Выбрать главу

— Syrinx ma kłopoty tam, na dole — powiedział. — Jest wystraszona, samotna. Edeniści nie powinni być samotni.

— Ja z nią jestem — rzekł „Oenone”. — Ona mnie czuje, chociaż nie mogę z nią rozmawiać.

— Robimy, co możemy — zapewnił konsensus — mimo że nasz świat nie jest przygotowany do wojny.

Połączona z konsensusem cząstka Rubena ujrzała nagle Peraika skąpanego w słonecznym blasku; on sam siedział wciśnięty w metalową pchłę, która spadała z nieba, rzucając się na boki i kręcąc chaotycznie. Oxley.

— Syrinx! — wrzasnął „Oenone”. — Syrinx! Syrinx! Syrinx!

Syrinx! Syrinx!

Afiniczny krzyk jastrzębia rozbrzmiał niczym huraganowe wycie w umysłach załogi statku. Ruben był pewien, że ogłuchnie. Serina siedziała z rozdziawionymi ustami i rękami przyciśniętymi do uszu. Lzy ciekły jej po policzkach.

— „Oenone”, zapanuj nad sobą! — zażądał konsensus.

Żadne argumenty nie docierały już jednak do jastrzębia. Czuł mękę i bezradność swego kapitana: choć z brutalną, wyrafinowaną wprawą przypiekano jej ciało rozżarzonym do białości żelazem, w głębi serca nie myślała o niczym innym tylko o ich miłości. Na skutek bezsilnej wściekłości jego pole dystorsyjne burzyło się jak rozwścieczona bestia, która atakuje pręty kraty.

Przeciążenie wcisnęło Rubena w fotel, lecz już za moment kierunek siły ciężkości zmienił się bezlitośnie. Ręce wystające poza siatkę ochronną zostały porwane w stronę sufitu, czterokrotnie zwiększył się ich ciężar. „Oenone” zlatywał bezładnie, w komórkach modelowania energii dochodziło do nieskoordynowanych spadków i wzrostów mocy.

Tulą krzyczała do jastrzębia, żeby zawrócił. Po mostku przelatywały luźne przedmioty: kubki, plastikowe tacki, marynarka, sztućce, kilka podzespołów elektronicznych. Przeciążeniowe szaleństwo zapewniało im emocje jak na rozregulowanym rollercoasterze. To wisieli do góry nogami, to znów w bok, do tego zawsze za dużo ważyli. Wirująca płytka półprzewodnikowa drasnęła Erwina w policzek. Pociekła krew.

Z orbity docierały do Rubena ledwie słyszalne wołania innych jastrzębi, które próbowały uspokoić swego obłąkanego krewniaka.

Wszystkie zmieniły kurs, lecąc mu na spotkanie. Może połączone pola dystorsyjne zdołałyby położyć kres pląsom „Oenone”?

Wtem toroidem załogi targnęła najgwałtowniejsza z dotychczasowych konwulsji. Ruben usłyszał, jak ściany trzeszczą ostrzegawczo. Pękała jedna z konsol; na jej kompozytowej obudowie zaczęły pojawiać się wielkie zmarszczki, gdy składała się jak harmonia ku podłodze. Ze szczelin wraz z iskrami trysnął płyn chłodniczy.

Ruben musiał na sekundę stracić przytomność, bo gdy doszedł do siebie, kierunek siły ciężkości odchylony był o czterdzieści stopni od poziomu, ale się nie zmieniał.

— Już lecę! Już lecę! Już lecę! — darł się „Oenone”.

Przerażony Ruben połączył się z pęcherzami sensorowymi jastrzębia. Zbliżali się do powierzchni Atlantydy z przyspieszeniem 2,5 g. Walka ze skutkami potwornej mocy przewalającej się po komórkach modelowania energii naprężyła jak postronki mięśnie jego ramion i nóg.

Nad zamglonym białoniebieskim horyzontem wznosiły się rozpędzone iskierki, ślizgając się w rozrzedzonej termosferze niczym płaskie kamyki rzucone na spokojną powierzchnię oceanu. Były to pozostałe jastrzębie: ich nawoływania brzmiały teraz ze zwielokrotnioną siłą. „Oenone” nie zwracał jednak na nie uwagi, jak i na natarczywe żądania konsensusu atlantydzkiego. Pędził na pomoc ukochanej osobie.

Są za daleko, uświadomił sobie Ruben ze zgrozą. Nie zdążą.

