— Jeszcze mogą okazać się wrogo nastawieni — ostrzegł Marco.
— Jak obejrzą ciebie i Silver? — zdziwiła się Kin.
Prawda była taka, że zaprezentowanie obcych nastręczało pewien problem. Kin rozwiązała go, udając się do obozu nago. Po wcześniejszym występie w roli bogini łaskawości była pewna, że żeglarze prędzej zgwałciliby aligatora.
Zgodnie z oczekiwaniami Leiv podbiegł do niej i łupnął na kolana. Był niższy niż pozostali, ale błysk w jego oczach mówił wyraźnie, dlaczego wszyscy go słuchali — widocznie pierwszy w okolicy wpadł na to, że celne walenie po nerkach i kopanie poniżej pasa jest najskuteczniejsze w umacnianiu autorytetu przywódcy. Poczuła wdzięczność do samej siebie za zabranie stunnera, który dzierżyła w prawej dłoni.
— Zaraz będziesz miał niecodzienną okazję do poznania nowych przyjaciół — powiedziała słodko. — W tę sagę nikt ci nie uwierzy… Silver, wychodź!
Silver pojawiła się w uczciwej odległości, powoli przedzierając się przez zarośla. A i tak kilku dotąd spokojnie siedzących wstało i zaczęło oddalać się w przeciwnym kierunku. Gdy się zbliżyła i pozostali dostrzegli jej kły, część z nich ruszyła śladem towarzyszy, tyle że znacznie energiczniej. Tłumiąc śmiech, Kin podeszła do niej i uścisnęła jej ogromną łapę.
— Przestań się uśmiechać! — warknęła cicho przez zaciśnięte zęby.
— Myflałam, sze to ich uspokoi.
— Na tobie to nie wygląda uspokajająco, tylko głodnie.
Leiva wmurowało w piasek, toteż podprowadziła Silver do niego i ujęła go za rękę.
— Klęknij i płaszcz się — mruknęła.
Silver wykonała polecenie, co ożywiło nieco Leiva. Po chwili wytężonego kojarzenia ośmielił się na tyle, że szturchnął ją leciutko w ramię.
— Dobry chłopiec! — Kin uśmiechnęła się szeroko. Odskoczył.
6
Nim zdążył zwiać, Kin przystąpiła do drugiej fazy spotkania zapoznawczego — zaczęła gwizdać Mrs.Widgery’s Lodger. Silver zaczęła tańczyć, skacząc niezgrabnie po piasku z miną wskazującą na zaawansowane obrzydzenie do samej siebie. Ale trzymała rytm, a Kin, która wcześniej widziała ją poruszającą się płynnie niczym olej, wiedziała, że udawanie kosztuje ją sporo wysiłku. Była pełna podziwu dla jej niezgrabności. Ale niezgrabne jest śmieszne. A śmieszne nie jest groźne.
Żeglarze, dotąd oddalający się ruchem jednostajnie przyspieszonym, zaczęli wracać. Kin przestała gwizdać, a Silver sapnęła z ulgą i przestała wzniecać fontanny piasku.
— Zdałaś — pochwaliła ją Kin. — Mało brakuje, żeby zaczęli cię karmić kostkami cukru w nagrodę. Odpocznij, tylko proszę cię, nie ziewaj! Marco!
Zapytany syknął potwierdzająco i wyszedł z krzaków.
W szarym kombinezonie i pelerynie z przerobionego termokoca wyglądał prawie jak człowiek. Prawda, zagłodzony i brzydki jak nieszczęście, o zbyt wielkich oczach, zbyt długim nosie i karnacji barwy stroju, ale człowiek. I do tego rudy. O tym, że nie były to prawdziwe włosy, żeglarze nie wiedzieli, ale skutecznie rekompensowały oczy i nos.
Obserwowali go z obawą, jednak żaden nie uciekł.
Jeden nawet podszedł do Leiva i warknął coś, wyciągając krótki miecz. Doprowadziło to do chwilowego zamieszania, które skończyło się tym, że mężczyzna leżał na piasku, a jego miecz dwadzieścia kroków dalej. Leiv przestał mu wykręcać rękę i kopnął między nogi. Leżący zawył, a Marco uniósł się z bojowego przykuca.
— Najwyższy czas zwodować łódź — zdecydowała Kin.
Silver podeszła do wbitej w plażę jednostki i naparła ramieniem na dziób. Przez chwilę nic się nie działo, a potem łódź zjechała po plaży prosto do wody. Kin ujęła Leiva za ramię i poprowadziła go w jej kierunku. Uczył się szybko: po trzech krokach zrozumiał, o co chodzi.
