— Jest jeszcze Ruben — przypomniał „Oenone”.
— Nie mogłabym go o to prosić, to nie byłoby fair. Nie miałby serca odmówić.
— Chciałbym, żebyś miała dziecko. Czujesz się nie spełniona. Zadręczasz się. To mi się nie podoba.
— Wcale nie czuję się nie spełniona!
— Nie przygotowałaś nawet zygot dła moich dzieci. Powinnaś zacząć myśleć o tych sprawach.
— O rany, mówisz jak moja matka.
— Nie umiem cię okłamywać.
— Bzdura!
— Nie ciebie. A przecież sama myślałaś o Mosulu w tym kontekście.
— Owszem. — Przestała się spierać; kłótnia wydała jej się nagle niedorzeczna. — Co ja bym bez ciebie zrobiła?
„Oenone” dołączył do swych myśli czuły uścisk; Syrinx wyobrażała sobie, że oto do kosmolotu przesącza się pole jonowe, wypełniając kabinę złocistą mgiełką.
Siedli na jednej z płyt lądowiska towarowego. Komórki elektroforescencyjne naokoło metalowych krat emitowały silne różowe lśnienie. Tylko w nielicznych oknach wież mieszkalnych paliło się światło.
— Mają tu żałobę czy co? — zwróciła się Syrinx do Oxleya w trybie jednokanałowym, schodząc po aluminiowych stopniach.
Przylecieli z orbity sami, żeby nieduży kosmolot mógł zabrać więcej skrzynek, choć i tak musiał jeszcze obrócić trzy razy, by przetransportować cały ładunek.
— Na to wygląda. — Rozglądał się ze zmarszczonym czołem.
— I tylko kilka kutrów cumuje przy nabrzeżu.
Z cienia wyłonił się Eysk, a zaraz za nim Mosul, który przesłonił Syrinx cały świat, śląc jej falę żarliwego powitania z wtrąconymi w nie łobuzersko erotycznymi aluzjami.
Z radością otoczyła go ramionami i wycisnęła na jego ustach długi pocałunek.
— Chciałabym poznać tę szczęściarę — powiedziała.
— Poznasz.
Stali na płycie, umilając sobie czas pogawędką, kiedy pod czujnym okiem Oxleya serwoszympansy o jaszczurczej skórze układały na sterowanym procesorowo wózku pierwszą partię towaru. Po chwili automatyczny pojazd ruszył z osiemnastoma skrzynkami w kierunku jednego z niskich kopulastych magazynów, które stały wokół parku.
— Chcecie, żebym od razu zwiózł resztę? — zapytał Oxley.
— Tak będzie najlepiej — odparł Eysk. — Uzgodniłem już z innymi rodzinami warunki sprzedaży.
Pilot skinął głową, mrugnął do Syrinx, z której ramion Mosul nie zdejmował ręki, i wrócił do kosmolotu. Usadowiony w fotelu, połączył się afinicznie z zespołem procesorów sterujących.
Coś jednak przeszkadzało w wytworzeniu koherentnego pola magnetycznego. Powstało dopiero po uruchomieniu programów kompensacyjnych. Kiedy wreszcie oderwał się od płyty, generator termonuklearny działał alarmująco blisko granicy przeciążenia. Miał jeszcze ochotę zawrócić, lecz na wysokości stu metrów pole się raptownie ustabilizowało. Musiał zmniejszyć dopływ mocy. Programy diagnostyczne informowały, że wszystkie urządzenia pracują bez zarzutu.
Skląwszy po cichu całą wytwarzaną na Kulu maszynerię, rozkazał komputerowi pokładowemu wyznaczyć tor wyjścia na orbitę, mający doprowadzić kosmolot do spotkania z „Oenone”.
— Do zobaczenia za trzy godziny! — zawołała Syrinx, gdy „sztuczna kometa”, po zatoczeniu łuku nad wieżami mieszkalnymi, poszybowała w wygwieżdżone niebo.
— Trzy godziny! — Oxley pozwolił, aby w kanale afinicznym zabrzmiało jego parsknięcie.
— Jesteście zawodowcami, dacie sobie radę.
Kosmolot wspinał się teraz stromo. Świat oceanów miał przynajmniej to do siebie, że nikt tu się nie musiał obawiać, iż huk gromu dźwiękowego przejdzie nad terenami miejskimi. W odległości piętnastu kilometrów Oxley mknął już z prędkością dwóch machów.