* * *

Konsensus rozluźnił łączność z Oxleyem, pozostawiając mu całkowitą swobodę w pilotowaniu niesfornego kosmolotu, aby instynkt i wprawa pozwoliły mu wyrównać lot maszyny. Oxley wydawał ciąg poleceń technobiotycznym procesorom, otrzymując w zamian strumień informacji o stanie urządzeń pokładowych. Generatory koherentnego pola magnetycznego przerywały pracę, blokowały się magistrale danych, spadała moc generatora termonuklearnego, kurczyły się rezerwy mocy w kryształach matryc elektronowych. Nie wiedział, jakich systemów do walki radioelektronicznej używa Pernik, ale były najlepsze, z jakimi miał kiedykolwiek do czynienia.

I próbowały go zabić.

Skupił się na tych nielicznych kanałach sterujących, na których mógł jeszcze polegać. Wyhamował obroty pojazdu i wyprowadził go częściowo z pionowego lotu. Słabnące pole magnetyczne ściskało i kierunkowało lśniące strumienie jonów, aby wyrwać kosmolot z korkociągu. Czarna tafla oceanu i rozświetlona wyspa coraz wolniej ścigały się na obrazach z czujników.

Nie wpadał w panikę. Wmawiał sobie, że to kolejny test na symulatorze. Ćwiczenie opracowane przez Komisję Astronautyczną, aby znaleźć lukę w jego umiejętnościach i logicznym myśleniu.

Do jego świadomości dotarły strzępy kolejnego wielkiego poruszenia w konsensusie. Na wizualizację, jaka powstawała z sygnałów dostarczanych przez czujniki kosmolotu, nałożył się niewyraźny obraz spadającego „Oenone”.

Na wysokości kilometra maszyna przestała się obracać, choć jej dziób wciąż był niebezpiecznie pochylony. Aby go unieść, Oxley spożytkował ostatnie rezerwy mocy, wykorzystując elipsoidalną powierzchnię pojazdu w charakterze skrzydła oporowego, dzięki czemu zyskał odrobinę siły nośnej i mógł próbować ominąć wyspę łukiem ślizgowym. Jedyną nadzieją na ratunek upatrywał już tylko w odległości. Na smolistej tafli wody rozmyte paski gwiazd stawały się bliższe. I nic nie wskazywało na to, aby efekt zakłócający miał ustąpić.

Wtem zgasła cudownie rozświetlona sylwetka Pernika. Cisza wdarła się brutalnie do afinicznego konsensusu, pochłaniając cały mentalny gwar planety.

W pustce rozbrzmiała jedna szokująca cecha tożsamości.

— Proszę o uwagę — odezwał się Laton. — Nie mamy czasu do stracenia. „Oenone”, wracaj natychmiast na orbitę!

Szwankujące urządzenia kosmolotu wzięły się z powrotem do pracy. Oszołomiony Oxley został wciśnięty głęboko w fotel, kiedy maszyna poderwała się w górę.

* * *

Lewis Sinclair przyglądał się uważnie, jak oprawca manipuluje młoteczkiem i rozgrzanymi szczypcami przy okaleczonej nodze Syrinx. Nie krzyczała już tak głośno jak przedtem. Powoli rezygnowała z walki. Aczkolwiek nie wyglądało na to, żeby traciła ducha.

Twarda była z niej sztuka. Już w Messopii spotykał podobnych do niej twardzieli, przeważnie gliniarzy i funkcjonariuszy sił specjalnych, hardych i oddanych swemu powołaniu. Handlarz, dla którego kiedyś pracował, schwytał takiego jednego: robili mu różne rzeczy, lecz facet nie pisnął ani słówka.

Lewis wątpił, czy dzięki Syrinx opętani przejmą kontrolę nad jastrzębiem. Nic jednak nie mówił. A niech się pocą. Nie jego zmartwienie. Opętanie wyspy dawało mu poczucie bezpieczeństwa, którego nie mógłby oczekiwać od zwykłego ludzkiego ciała. Doprawdy, zdumiewający był zakres dostępnych dla niego wrażeń fizycznych i doświadczeń.

Wrośnięte w polip komórki sensytywne odznaczały się fenomenalną czułością; w porównaniu z nimi ludzie ze swoimi normalnymi oczami, uszami i nosami wydawali się pozbawieni zmysłów. Zapuszczał swoją świadomość w przypadkowe zakątki olbrzymiej struktury, napawając się nowymi doznaniami. Coraz bardziej podobało mu się dzielenie na podjednostki, nadzorowanie kilkunastu działań jednocześnie.

Syrinx znów jęczała, gdy dusze z zaświatów wyśpiewywały jej w głowie swe lodowate obietnice. W głębi lochu Lewis dostrzegł jakąś dziewczynę. Jej pojawienie się tak wstrząsnęło jego psychiką, że cała wyspa wyczuwalnie zadrżała, jakby uderzyła o nią fala przyboju. Przecież to była ona! Ta dziewczyna z Messopii, Therese.