Po chwili wszyscy byli na pokładzie, garkotłuk mruczał cicho do siebie w pobliżu masztu, a wszyscy jak urzeczeni wpatrywali się w Silver unoszącą się nad falami na drugim końcu przymocowanej do dziobu Liny.
Zanim wypłynęli z martwej strefy i poczuli prąd, łódź pruła fale niczym śmigacz.
Podróż upamiętniły dwa wydarzenia.
Pierwsze zaczęło się od tego, że Marco dostał do ręki róg z jakąś słodkawo pachnącą substancją. Powąchał ją podejrzliwie, zmierzył wzrokiem Leiva, który wręczył mu naczynie, i wlał część zawartości do analizatora w garkotłuku.
— Hmm… jakaś odmiana płynnej glukozy… co o tym sądzisz, Kin?
— A co sądzi garkotłuk?
— Że spożywcze. Może to jakiś rodzaj napoju regeneracyjnego?
Wypił połowę, cmoknął, zaśmiał się cicho i wypił resztę.
A potem zaprogramował garkotłuka na produkcję mikstury. Kiedy załoga przestała z nabożnym podziwem traktować jednorazowe kubki plastykowe, zajęła się z entuzjazmem ich opróżnianiem. Robili to z taką samą szybkością, z jaką garkotłuk je napełniał. W krótkim czasie rozległy się spontaniczne śpiewy, a wiosła co rusz się ze sobą zderzały, ponieważ wioślarze tracili rytm. W końcu Kin, widząc błagalny wzrok Leiva, wyłączyła garkotłuka.
Z niezgrania wioślarzy skorzystała Silver mająca ochotę spróbować swych sił w tej materii — siadła na środku, złapała wiosło w każdą dłoń i zabrała się do roboty. Reszta wioślarzy stopniowo zaprzestała wiosłowania, ale nie miało to najmniejszego wpływu na szybkość poruszania się łodzi. Dopóki wiosła nie pękły.
Drugie zaczęło się od odwiedzin Marca u Kin, siedzącej na rufie w skórzanym namiocie i popijającej w zamyśleniu martini.
— Chcę pogadać — zaczął.
— A głowa ci już nie pęka?
— Tylko łupie. Ten napój musiał mieć jakieś zanieczyszczenia… Lepiej będzie, jak go nie ruszę… przez godzinę, albo coś koło tego. Chodzi zresztą nie o to, tylko o to — wyjął z torby przy pasie zwinięty arkusz plastyku i rozpostarł go: było to zdjęcie powierzchni dysku. — Kazałem to komputerowi zdrukować, zanim opuściliśmy statek.
— Dlaczego wcześniej mi go nie pokazałeś?
— Bo nie chciałem cię zachęcać do zwariowanych wypraw badawczych. Teraz i tak już jest za późno więc… Przyjrzyj się i powiedz mi, czego brak?
— Całej masy rzeczy i sam dobrze o tym wiesz. Nie ma Valhalli, dlatego Leiv znalazł wodospad. Nie ma Brazylii, Ocean Pokojowy jest mały i okrągły…
— A teraz sprawdź, czy czegoś nie przybyło. Kin sprawdziła.
— Nie wiem, chyba nie…
Dwustawowy kciuk kunga wskazał coś w centrum zdjęcia.
— Chmury nieco rozmazują kształt, ale tego tu na pewno nie powinno być. Nie dość, że na Morzu Karaibskim nie ma dużych wysp, to na pewno nie ma idealnie okrągłych wysp. W dodatku znajdujących się w geograficznym środku całego świata.
— I co z tego?
— Jak to co?! To anomalia: jeśli gdzieś możemy znaleźć cywilizację techniczną, to tylko tam. Ci tu to barbarzyńcy, inteligentni, ale gdzie im do lotów kosmicznych?! — Przyjrzał się uważnie Kin i dodał: — Obawiasz się, że to artefakt Kompanii? Przytaknęła bez słowa.
— Jest taka stara kungijska opowieść — powiedział niespodziewanie Marco głosem przypominającym prądy w lotnych piaskach. — O pewnym lordzie, który kazał wybudować wysoką wieżę. Gdy była gotowa, zwołał mądrych kungów i oznajmił, że da farmę ostrygową i słynne pola kelpu na Tchppch temu, kto określi jej wysokość, używając wyłącznie barometru. Ci, którym się to nie uda, zostaną zesłani na suche tereny, jak nakazuje obyczaj postępowania z przemądrzałymi. Mądrzy próbowali, ale udało im się określić wysokość jedynie z dokładnością do paru chetolów. Uznano to za niewystarczające i zesłano ich na suchości…