Выбрать главу

Zakołysała wyspą?!

Rzuciła się ku skafandrowi, gdy Marco zanurkował, wyjąc coś po kungijsku. Fala obmyła jej stopy, następna sięgnęła pasa i przewróciła. Przez pianę dostrzegła Silver i garkotłuka startujących pionowo w górę, a potem przykryły ją zielone fale, dokładnie w chwili gdy złapała skafander. Który znowu zaczął ściągać ją w dół, obciążony zasilaczem i resztą sprzętu.

Tuż obok woda eksplodowała chmurą bąbelków, wśród których przemknął Marco, i po długiej niczym wieczność sekundzie skafander pociągnął ją gwałtowniej, ale tym razem w górę. Z wody wyskoczyli w następującej kolejności: Marco-skafander-Kin.

W górze czekała Silver, ale kung nie zwolnił — zrobił to dopiero na jakichś dwustu metrach i tam też rozegrała się dzika pantomima i w końcu udało im się wsadzić zamarzającą Kin do skafandra. Gdy włączyło się wewnętrzne ogrzewanie, Kin tak szczękała zębami, iż nie mogła mówić. Kiedy przestała szczękać na tyle, by dało się ją zrozumieć, wewnątrz skafandra panowała temperatura jak w saunie.

— Dziękuję, Marco, sama bym nigdy nie…

— Popatrz w dół — przerwał jej Marco.

Pod powierzchnią morza przesuwał się olbrzymi, wyraźnie widoczny kształt — żółw o skorupie wielkości wyspy i łbie niczym dom oraz czterech płetwiastych odnóżach. Przez chwilę płynął jeszcze pod powierzchnią, po czym zaczął się leniwie zanurzać.

— Widziałem, jak się budzi — wyjaśnił Marco. — Zwróciłem uwagę na regularny kształt płetwy i gdy ją obserwowałem, poruszyła się. Musi mieć zwyczaj wypływania i czekania, aż ktoś wyląduje i rozpali ognisko na skorupie, a potem ma duży, zaskoczony posiłek.

— Skorupa długości co najmniej stu metrów — oceniła Silver. — Zadziwiające. Podobne okazy istnieją na Ziemi?

— Na szczęście nie. — Kin ponownie zaszczekała zębami.

— Skończcie te naukowe pogawędki — przerwał im Marco. — Musimy lecieć do najbliższego dużego lądu. Silver, popatrz no trochę w prawo, gdzieś na naszej wysokości. Ja widzę tylko punkcik.

Silver wraz ze skafandrem wykonała zwrot.

— Ptak. Czarny. Może być kruk — powiedziała zwięźle.

— A, to nie możemy być daleko od lądu — ucieszył się Marco. — Już się bałem, że to smok.

Przełączyli pasy na najszybszy ruch w poziomie i ruszyli w trójkątnym szyku prowadzonym przez kunga. Nikt tego nie uzgadniał, ale jakoś tak wyszło, że obie — Kin i Silver — przekazały mu dowództwo. Po chwili Marco zaczął się wznosić. Poszły za jego przykładem, a pod nimi…

…rozwinęła się panorama dysku. Na poprzedniej wysokości można było jeszcze wierzyć, że to normalna kulista planeta, teraz wyraźnie było widać dziwaczną mapę w formie koła. Widoczność ograniczały jedynie chmury. Kin widziała przeciwległy skraj dysku — ciemną linię między niebem a morzem — i otaczający całość wodospad podobny do gigantycznego węża.

Zafascynowana obserwowała, jak w pobliżu brzegów Afryki rodzi się huragan. Widziała już z przestrzeni wiele planet, lecz dysk był inny. I wielki — nawet dla niej, przyzwyczajonej do myślenia w skali milionów kilometrów. Wirował przez kosmos w swym własnym, prywatnym wszechświecie i wydawał się mały, ale oglądany z wysokości kilku mil był wielki i rzeczywisty, a to zupełnie wystarczało, by gapić się weń w niemym urzeczeniu.

— Widzicie te koliste zakłócenia w oceanie? — odezwał się Marco.

— Kin sądzi, że coś się popsuło w cyrkulacji wody morskiej — wyjaśniła Silver.

— Logiczne. Ale czuję coraz większy podziw dla ludzi, którzy wypuszczają się nań w małych łodziach z drewna i bez możliwości lotu.

— A ja czuję coraz większe zdenerwowanie na myśl, że mam chodzić po tym dysku. Jest tak cienki i tak sztuczny, że zaczynam pierwszy raz w życiu rozumieć, co to takiego zawrót głowy — skomentowała Silver.

