Выбрать главу

Jedynym skutkiem było to, że odwrócił ją ku ekranowi zajmującemu całą ścianę.

To, co tam zobaczyła, skutecznie odebrało jej mowę.

Po chwili odszukała Silver zajętą opatrywaniem rany ciętej na głowie i klnąc zawzięcie w kilku językach, ściągnęła ją, żeby też sobie popatrzyła.

Gdy film się skończył, puścili go jeszcze raz.

— Wsadziłem jego taśmę do komputera nawigacyjnego — wyjaśnił Mar co. — Film też tam był.

— Puść go jeszcze raz, chcę sprawdzić parę szczegółów — odezwała się Kin.

— Jakość obrazu jest wyjątkowo dobra — ocenił Marco.

— Musi być: miał być transmitowany przez kilkadziesiąt parseków…

— Fszpłaszam — odezwała się niespodziewanie Silver i zabrała się do odkręcania sobie kłów.

Kin przyglądała się temu na poły z przerażeniem, na poły z fascynacją — widziała co prawda shandy bez kłów, ale były to albo dzieci, albo kryminaliści. Silver ułożyła kły w skórzanym pudełku i oświadczyła:

— Żeby być dobrym lingwistą, trzeba być przygotowanym na poświęcenia. — Jej wspólny miał idealny akcent. — Jednak zanim podjęłam decyzję, długo się zastanawiałam. Ale nie o to mi chodzi. Marco Farfarer, czy uważasz mnie za osobnika nerwowego albo łatwo poddającego się nastrojom?

— Nie. A dlaczego?

— Bo chciałam ci powiedzieć, że jak jeszcze raz zrobisz podobny numer, to cię zabiję.

— A i tak uważałam, że jest to niemożliwe — dodała Kin z pospieszną dyplomacją. Marco przyjrzał się im uważnie.

— To nie jest niemożliwe, tylko ryzykowne i nielegalne — wyjaśnił starannie. — Jak się źle wystartuje, to można skończyć w jądrze najbliższej gwiazdy. Jeśli natomiast chodzi o twoje… oświadczenie, Silver, to przyjąłem je do wiadomości.

Oboje poważnie skinęli głowami, więc Kin postanowiła przejąć inicjatywę.

— Załatwione — oceniła promiennie. — Teraz film.

Po kolejnym pokazie nie ulegało wątpliwości, że albo film jest prawdziwy, albo Jalo był mistrzem od efektów specjalnych.

Mógł pokazywać rejony polarne Nowej Ziemi albo dowolny obszar Serendipity. Na pewno nie był to Njal czy Milkgaard, bo na tych planetach nie ma ptaków, a jedno z długich ujęć pokazywało ich klucz ze sporej odległości. Dopiero gdy Silver dała maksymalne powiększenie, okazało się, że to nie ptaki: końskie łby, czarne łuski i skórzaste skrzydła jako całość nigdy nie istniały, ale Kin znała ich nazwę z ziemskich legend — smoki. Leciały sobie nad morskim brzegiem i jeśli fale są tam normalnej wielkości, to wychodziło, że każdy liczy sobie z kilometr długości.

Poza tym były dalekie panoramy czegoś, co wyglądało jak miasta, i kilka zachodów słońca, w tym jeden z powietrza. No i kilkanaście widoków rozgwieżdżonego nieba.

— Wróćmy do tego powietrznego zachodu słońca — zaproponowała Kin. — Co tu się nie zgadza…?

— Horyzont — oznajmił Marco.

Rzeczywiście był dziwnie spłaszczony. Ale coś jeszcze nie pasowało w tym obrazie…

— Gdyby nie, to mógłby to być dowolny ludzki świat — oceniła Silver.

— Zabawne — dodała Kin. — Jalo mówił o płaskiej Ziemi, a nie o płaskim świecie…

— To akurat mnie nie zaskakuje: ludzie byli jedyną rasą hołubiącą prymitywną koncepcję płaskiego świata — Marco przewinął film do widoków gwiazd. — Jak mi nie wierzysz, możesz sprawdzić. Kungowie wierzyli, że żyją we wnętrzu kuli, a shandy miały dwa słońca, które od początku uczyły je podstaw kosmologii.

Kin sprawdziła to potem w pokładowej bibliotece i okazało się, że Marco ma rację. Ale dowodziło to jedynie, że ludzie byli głupawi i nader egocentryczni. Obcy wiedzieli o tym od dawna.

— Dokładnie jak to wygląda, będziemy mogli ocenić, gdy tam dolecimy — dodał Marco.

