Выбрать главу

— Smoki mają napęd odrzutowy — oznajmiła. — Szyje mają wyłożone jakąś gąbczastą, lekką substancją przypominającą galaretę. Mimo użycia lasera nawet się nie rozgrzała.

— A reszta? — spytał Marco.

— To, co tu trzymam, to była wibropiła. Producent twierdzi, że powinna przeciąć stal kadłubową.

— Ale nic nie mówił o naftopędnych istotach żywych — dodała Silver.

— A co na to geiger?

— Nic, dopóki nie wsadziłam go w szyję. Wtedy mu się skala skończyła. To żywy reaktor atomowy, nie smok. I nie mówcie mi, że powstał w wyniku ewolucji, i to jeszcze na planecie typu Ziemi. To sztuczny twór organicznej budowy i tam, skąd przybył, znajdują się budowniczowie dysku!

— Środek dysku — powiedziała z namysłem Silver, opierając się nonszalancko o wiosło, i na widok głupiej miny Kin dodała: — Mam pewne zdolności lingwistyczne. Rozmawiałam z załogą, przynajmniej z bardziej rozgarniętymi. Czasami widuje się na niebie smoki, w tych rejonach przybywają ze wschodu, ale jeśli łódź płynie na południe, to lecą one z północnego wschodu. Logiczny jest wniosek, że ich siedziba znajduje się gdzieś w środkowej części planety. Czego się tak gapisz?

— Bo Marco też chce się dostać w tę okolicę. I chce im dać barometr… jak sądzę.

Następnego ranka znaleźli się na nieco wzburzonym morzu, które uspokoiło się dopiero, gdy wpłynęli w spory fiord pośród białych gór. Na końcu fiordu znajdowała się osada złożona z kamiennych, krytych darnią budowli, za którą rozciągały się mizerne łąki. Mieszkańcy, widząc okręt, rzucili się do pomostu, ale odbiegli jeszcze szybciej, gdy z pokładu zeskoczyła Silver i samodzielnie wepchnęła łódź na plażę. Załoga przyglądała się temu, nie ruszając się z miejsca, za to radośnie szczerząc szczerbate zębiska. Na dziobie przywiązany był łeb smoka o szklistych i nieco zezujących ślepiach.

Leiv zaprowadził ich do budowli o wysokim sklepieniu. Kin zastanawiała się, co też się stało z Grendelem. Naturalnie Grendel był obok, machając nadmiarem ramion i łypiąc podejrzliwie na tłum, jak zwykle w poszukiwaniu zamachowców. Gdy jej wzrok przyzwyczaił się do półmroku panującego wewnątrz, dostrzegła otwarte palenisko, na którym tlił się ogień, i siedzącego na prostym taborecie starego mężczyznę ze sztywno wysuniętą do przodu nogą. Był rudowłosy i rudobrody.

Na widok Leiva wstał i objęli się tak namiętnie, jakby istniała szansa, że któryś mimo wszystko spróbuje dziabnąć drugiego. W końcu Leiv przemówił.

Była to długa opowieść. Potem wyprowadził starego na zewnątrz, pokazując mu łeb martwego smoka i przedstawiając Silver, Marca i Kin. Stary parę razy obkuśtykał Marca, który spoglądał nań spode łba, a potem uśmiechnął się do Kin w sposób jednoznacznie wyrażający horyzontalne pragnienia.

Ośmieleni tym wrócili inni mieszkańcy osady. Na samym zaś końcu zjawili się dwaj mężczyźni w czarnych sukniach. Jeden z nich przyglądał się Marcowi z obawą i zawzięcie recytował coś półgłosem.

Silver obróciła się błyskawicznie.

I odpowiedziała w tym samym języku.

Od tego momentu tłumaczeniem zajmowała się Silver.

— Ten język to łacina, język Remeńskiego Imperium — wyjaśniła Silver. — Tyle że oni na Reme mówią Roma. Kim zastanowiła się.

— Romulus i Remus — powiedziała w końcu. — Założyciele Reme. Znasz tę legendę?

— Chyba spotkałam ją w jakiejś antologii folkloru.

— Wychodzi na to, że na dysku przywilej nazwania miasta wygrał Remus. Co jeszcze powiedzieli?

— Całą masę bzdur o demonach, jak to zwykle u dzikusów. Słyszałaś kiedyś słowo „troll”? Powtarzają je, patrząc na Marca. I drugą masę plotek o bogach. Jak sądzę.

Kin rozejrzała się ponownie — otaczali ją albo prawdziwi barbarzyńcy, albo doskonali aktorzy, w co nie bardzo mogła uwierzyć. Może bogami zwano tu budowniczych dysku?

