfederacji, aby wyjaśnić sytuację.

Jak należało się spodziewać, powszechna uwaga skupiła się na Latonie: groźba z przeszłości odradzała się niczym diabelski feniks z popiołów. Sypały się pytania o kroki podejmowane w celu wytropienia i unieszkodliwienia złoczyńcy. Ludzie dawali wyraz swemu oburzeniu.

Prezydenci, królowie i dyktatorzy pośpiesznie wygłaszali oświadczenia, w których zapewniali zdenerwowanych obywateli, że sięgną po wszelkie dostępne środki, aby dopaść Latona.

O wiele mniej emocji wywoływała sprawa rzekomej sekwestracji osobowości, jakiej ofiarą padła ludność Lalonde. Graeme Nicholson wyrażał się w tej kwestii dość oględnie, sprowadzając całą rzecz do poziomu plotki. Musiało upłynąć jeszcze dużo czasu, zanim redaktorzy naukowi w agencjach informacyjnych zaczęli zastanawiać się nad kosztem pełnego zasekwestrowania nie rozwiniętej planety kolonialnej i zadawać sobie pytanie, co właściwie zdarzyło się w hrabstwach nad Quallheimem. Z początku nie dostrzegali jednak niczego poza Latonem. Skoro był na Lalonde, zamieszki i powstania wybuchły z jego inicjatywy. Koniec, kropka.