— Stop! Co masz na myśli, mówiąc: kiedy dolecimy? — ocknęła się Kin.

— To, że już jesteśmy w drodze. Ten jęk przed chwilą to było załadowanie matrycy.

— A dokładnie gdzie jesteśmy teraz?

— Pół miliona kilometrów od powierzchni Kung.

— Zawracaj! Ja nigdzie nie lecę! Wysiadam! — oświadczyła Kin.

— A co konkretnie planujesz?

Kin musiała przyznać, że pytanie ją zaskoczyło.

— Och… powinniśmy go zawieźć do kliniki — powiedziała w końcu. — Możemy poczekać i… no… — Urwała, bo nawet w jej uszach zabrzmiało to głupio.

— Mamy kurs, statek i czas — podsumował Marco. — W sarkofagu nic mu nie będzie. Jeśli nie polecimy, zaraz będziemy się musieli tłumaczyć, a Kompania i tak będzie miała do ciebie pretensje, że nie zgłosiłaś się do nich natychmiast.

Kin spojrzała na Silver, ale ta tylko skinęła głową i dodała:

— Nie chciałabym stracić takiej okazji.

— Posłuchajcie! Ten lot z Jąłem wydawał się dobrym pomysłem, ale teraz nie mamy pojęcia, na co się porywamy. Po prostu próbuję być inteligentnie ostrożna, to wszystko.

— I to by było na tyle, jeśli chodzi o słynną małpią ciekawość — ocenił Marco, spoglądając wymownie na Silver. — Żeby nie wdawać się w detale typu…

— Poszaleliście! Oboje!

Marco wzruszył ramionami, co przy podwójnym ich zestawie wyglądało szczególnie malowniczo, i odwinął się z fotela pilota, czyli — mówiąc mniej poetycznie — wstał.

— Dobra. Jak się upierasz, to odwieź nas z powrotem.

Kin opadła na fotel i opuściła ekran na wygodną dla siebie wysokość, po czym rozejrzała się po półkolistej tablicy rozdzielczej. Kilka wskaźników wyglądało znajomo — prawie rozpoznała kontrolki klimatyzacji i temperatury. Reszta była jednym wielkim bezsensem — zawsze latała inteligentniejszymi statkami.

— Nie umiem go pilotować! — oświadczyła. — 1 dobrze o tym wiesz!

— Miło, że ty też o tym wiesz. — Marco spojrzał na zegarek. — Może byście się tak zdrzemnęły?

Kin leżała i myślała, bo sen jakoś się nie zjawiał. Głównie o stereotypach i o obcych. Kungowie byli paranoidalni, żądni krwi i przesądni. Shandy spokojne, żądne krwi i okazjonalnie ludożercze. A według obu tych ras ludzie byli żądni krwi, dumni i lubili niepotrzebne ryzyko. Wszyscy uważali, że ehfty były zabawne, a nikt nie miał pojęcia, co ehfty sądziły o pozostałych.

Prawda — raz się zdarzyło, że czterech kungów dostało się na pokład ludzkiego statku i nim ostatniego zabito, zdołali utłuc trzydziestu pięciu członków załogi.

Fakt, że przy jakichś dyplomatyczno-oficjalnych okazjach shandy z wielką pompą zjadały ludzi. I co z tego? Nie można tego ocenić, dopóki nie potrafi się myśleć tak jak obcy. A nikt nie umie myśleć jak przedstawiciel innej inteligentnej rasy. Wszyscy sądzą, że to przedstawiciele tej samej, tylko przebrani, bo inaczej współżycie byłoby niemożliwe. Każdy ma co prawda świadomość, że inne rasy wykształciły się na innych planetach i muszą być inne, ale jest to świadomość bardziej teoretycznej natury… Nagle siadła, nasłuchując… statek pomrukiwał do siebie i był to jedyny słyszalny dźwięk. To, co nie dawało jej spokoju, właśnie przebiło się do świadomości. Musiała to sprawdzić, nie tracąc nawet czasu na ubieranie się…

Dziesięć minut później weszła do sterowni, w której Marco wciąż stał na stanowisku.

— Marco?

Odruchowo podskoczył, odepchnął ekran i odwrócił się wykrzywiony w uśmiechu.

— Wszystko przebiega zgodnie z planem. Co tam masz? Plastykową abstrakcję?

— To klatka kruka. Jest z bioplastyku, który topi się w temperaturze powyżej tysiąca stopni. Znalazłam ją w śluzie — odparła, podając mu bezkształtną masę.