— Lubię ludowe mądrości, ale nie sądzisz, że…
— Aż tu pewnego dnia — zagłuszył ją Marco — zjawił się u lorda najmądrzejszy kung, który nie przyjął wyzwania. W tym czasie zaś odwiedził z barometrem budowniczego wieży i w zamian za barometr, który był naprawdę ładny, uzyskał od niego informację o dokładnej wysokości wieży…
Wokół pociemniało, a chwilę później w otworze namiotu pojawiła się głowa Silver.
— Fszepłaszam, sze pszeszkacam, ale mosze to fas zaintełesuje…
Wyszli na pokład, gdzie zastali niecodzienny widok — nikt nie wiosłował, za to wszyscy wpatrywali się w niebo. Zrobili więc to samo.
W górze widać było trzy punkciki poruszające się zupełnie jak odrzutowce.
— Smugi kondensacyjne — odezwał się Marco. — Najwyraźniej Oni zaczęli nas szukać. Nie będziemy musieli się trudzić i robić im prezentów…
— Co widzisz, Silver? — spytała Kin.
— Wyglądają jak latające jaszczury. Napęd zda się tajemniczy, ale wkrótce powinniśmy wiedzieć więcej, bo szybko tracą wysokość.
Leiv pociągnął Kin za rękę. Na pokładzie załoga metodycznie wyrzucała za burtę wiosła i pakunki i kolejno skakała do wody. Leiv desperacko próbował coś jej powiedzieć, ale dopiero po chwili znalazł właściwe słowo:
— Ogień? — zasugerował i nagłym pchnięciem posłał ją w dół.
Nim wyszła z szoku, zadziałał instynkt samozachowawczy: po kilku desperackich miotnięciach jej mięśnie przejęły kontrolę i wynurzyła się, parskając. Złapała się jakiegoś poręcznego wiosła i spojrzała w niebo. Punkty wykonały szeroki łuk i dał się słyszeć odległy huk towarzyszący przekraczaniu bariery dźwięku. Marco i Silver pozostali na łodzi.
Po chwili trzy jaszczurowate kształty z przypominającymi nietoperze skrzydłami przemknęły nad falami, okrążając łódź w pewnej odległości. Teraz wyraźnie dało się zauważyć ostre pazury i dym smużący się z ich nozdrzy. Odleciały na północ, nabrały wysokości i zawróciły. Gdyby to były samoloty, Kin byłaby pewna, że przygotowują się do nalotu bombowego.
Gdy pierwszy smok zaczął nurkować w stronę łodzi, Leiv położył jej dłoń na głowie i zdecydowanym ruchem wepchnął ją pod powierzchnię.
Kin wynurzyła się wściekła, ale zarejestrowała, że woda jest cieplejsza, a z łodzi unosi się dym.
Tuż obok łodzi pojawił się wodny pagórek i wyprysnął z niego Marco, klnąc i łapiąc powietrze równocześnie. Silniejszy plusk w pobliżu oznaczał powrót z głębin Silver.
— Co się stało? — sapnęła Kin.
— Unosił się nad pokładem i ział ogniem — odparła Silver.
— A żadna pieprzona jaszczurka nie będzie się tak wobec mnie zachowywać! — wrzasnął Marco i popłynął ku osmolonemu kadłubowi.
Wdrapał się na pokład, gdy drugi smok obniżył lot.
Silver z cichym pluskiem skierowała się ku zielonym głębinom.
Pływający wokół Kin jęknęli zgodnym chórem — pierwszy raz zobaczyli kunga bez ubrania. Wszystkimi górnymi kończynami złapał za wiosło, co powstrzymało atak — smok znieruchomiał nad wodą poza zasięgiem tej zaimprowizowanej broni i nabrał powietrza. Nie zdążył już zrobić wydechu, bo z wody wystrzeliło nagle coś dużego i złapało go za tylne łapy. Przez sekundę smok i Silver tak wisieli, po czym smocze skrzydła złożyły się z trzaskiem i oba stworzenia runęły do morza, czemu towarzyszył dziwny syk.
Trzeci smok musiał być najbardziej rozgarnięty, co zresztą potwierdzałoby regułę — najinteligentniejsi walczą na samym końcu. Co prawda za późno już było, by zrezygnował z nurkowania, ale zdołał z niego wyjść na wysokości masztu, hamując rozpostartymi skrzydłami niczym spadochronami. Marco wrzasnął i gdy smok przelatywał nad jego głową, skoczył, a ponieważ wcześniej zdążył włożyć pas, bez większego trudu zdołał go teraz dosiąść. Smok skręcił, próbując odzyskać równowagę, wrzasnął i rzucił się wyżej.
