Na trakcie czekało więcej zbrojnych i więcej kapłanów. Cegłowaty dosiadł podstawionego wierzchowca i usadził za sobą Kin, nie odzywając się słowem. Wydał krótką komendę i oddział ruszył.
— Tu ponownie Silver, nie rozpaczaj — rozległo się w uchu Kin.
— Nie rozpaczam, tylko zaczynam się uczciwie wkurzać.
— Wróciliśmy nad rzekę, Marco zajmuje się cuceniem kapłana. — W tle rozległ się cienki wrzask, po czym nagle się urwał. — Kin?
— Jestem, a niby gdzie mam być?
Do Cegłowatego podjechał chyba arcykapłan, bo na szary habit zarzucony miał płaszcz obszyty futrem i wyglądał na ważnego. Sprawiał też wrażenie wściekłego.
— Wkrótce dowiemy się więcej o nich — obiecała Silver. — Gdybyś tymczasem znalazła się w opałach, możesz naturalnie rozpocząć stosunek seksualny z tym, który cię wiezie. Nazywają go Lothar.
Kapłan w płaszczu zaczął nagle wrzeszczeć, pokazując, by zawrócić, i posyłając Kin zjadliwe spojrzenia. Lothar odpowiadał z rzadka i monosylabami dopóki niespodziewanie nie przechylił się w siodle i nie złapał wrzeszczącego za habit. W następnej chwili prawie uniósł go do siodła, warknął krótkie zdanie i wypluł kropkę. Podniesiony zamilkł i zbielał — albo ze strachu, albo ze złości.
— Nadzwyczaj interesujące — oceniła Silver. W tle jej głosu ktoś cienko i szybko coś mówił — Kin wydawało się, że po łacinie.
— Garkotłuk jest poważnie uszkodzony? — zainteresowała się, by podtrzymać rozmowę.
— Nie, choć gdyby wepchnęli miecz jeszcze z centymetr, trafiliby na linię przesyłową pięciu tysięcy kilo-woltów… Marco, jak on jest nieprzytomny, to nic nie powie, więc lepiej by było, żeby tak często nie mdlał!
Opuścili las i skierowali się ku centrum dysku między bagnami z jednej, a polami uprawnymi z drugiej strony. Przed nimi wznosił się imponujący słup dymu, którego wierzchołek rozwiewały dmące na dużej wysokości wiatry. Wkrótce też dostrzegli grupę ludzi wędrującą z przeciwka. Na widok zwartego oddziału odbiegli co prawda od drogi, ale zbrojni bez trudu złapali jednego i przyprowadzili Lotharowi do przepytania. Złapany trząsł się ze strachu, więc chwilę to trwało. Kin natomiast zaczęła trząść się z zimna.
— Silver, jak po ichniemu będzie: „Prawie zamarzłam”? — spytała.
Silver przetłumaczyła, Kin stuknęła Lothara i powtórzyła najwyraźniej, jak umiała.
Lothar obrócił się w siodle i wytrzeszczył oczy, ale po chwili odpiął ozdobną zapinkę przytrzymującą płaszcz i podał go jej. Płaszcz, łagodnie mówiąc, śmierdział, ale mimo to Kin owinęła się nim szczelnie.
Kapłan w płaszczu wymamrotał coś mało życzliwie.
— Powiedział, że wkrótce oboje was ogrzeją ognie piekieł — przetłumaczyła Silver.
— Ślicznie, gdzie się nie ruszę, zawsze zdobywam przyjaciół!
— Słuchaj uważnie: Wasz oddział składa się z dwóch grup. Jedna to kapłani Christosa — Stwórcy, którzy są przekonani, że ten słup dymu to znak jego powrotu. Druga to ludzie Lothara, drobnego arystokraty zajmującego się rozbojem i łupiestwem. Według naszego informatora jest też synem Saitana.
— Ten Saitan ma w okolicy kupę krewniaków — zauważyła rzeczowo Kin.
— To dziwaczna religia: wszyscy są źli, dopóki nie udowodnią, że są święci. Nasz informator mówi, że kapłani spotkali się z Lotharem i połączyli dla urojonej ochrony w drodze, ale ten czasowy sojusz w każdej chwili może się skończyć.
— Chcesz powiedzieć, że oficjalnie bóg Lothara wrócił, a jego wyznawca myśli wyłącznie o grabieży?
— Na pewno też o mordach i gwałtach. Teraz jedziecie do świątyni na nocleg. Wtedy spróbujemy cię odbić.