Łączność z Pernikiem urwała się w paśmie afinicznym. Kontakt właściwie powinien słabnąć wraz ze wzrostem odległości aż do całkowitego zaniknięcia. Tym razem jednak stało się inaczej, jakby zatrzasnęły się stalowe wrota. Oxley miał przeszło sto pięćdziesiąt lat, zwiedził prawie dziewięćdziesiąt procent układów w Konfederacji, ale jeszcze nie spotkał się z habitatem edenistów reagującym tak dziwnie, sprzecznie z podstawowymi założeniami konsensualnej jedności.
Włączył tylne czujniki. Na horyzoncie wisiała jarząca się złowieszczo czerwona perła, od której odchodziły w czarnej wodzie drgające świetliste włókna.
— A cóż to…? — Słowa uwięzły mu w gardle.
— Pernik? — odezwał się. — Pernik, co tam się dzieje? Co to za światło?
Odpowiedziała mu całkowita cisza. W paśmie afinicznym nie pojawiła się ani jedna myśl osobowości.
— Syrinx?
Nic.
— „Oenone”, coś dzieje się na Perniku, możesz się połączyć z Syrinx?
— Ona tam jest, lecz nie mogę z nią rozmawiać — odpowiedział zmartwiony jastrząb. — Są jakieś zakłócenia.
— Wielkie nieba. — Oxley pochylił na bok kosmolot i zawrócił w stronę wyspy.
Pasmo afiniczne — początkowo pojedyncza nitka łącząca go z czekającym na orbicie jastrzębiem — teraz się rozszerzyło, oferując mu pociechę niezliczonych umysłów, zebranych niejako w jednorodny byt, dodających otuchy swym intelektualnym wsparciem. Nie był sam i już się nie bał. Prysły rozterki i osobiste obawy, a w ich miejscu narodziło się zdecydowanie i spokój ducha, jakże potrzebne lekarstwo dla jego skołatanej psychiki. Przez chwilę, gdy tak leciał nad monstrualnym oceanem w mechanicznej łupince, dokuczała mu bardzo samotność, lecz teraz byli przy nim jego pobratymcy; towarzyszyły mu zarówno entuzjastyczne okrzyki gorliwych szesnastolatków, jak i lodowate myśli wysp. Znów czuł się niczym dziecko w uścisku ramion osoby dorosłej, mądrzejszej i silniejszej. Wychwalał w duchu edenizm, całym sercem wdzięczny za przywilej należenia do wspólnoty.
— Oxley, tu wyspa Thalia. Mamy świadomość, że Pernik wycofa! się z pasma afinicznego. Organizujemy konsensus planetarny, aby rozważyć problem.
— Martwi mnie ta czerwona łuna — odpowiedział.
Kosmolot znów zszedł poniżej prędkości dźwięku. W odległości ośmiu kilometrów Pernik błyszczał rażącym cynobrem.
Wokół planety zawiązał się konsensus skupiający w sobie wszystkie samoświadome byty. Zgromadzeniem dyrygowały afinicznie wyspy. Dostępne informacje zostały przejrzane, opinie — sformułowane, przedyskutowane, a na koniec odrzucone lub pogłębione.
Po dwusekundowej debacie konsensus oświadczył:
— Sądzimy, że kryje się za tym Laton. Zeszłej nocy przybył statek tej samej klasy co „Yaku” i wysłał na wyspę kosmolot.
Od tamtego czasu wiadomości dla Pernika przechodzą o sześćdziesiąt procent wolniej.
— Laton?! — zapytał z przerażeniem „Oenone”, w czym wtórowała mu załoga.
— Tak. — Konsensus Atlantydzki streścił wiadomości, jakie dotarły przed dwoma dniami. — Ponieważ nie mamy stacji orbitalnych, inspekcje odwiedzających nas statków są z natury rzeczy dość pobieżne, wykonywane wyłącznie przez sensory cywilnych platform kontroli ruchu lotniczego. Statek oczywiście odleciał, ale nie kosmolot. Pernik i jego mieszkańcy zostali prawdopodobnie zasekwestrowani przez wirusa energetycznego.
— O, nie! — krzyknął Oxley, wstrząśnięty. — Tylko nie on!
Nie on!
Przed nim Pernik roztacza! złociste światło, dając złudzenie słońca wschodzącego nad oceanem. Kosmolot skręcił ostro w prawo i zaczął obniżać lot.
Syrinx patrzyła, jak maszyna znika na wschodzie. Na ciele pod kombinezonem poczuła gęsią skórkę: podczas jej ostatniej wizyty powietrze nocami było tu cieplejsze. Mosul, ubrany w szorty i luźną bluzę bez rękawów, wydawał się nie zauważać chłodu. Spojrzała na niego z odrobiną irytacji. Typowy macho.