— Bo jestem wiedźmą — poinformowała ją zwięźle Kin. — Czyli, jak rozumiem, przyznajecie się?
— Nooo — przytaknął Hendry. — Aaa… a mogę prosić o złagodzenie kary?
Zanim Kin zdążyła się odezwać, zaskoczona zasobem jego słownictwa, wyjął z kieszeni zaczytaną książkę. Przekartkował ją, aż znalazł to, czego szukał, i odchrząknął.
— To… to napisał jeden z autorytetów w dziedzinie inżynierii planetarnej… Mogę przeczytać?
— Proszę uprzejmie.
— No więc…! „…na koniec planeta nie jest światem. Planeta to skalista kula, świat to czterowymiarowe cudo. Na świecie muszą być tajemnicze góry, bezdenne jeziora pełne prehistorycznych potworów czy dziwne ślady na śniegu albo ruiny w puszczy, albo dzwony pod powierzchnią morza, echo w dolinach i miasta ze złota. Tak jak jądro planety jest niezbędne do jej istnienia, tak bez takich tajemnic nie wykształci się w człowieku ciekawość”.
Zapadła cisza.
— Mister Hendry, czy ja tam może napisałam coś o pacyfistycznych dinozaurach? — spytała ostrożnie Kin.
— Nie, ale…
— Zajmujemy się budową planet, nie terraformingiem już istniejących: to mogą robić roboty. Budujemy miejsca, w których ludzka wyobraźnia musi znaleźć stały punkt zaczepienia, i nie będziemy tego psuli fałszywymi skamielinami. Proszę pamiętać o spindlach. Załóżmy, że miejscowi koloniści okazaliby się do nich podobni, wówczas wasz dino doprowadziłby je do obłędu, jeśli nie zabił. Trzy miesiące zawieszenia w obowiązkach służbowych. Pani także, Miss Plante, i nie chcę wiedzieć, dlaczego była pani uprzejma pomagać temu półgłówkowi. Możecie odejść. — Kin wyłączyła zapis i dodała: — A wy dokąd? To była część oficjalna. Teraz możemy porozmawiać spokojnie.
Hendry nie był taki tępy, jakiego grał — w jego oczach pojawił się błysk nadziei, toteż Kin od razu wykonała na nim egzekucję:
— Trzy miesiące przymusowych wakacji was nie miną, żeby nie było żadnych wątpliwości — uświadomiła obojgu. — Taki jest oficjalny werdykt i nawet gdybym chciała, nic na to nie poradzę.
— Do tego czasu skończylibyśmy pracę. — Hendry był szczerze oburzony.
— Inni ją skończą. I niech pan wreszcie przestanie się bać. Każdy w końcu ulega takiej pokusie. Spytajcie Joela Chenge’a o buty w węglu, to wam się humor poprawi. Jak widać, nie zrujnowały mu kariery.
— A co pani zrobiła? — spytał niespodziewanie.
— Co proszę?
— Powiedziała pani, że każdy zrobił coś takiego, jak myśmy próbowali. — Chłopak spojrzał na nią spode łba. — To co pani zrobiła?
— Zbudowałam łańcuch górski w kształcie swoich inicjałów.
— O rany!
— Musieli jeszcze raz kłaść pół kontynentu. Prawie mnie wylali.
— A teraz jest pani Secexec i…
— Też możesz do tego dojść. Jeszcze parę lat i pozwolą ci zrobić samodzielnie jakąś asteroidę dla milionera. Pozwolisz, że dam ci dwie rady: nie spieprz jej i nigdy, pod żadnym pozorem nie cytuj nikomu jego własnych słów w swojej obronie. Ja, ma się rozumieć, jestem wcieleniem dobroci i zrozumienia, ale znam takich, którzy na początek kazaliby ci zjeść tę książkę, kartka po kartce. Dobra, teraz możecie już iść. To rzeczywiście będzie pracowity dzień.
Oboje prawie wybiegli z gabinetu, zostawiając koralowy ślad, który przecięły zamykające się za nimi drzwi. Kin spoglądała na nie przez chwilę, uśmiechnęła się i wróciła do pracy, co tym razem oznaczało sprawdzenie ogólnych wymogów, jakie powinien spełniać archipelag TY.
A przy okazji zrobiła rachunek sumienia.
