Выбрать главу

— Gdzie Syrinx?

— Zaraz tam będzie. Otwórz właz maszyny.

Poczuł, jak konsensus równoważy jego wątpliwości zastrzykiem krzepiącej odwagi. Nim się spostrzegł, już dawał polecenie wyłączenia pola jonowego i otwarcia luku śluzowego.

Do kabiny wdzierały się teraz nikłe echa wrzasków i przeciągły zgrzyt metalu poddanego ogromnemu naciskowi. Oxley pokręcił nosem. Smród zgnilizny zmieszany ze słonym morskim zapachem drażnił podniebienie. Przeszedł na tył maszyny z palcem zaciśniętym na nosie.

Ktoś zbliżał się do kosmolotu. Był to trzymetrowy olbrzym o kremowej skórze, nagi i bezwłosy, praktycznie pozbawiony rysów twarzy. Niósł jakąś postać w wyciągniętych ramionach.

— Syrinx — mruknął Oxley. Czuł, jak „Oenone” przepycha się za jego oczami, próbując dostrzec coś więcej.

Trzy czwarte powierzchni jej ciała owijały zielone pakiety nanoopatrunku. Ale nawet ta gruba otulina nie mogła ukryć strasznych ran na kończynach i tułowiu.

— W tym środowisku nanoniczne pakiety opatrunkowe nie działają dobrze — rzekł Laton, gdy olbrzym wchodził po schodkach do kosmolotu. — Ich wydajność wzrośnie, kiedy wzniesiecie się w powietrze.

— Kto to zrobił?

— Nie wiem, jak się nazywają, ale zapewniam cię, że ciała, które opętali, zostały pozbawione funkcjonalności.

Oxley wycofał się do kabiny; na skutek szoku nie umiał zdobyć się na żaden komentarz. Laton musiał przesłać polecenie do procesorów sterowania lotem, ponieważ przedni fotel pasażera rozłożył się, przybierając kształt leżanki. Był specjalnie zaprojektowany do przewozu rannych. Z wnęk w ścianie kabiny wysunął się od razu podstawowy monitor medyczny i sprzęt wspomagający.

Olbrzym ułożył ostrożnie Syrinx, po czym wyprostował się, sięgając głową sufitu. Oxley miał ochotę rzucić się na pomoc rannej, lecz mógł tylko gapić się otępiałym wzrokiem na niezgrabnego kolosa. Pozbawione wyrazu oblicze zaczęło się marszczyć, jakby coś gotowało się pod skórą. Oxley ujrzał Latona.

— Lećcie do Układu Słonecznego — rzekło sztuczne stworzenie. — Zawsze mieli tam najwyższej klasy sprzęt medyczny. Trzeba jednak powiadomić konsensus jowiszowy o prawdziwej naturze zagrożenia, które te powracające dusze stwarzają dla Konfederacji, a w zasadzie dla całego sektora galaktyki. Takie jest wasze pierwszorzędne zadanie.

Oxley machinalnie skinął głową.

— A co będzie z tobą?

— Powstrzymam opętanych, póki nie oddalicie się od Pernika.

Wtedy wybiorę się w wielką podróż. — Ogromne usta ułożyły się na chwilę w wyraz udręki. — To wprawdzie wiele nie zmieni, ale przekaż naszym rodakom, że teraz naprawdę żałuję tego, co zrobiłem z Jantritem. Myliłem się, i to bardzo.

— Zgoda.

— Nie proszę o przebaczenie, bo taka rzecz nie leży w gestii edenistów. Ale powiedz im, że na koniec stałem się dobry. — Na jego twarzy pojawił się lekki, nieporadny uśmiech. — To powinno wywołać okropne zamieszanie.

Olbrzym odwrócił się i ciężkim krokiem wyszedł z kabiny. Gdy dotarł na podest schodków prowadzących z luku śluzowego, nastąpił rozkład. Mlecznobiała ciecz chlusnęła szeroką strugą na metalową kratkę lądowiska, ochlapując wsporniki podwozia pojazdu.

* * *

Kosmolot oddalił się na Odległość pięciuset kilometrów od Pernika i mknął przez jonosferę z prędkością piętnastu machów, kiedy nastąpił wybuch.

Laton zaczekał, aż maleńki kosmolocik wydostanie się daleko poza strefę zagrożenia, po czym wykorzystał swą wszechwładną kontrolę nad komórkami wyspy i uwolnił jednocześnie każdy zawarty w nich dżul energii chemicznej. Doszło do eksplozji, która mogłaby rywalizować ze skutkami ciężkiego bombardowania antymaterią. Fale tsunami, jakie rozeszły się od epicentrum wybuchu, miały dość energii, aby obiec planetę.