— Ja mam wrażenie, że stoję na grzędzie sto pięter nad ziemią — zgodził się Marco.

— Zaczynam rozumieć, dlaczego spindle lubią mieć pod stopami parę tysięcy mil solidnej planety, jak napisała Kin. To psychiczna kotwica, jako że podświadomie boimy się spaść na dno wszechświata. Ciekawe, czy ten strach nie jest pochodną imperatywu spindli?

— Mówi się, że pomogli nam w ewolucji, więc to niewykluczone. Co o tym sądzisz, Kin?… Kin?

— Eee? Coo?

— Słuchasz nas?

— Przepraszam, zapatrzyłam się. Silver, co to za smuga, tam w dole? Tam, gdzie powinna być Europa Środkowa?

— Widzę. Podejrzewam, że tam właśnie uderzył wrak naszego statku.

Przyjrzeli się uważniej, ale z tej odległości był to ledwie widoczny ślad dymu.

— Wygląda na obszar pozbawiony życia — zauważyła Silver.

— Teraz na pewno — mruknęła ponuro Kin.

Parę mil niżej zawzięcie machający skrzydłami kruk też zauważył dym. Skupił na nim wzrok i coś za jego oczyma kliknęło.

Księżyc był w pełni, ale dziwnie czerwonawy, jakby brakowało mu energii. Mimo to nieźle oświetlał krajobraz, nad którym przelatywali — głównie puszczę, tu i ówdzie naznaczoną spłachetkiem uprawnych pól i światłami jakiejś osady. Gdy znaleźli się nad wyjątkowo długim kawałkiem dziewiczej puszczy, Marco zarządził przystanek.

— Lądujmy — zaproponowała zmęczona Kin.

— Najpierw musimy spenetrować teren!

— Przecież pod nami nie ma nic oprócz drzew — warknęła Silver i wylądowała pierwsza, wychodząc ze słusznego założenia, że najmniej prawdopodobny jest atak drapieżnika właśnie na nią.

Ponieważ nic jej nie zaatakowało, wyłączyła skafander, rozpięła hełm i przez chwilę węszyła w ciszy. W końcu odwróciła się, pociągnęła nosem raz jeszcze i oceniła:

— W porządku: wyczuwam jedynie stary zapach wilków i dziki, ale daleko. Sądzę, że w rzece, o dwie mile ku brzegowi dysku, są też jakieś bobry, ale ludzi w okolicy nie ma na pewno. — Jeszcze raz pociągnęła nosem i dodała z wahaniem: — Jest jeszcze jakaś woń, której nie potrafię zidentyfikować… dziwna… trochę insektopodobna…

Zdecydowali, że i tak wylądują. Kin już drzemała w locie i stacją było jedynie na tyle koncentracji, by nie łupnąć o zbocze pagórka. Wyłączyła skafander, rozpięła hełm i opadła w pachnącą trawę.

Obudził ją Marco, delikatnie wsuwając w jej dłonie miskę z zupą.

Oboje z Silver rozpalili ognisko, którego płomienie oświetlały rosnące o trzydzieści metrów drzewa, otaczając polanę kręgiem pokrzepiającego blasku połyskującego matowo na obudowie garkotłuka.

— Doskonale wiem, że to wbrew regułom bezpieczeństwa — wyjaśnił Marco, widząc jej zaskoczenie — ale postanowiliśmy zaryzykować. Silver pierwsza ma wartę, potem twoja kolej, więc lepiej się wyśpij.

— Dzięki. Marco… jeśli chodzi o tę pływającą wyspę…

— Nie będziemy o niej mówić. Większość czasu i tak będziemy lecieć nad lądem.

— Możemy niczego nie znaleźć…

— Naturalnie, ale co byłoby warte życie bez podróży ku środkowi?

— Bardziej martwi mnie zasilanie skafandrów. Skąd możemy być pewni, że energia nie wyczerpie się po drodze?

— Znikąd. Ale one mają wbudowane zabezpieczenie antyhisteretyczne: jeżeli energia opadnie poniżej określonego poziomu, opuszczą się łagodnie na powierzchnię lądu.

— Albo wody — dodała Kin.

— Albo wody, ale przynajmniej nie spadniesz jak kamień. Wiem, martwi cię, że to twoja Kompania zbudowała ten świat. Tylko po co mieliby to robić?

— Dlatego że mogli. Albo dlatego że chcieli.

— Nie rozumiem.