Kin Arad — wiek dwieście dziesięć lat, uciążliwy niczym wieczysty łupież. W jej wypadku wcale nie taki uciążliwy, choć ludzie nigdy nie byli przewidziani do tak długiego istnienia. W tym skutecznie pomagała chirurgia pamięciowa. Na czole miała złoty dysk, przysługujący wielowiekowym. Budził szacunek, a jej oszczędzał zakłopotania — nie każda kobieta bywa zachwycona, gdy zaczynają uwodzić ktoś w wieku jej prawnuczka do siódmej potęgi. Z drugiej strony nie wszystkie kobiety nosiły dysk, choćby z przeciwnego powodu… Teraz miała cerę całkowicie czarną, podobnie jak i perukę — z jakichś dziwnych powodów włosy naprawdę rzadko wytrzymywały dłużej niż pierwsze stulecie. Ubierała się w obszerny, czarny kombinezon.
Była starsza niż dwadzieścia dziewięć zbudowanych światów, z których czternaście sama pomogła zbudować. Zamężna siedem razy w rozmaitych okolicznościach i z rozmaitych powodów — raz nawet pod wpływem miłości. Z mężami spotykała się od czasu do czasu, na pamiątkę dawnych chwil.
Z gniazda w ścianie ostrożnie wysunął się odkurzacz i zabrał do oczyszczania dywanu z pokładu piasku. Kin, sama nie wiedząc dlaczego, rozejrzała się powoli, nasłuchując.
Pojawił się mężczyzna. W jednej sekundzie koło szafki było powietrze, w następnej opierał się o nią jakiś mężczyzna. Widząc jej osłupienie, uśmiechnął się lekko i ukłonił.
— Kim pan jest, do cholery? — zdumiała się, sięgając po interkom.
Mężczyzna okazał się szybszy — długim susem znalazł się przy biurku i złapał ją za nadgarstek. Uprzejmie i stanowczo. Uśmiechnęła się ponuro i nie wstając, poczęstowała go fachowym lewym prostym, wzmocnionym pierścionkami.
Zanim otarł krew z oczu, spoglądała już nań z góry, znad stunnera.
— Nie rób nic agresywnego — poradziła. — Nawet nie oddychaj nachalnie.
— Wielce nieortodoksyjna kobieta — ocenił, masując podbródek.
Odkurzacz zebrał się na odwagę i szturchnął go w kolano.
— Kim jesteś?
— Nazywam się Jago Jalo. Ty jesteś Kin Arad? Naturalnie, że…
— Jak się tu dostałeś?
Zamiast odpowiedzi odwrócił się i zniknął. Kin odruchowo pociągnęła za spust.
Okrągły kawałek dywanu zrobił wump.
— Pudło! — poinformował ją głos z drugiego końca pokoju. Wump.
— Przyznaję, że zachowałem się nieco nachalnie, gdybyś jednak odłożyła ten samopał… Wump.
— Możemy oboje na tym skorzystać. Nie chciałabyś wiedzieć, jak być niewidzialną?
Kin zawahała się i niechętnie opuściła broń.
Gość pojawił się ponownie — głowa i tułów stały się widoczne, jakby się odwinęły z niewidzialności, nogi wyskoczyły z niej gwałtownie.
— Sprytne — oceniła. — Jak znikniesz jeszcze raz, ustawię stunner na szerokie pole rażenia i spryskam cały pokój. A poza tym gratulacje. Udało ci się wzbudzić moje zainteresowanie, a to nie jest łatwe.
Mężczyzna usiadł. Kim oceniła go na uczciwą pięćdziesiątkę, ale mógł mieć i sto lat więcej. Nie miał natomiast dwustu — ci, którzy osiągnęli ten wiek, poruszali się ze specyficzną gracją, której mu brakowało. Wyglądał, jakby od lat nie spał — był blady, łysy i miał podkrążone, zaczerwienione oczy. I twarz, którą się natychmiast zapomina. Nawet ubranie miał szare.
— Mogę zapalić? — spytał, sięgając do kieszeni.
— Co?! — Złapała broń. — A zapal sobie, co chcesz. Bylebyś mi gabinetu nie spalił.
Nie spuszczając wzroku ze stunnera, gość wsunął w usta żółty wałeczek i zapalił go. Potem wyjął go z ust i wydmuchnął dym.
Kin uznała, że ma do czynienia z niebezpiecznym maniakiem.
— Mogę ci coś powiedzieć o teleportacji — oświadczył.
— Ja tobie też: jest niemożliwa — odparła zrezygnowana.
Gdyby nie to, że potrafił stawać się niewidzialny, uznałaby go za kolejnego oszusta z gatunku „kup pan cegłę”.