Teraz się wyłączę, bo mam rannego do opatrzenia… Ci kapłani Christosa są albo bardzo głupi, albo bardzo odważni: ten uderzył Marca. Rezultat możesz sobie wyobrazić.
— To jakim cudem on jeszcze żyje?
— Udało mi się przekonać Marca, że chwilowo żywy bardziej nam się przyda, więc tylko połamał mu ręce.
Późnym południem dotarli do miasta, którego domy o spadzistych dachach otaczały jakiś obiekt religijny, zgodnie z tym, co mówiła Silver. Dopiero gdy Lothar posłał przodem zbrojnych, by mieczami utorowali drogę, udało im się przejechać do tego obiektu przez błotniste, pełne wozów uliczki. Budowlę otaczał głośny tłum ubrany w różne odcienie szaroburego. Obsługa przystrojona była w święte kolory, a kapłana w płaszczu powitała z szaleńczą zgoła radością, tak energicznie pomagając mu zsiąść, że omal nie ściągnęli go z siodła.
Lothar przyglądał się temu obojętnie. Kin dostrzegła, że jego ludzie utworzyli wokół półkole, trzymając w dłoniach łuki i często spoglądając w niebo. Główny kapłan, zidentyfikowany przez Silver jako Otto, po krótkiej rozmowie z nowo przybyłym księdzem pognał gdzieś i po chwili wrócił, prowadząc kogoś chyba znacznie świętszego, gdyż tłum rozstępował się przed nim. Przybysz był baryłkowaty i miał zaczerwienione oczy, jakby od pewnego czasu cierpiał na bezsenność. Na standardowy strój służbowy miał narzucony czerwony płaszcz wyszywany w złote wzory, na którym widniały plamy zaschniętego błota. Ponuro wysłuchał relacji Ottona, po czym podszedł do konia Lothara i przyjrzał się Kin. W końcu uszczypnął ją w udo.
Kin zdecydowała się nie kopnąć go w zęby. Było to tyle rozsądne, ile trudne.
Lothar zsiadł, przyklęknął na jedno kolano i z ręką na sercu powiedział coś kwieciście niczym doświadczony domokrążca.
— Niewiele mogę pomóc — rzekła Silver. — Łacira to taki religijny wspólny, a oni mówią, jeśli się nie mylę, po starogermańsku, którego nie znam. Ten gruby to lokalny biskup, a chodzi o to, czy Lothar cię zatrzyma, czy też będzie musiał oddać kapłanom.
— A co z heroiczną misją ratunkową? Wiesz, człowiek się męczy, tak ciągle czekając w napięciu, aż z nieba spadną przyjaciele, waląc na oślep z laserów i…
— Miałam zamiar użyć twojego stunnera, ale nie ma go w kombinezonie — przerwała jej rzeczowo Silver. — Musiałaś go zgubić koło żółwia, co załatwia plan A. Plan B też się nie uda, bo zanim Marco zdążyłby cię porwać w powietrzu, naszpikowaliby go strzałami, tak zawzięcie się rozglądają po niebie. Smoków się boją czy czegoś innego?
— A plan C?
Rozległo się westchnienie.
— Marco chce wylądować jako desant i ciąć każdego, kto mu wejdzie pod miecz.
— To niezły plan.
— On jest wariat, a to nie jest plan! Na północy mają takie określenie: berserker. Zostało wymyślone specjalnie dla niego!
Tymczasem Lothar zamilkł, biskup zaś przyjrzał się najpierw jemu, potem Kin, a w końcu skinął ręką. Kin zsunęła się z końskiego grzbietu, tracąc przy okazji płaszcz, który zsunął się samodzielnie. Nim go podniosła i włożyła, w tłumie zapadła głucha cisza. Biskup dał znak Kin, żeby poszła z nim, po czym poczłapał w stronę budynku. Gawiedź postępowała w milczeniu za nimi.
Między świętymi budynkami dotarli do stratowanego dziedzińca, pogrążonego już w półmroku. Część dziedzińca znajdowała się pod dachem. I była zakratowana.
— Chcą mnie zamknąć, Silver! Gdzie wy, do cholery, jesteście?!
— W lasku w pobliżu miasta. Krata nie wygląda na zbyt grubą, ale mogą ją uznać za wystarczająco mocną i zrezygnować z wartowników.
— Nie wygląda…?! Silver, jakim cudem widzisz kratę?
— Marco jest w tłumie za twoimi plecami i zdaje mi na bieżąco raport. Tylko się za nim nie rozglądaj!