Po drugiej stronie łodzi coś się nagle zakotłowało, na powierzchni pojawiło się smocze skrzydło, a kadłub statku przechylił się gwałtownie, gdy wdrapywała się nań Silver. Pływający koło Kin powitali ten widok okrzykami i popłynęli do dymiącej jeszcze lekko łodzi.
Wysoko w górze pierwszy z atakujących i ostatni ocalały z trójki ryknął donośnie i pospiesznie odleciał na wschód, dzięki czemu Kin dostrzegła jego system napędowy. Skrzydła bowiem nie nadawały się do szybkiego lotu z uwagi na niezgrabność i palność. Do szybkiego lotu smok zwijał je na grzbiecie, wyciągał łeb pod brzuchem i wydychał gwałtownie strugę żółtego płomienia.
Z góry coś spadło.
Był to smoczy łeb.
W ślad za nim powoli spłynęła na rozpostartych skrzydłach reszta, szybując po spirali. Na grzbiecie wciąż siedział Marco, zawzięcie dźgając nożem. Gdy martwy smok z lekkim pluskiem osiadł na falach, rozległy się wiwaty. Szybko jednak zmieniły się w pełne złości pomruki, gdyż Silver uparła się wciągnąć na pokład swojego, jeszcze żywego smoka. Załoga pospiesznie odsunęła się pod przeciwległą burtę, dając Kin otwarte pole do obserwacji.
Smok niemrawo poruszał skrzydłami, ociekając wodą, aż w pewnym momencie uniósł łeb i kichnął. Dwa strumienie ciepłej wody trafiły Kin w nogi.
Marco z pomocą swych czterech ramion dostał się na pokład i uniósł zakrwawiony nóż, czemu cała załoga przyglądała się z nabożnym prawie podziwem. Krew miała czarną barwę, grzebień kunga krwawoczerwoną. Marco zawył:
— Refteg! Vmal refteg Pelc!
Silver odkręciła kły i skrzywiła się wymownie:
— Przypomnij mi co jakiś czas, że on jest oficjalnie człowiekiem — zaproponowała. — Bo co rusz zapominam.
— Przypomnę. A co zamierzasz zrobić z tym? Jeden z żeglarzy dobył miecza i podał go Silver rękojeścią do przodu, ale został zignorowany.
— Jest martwy, ale mamy ciało. Bardzo mnie ciekawi, jak istota organiczna może ziać ogniem — oznajmiła Silver, złapała smoka za szyję i pociągnęła ku rufie.
Do Kin podszedł dumny i napuszony Marco.
— Zatryumfowałem! — krzyknął donośnie.
— Tak, Marco.
— Wypowiedzieli nam wojnę! Wysłali smoki! Tylko mnie nie wzięli pod uwagę!
— Tak, Marco.
— A mimo wszystko pokonałem ich! — Nagle rozejrzał się przytomniej i mina mu zrzedła. — Uważasz mnie za szalonego kunga, prawda?
— Przez grzeczność nie…
— Jestem dumny z tego, że jestem człowiekiem! Pamiętaj o tym. A co do reszty… to, że jest się paranoikiem, nie znaczy, że Oni nie próbują cię dostać.
Kin spoglądała w ślad za nim, gdy podchodził do załogi, bojąc się wszystkiego oprócz fizycznego niebezpieczeństwa. Był tak samo ludzki jak tygrys.
Silver tymczasem obejrzała garkotłuka — maszyna nie była uszkodzona, ale plastykowa obudowa… nigdy już nie będzie sobą.
Gdy wioślarze wrócili do wioseł, Kin wyjęła ze skafandra zestaw narzędzi i zabrała się do badania smoczego ścierwa. Zestaw był nieduży, ale wszechstronny. Kosmonauci pozostawieni samym sobie na obcych planetach musieli dzięki niemu przeżyć lata. Kilku przeżyło.
Zaczęła od skalpela.
Chwilę później sięgnęła po multidłuto.
Po dłuższej chwili zajęła się montażem wibropiły.
Opętańczy wizg, jaki wydawało narzędzie, próbując przeciąć łuski, wywoływał ból zębów, ale zaparła się i go nie wyłączyła.
Dopóki nie pękł brzeszczot.
Wstała, podeszła do wiosłujących na zmianę Silver i Marca i kucnęła między nimi.