7

Ten wieczór w barze Harkeya upływał spokojnie. Dzień wcześniej odleciała pełna zapału flotylla Terrance’a Smitha, zabierając ze sobą sporą rzeszę bywalców lokalu. Muzykom wyraźnie brakowało wigoru i tylko pięć par tańczyło na parkiecie. Przy jednym ze stolików siedział Gideon Kavanagh; pakiet nanoopatrunku przygotowujący kikut ręki do wszczepienia klonu był zręcznie przykryty luźną purpurową marynarką. Mężczyźnie towarzyszyła szczupła dwudziestopięcioletnia dziewczyna w czerwonej wieczorowej sukience, która ciągle chichotała. Przy końcu baru rozmawiały ze sobą w grupie znudzone kelnerki.

Senna atmosfera nie przeszkadzała Meyerowi. Bywały wieczory, kiedy nie miał ochoty dbać o swój wizerunek dowcipnego gawędziarza, hulajduszy, asa lotnictwa i demona seksu w jednej osobie, czyli wykazywać się cechami, z którymi dowódcy niezależnych statków kosmicznych podobno mieli się rodzić. Był już za stary na tego rodzaju głupstwa.

Niech się w to bawią młodzi, pomyślał. Tacy jak Joshua. Chociaż ten Joshua wcale nie musiał udawać.

— I ty nie musiałeś kiedyś przybierać sztucznej pozy — rzekł „Udat”.

Meyer powiódł wzrokiem za jedną z kelnerek, która przemknęła obok stolika w jego wnęce — blondynką o orientalnych rysach twarzy, ubraną w długą, czarną spódniczkę z rozcięciem do samego biodra. Ani trochę go nie pociągała, po prostu sycił oczy widokiem.

— Tamte dni dawno już minęły — odpowiedział czarnemu jastrzębiowi z ironią, w której pobrzmiewała jednak szczera nuta.

Obok siedziała Cherri Barnes: razem opróżniali butelczynę chłodnego importowanego wina valencay. Zawsze miło z nią spędzał czas: mądra, atrakcyjna kobieta, nie czująca się w obowiązku przerywać każdego milczenia. Poza tym była dobrym członkiem załogi. W ciągu lat wiele razy ze sobą sypiali; również na tym polu świetnie się uzupełniali.

— Jej towarzystwo poprawia ci nastrój — stwierdził „Udat”.

— I ja wtedy jestem szczęśliwy.

— No, skoro jesteś szczęśliwy…

— Wybierzmy się gdzieś. Ty stajesz się nerwowy, a mnie tu nudno.

— Mogliśmy lecieć na Lalonde.

— Nie sądzę. Tego rodzaju misje przestały cię już pociągać.

— Masz rację. Choć świerzbiły mnie ręce, żeby porachować kości temu łotrowi Latonowi. Ale tak sobie myślę, że lepiej zostawić te rzeczy Joshui i jemu podobnym. Tylko po co tam popędził, skoro zgarnął kupę szmalu po powrocie z Norfolku?

— Może chce coś udowodnić?

— To do niego niepodobne. Tam się dzieją jakieś dziwne rzeczy. A znając Joshuę, wiem, że u podłoża tej sprawy leżą pieniądze. Z pewnością niebawem poznamy szczegóły. Tymczasem dzięki operacji na Lalonde mamy w dokach miły niedostatek statków. Nie powinno być trudno o czartery.

— Mogliśmy zaproponować swe usługi agencji prasowej.

Claudia Dohan, gdy rozsyłała fleksy z nagraniem sensywizyjnym Graeme’a Nicholsona, najchętniej podpisywała umowy z dowódcami czarnych jastrzębi. Czas to pieniądz, mówiła.

— Wiesz, jak trzeba by było się uwijać?

— Przynajmniej jakieś wyzwanie.

— Spokojnie, gdybym wołał towarzystwo matki niż czarnego jastrzębia, nigdy bym nie opuścił domu.

— Przepraszam. Wytrąciłem cię z równowagi.

— Nie, ale ciągle mnie gryzie ta sprawa z Latonem. Też coś, żeby po tylu latach znowu się pojawił.

— Flota go znajdzie.

— Aha, już to widzę.

— O czym wy tyle dyskutujecie? — zapytała Cherri.

— Co? A, przepraszam. — Uśmiechnął się z zakłopotaniem. — O Latonie, jeśli chcesz wiedzieć. Zastanawiam się, gdzie on się teraz podziewa…

— Ty i pięćdziesiąt miliardów ludzi. — Sięgnęła po kartę. — Dobra, zamówmy coś wreszcie, bo umieram z głodu.