— Wypytaj dokładniej o tych bogów — poleciła.

Nastąpiła dłuższa dyskusja z częstym wskazywaniem w niebo, co Leiv i jego ojciec uważnie obserwowali. W końcu Silver odsapnęła i zwróciła się do Kin:

— Zobaczymy, czy zrozumiałam wszystko właściwie. Bogów jest tu zatrzęsienie, ale najważniejszy nazywa się Christos. Jego najwyższy kapłan mieszka w Romie. Jest też jakiś inny bóg, który stworzył ten świat w sześć dni. Spodziewając się twojej reakcji, spytałam o szczegóły. Ten bóg stwórca miał pomocników, pomniejsze skrzydlate bóstwa. W tworzeniu brała też udział postać zwana Saitan, z opisu agitator. Oprócz tego cała masa typowych bogów.

— Sześć dni to za szybko — oceniła Kin. — Kompania potrzebuje sześć lat, mając do dyspozycji prefabrykaty. Szczerze mówiąc, włożyłabym tę historię między mity.

— Ale jest zadziwiająco prosta i spójna — wskazała Silver. — W większości mitologii świat tworzony jest przez jakieś bóstwo z krwi świętego żuka, trzustki ojczyma tegoż bóstwa czy innego bohatera.

Kin zmarszczyła brwi — na Ziemi kwitło wiele religii i wyeksportowano ich równie wiele co zaimportowano. Praktycznie było tyle samo ludzkich sekt zajmujących się skomplikowanymi rytuałami ehftów, co grup przystrojonych w długie, jaskrawe szaty shandów wędrujących przy wtórze bębenków i chóralnych śpiewów po skutych lodem ulicach rodzimej planety. Pracownicy Kompanii mieli wystarczająco dużo roboty z budowaniem planet albo nie zawracali sobie głowy takimi błyskotkami, albo też decydowali się na coś podstawowego i niekontrowersyjnego jak buddyzm czy wicca.

W swoim czasie z nudów próbowała rozmaitych wyznań — wstawała, klękała, wspinała się na góry, śpiewała chóralnie, recytowała na golasa, tańczyła, obracała się, modliła, wyrzekała i pościła. Czasami było to wesołe, czasami odrażające, ale zawsze nierealne i introwertyczne.

Ojciec Leiva wygłosił długą przemowę do jednego z kapłanów, który z kolei powtórzył ją Silver. Ta najpierw ryknęła śmiechem, potem przetłumaczyła:

— Chce kupić boski piec z Valhalli.

— Co?!

— Garkotłuka. Mówi, że wie, że w Valhalli wszyscy jedzą i piją bez końca, zawsze to wiedział. Teraz wie, skąd mają jedzenie i picie: z takich właśnie niebiańskich pieców.

— Powiedz mu, że nie jest na sprzedaż — poleciła Kin, wpatrując się w Eiricka.

Eiricka Rauda, zwanego Rudym lub Czerwonym. Na Ziemi, w samym sercu Valhalli, gdzie zbierały się w Długim Fiordzie wody wszystkich pięciu wewnętrznych mórz, wznosił się mocno zużyty kopiec. Zwano go Brodą Eiricka, gdyż wieść niosła, że jest to miejsce spoczynku bohatera. Była to wielka atrakcja turystyczna. Silver odetchnęła i dodała:

— I chce, żebyśmy poprawili słońce. Widząc minę Kin, kapłan zaczął powoli i wyraźnie mówić po łacinie. Silver symultanicznie tłumaczyła:

— W zimie nastąpiła wiosna, słońce czasami przygasa, a parokrotnie zdarzyło się w nocy, że gwiazdy mrugały. No i… coś się stało z jedną z planet…

Kin bez słowa weszła do budynku, w którym zostawili garkotłuka, zaprogramowała duży kubek piwa słodowego i wróciła z nim. Wetknęła je w dłonie Eiricka i poleciła Silver:

— Powiedz mu, że planeta to nasza sprawa. Powiedz mu, że jak tylko poznamy tajemnice tego świata, postaramy się o nową planetę i wyregulujemy słońce. On coś mówił o mrugających gwiazdach?

— To akurat nie wzbudziło większych sensacji, bo spodziewają się podobnych znaków. Ten Christos urodził się prawie tysiąc lat temu i spodziewają się jego powtórnego przyjścia, a mają temu towarzyszyć właśnie znaki na niebie. Ale jeśli możesz, przyjrzyj się morzu.

Kin odwróciła się: nawet tu fale zawzięcie waliły o brzeg, a od strony otwartego morza słychać było ryk burzy. A niebo było niebieściutkie, bez jednej chmurki czy podmuchu wiatru…