Выбрать главу

— Wydaje nam się, że się wzajemnie rozumiemy-odezwała się Silver. — Razem jemy, handlujemy, mamy przyjaciół należących do innych ras, ale to wszystko jest możliwe jedynie dlatego, że nie w pełni się rozumiemy. Studiowałaś ziemską historię, sądzisz, że potrafisz zrozumieć, jak myślał japoński samuraj tysiące lat temu? A przecież w porównaniu z Markiem czy ze mną to twój brat bliźniak. Kosmopolita w praktyce oznacza tu tylko galaktycznego turystę, zdolnego porozumiewać się wyłącznie w najprostszych kwestiach. Pochodzimy z różnych światów, różnych środowisk i różnych kultur. I zawsze tak będzie.

— Jeśli ten latający rzeczywiście potrafi czytać w myślach, to nic dziwnego, że Marco napędził mu stracha.

— O czym wy tyle czasu gadacie? — na ogólnym kanale rozległ się podejrzliwy głos Marca.

— O żeńskiej higienie — odpaliła Silver. — Nie powinniśmy czasami wylądować? Przydałoby się przesłuchać to stworzenie.

— Racja. Poszukam odpowiedniego miejsca. Przepraszam, że wam przeszkodziłem. — W słuchawkach kliknęło i Marco się wyłączył.

Rozległo się za to coś, co można uznać za chichot shanda.

— Jeszcze jedno — powiedziała Silver, gdy przestała hałasować. — Kruki to najpopularniejsze ptaki na Ziemi?

— Nie bardzo. A dlaczego pytasz?

— Bo jeden ciągle znajduje się w zasięgu wzroku, odkąd opuściliśmy Eiricka. Czasami leci z tyłu, czasami obok.

— To może być przypadek.

— Kin, czasami lecieliśmy ponad sto mil na godzinę!

— I on nam dotrzymywał kroku?!

— Tak. Tylko się nie rozglądaj, bo i tak nic nie zauważysz: trzyma się poza zasięgiem ludzkiego wzroku. Zauważyłam go parę razy przypadkiem, dopiero potem zaczęłam go obserwować. Wydaje mi się, że mamy do czynienia z latającym robotem.

— Na statku był kruk — powiedziała wolno Kin. — Wydostał się z klatki, pamiętasz? A wcześniej zjawił się nie wiadomo skąd chyba na stacji Linii na Kung. Tylko że zabiliśmy go próżnią…

— A zabiliśmy?

Przelecieli nad wioską, w której poruszały się jedynie płomienie jakiejś płonącej chałupy i Marco przekazał Kin linkę, by z lotu koszącego sprawdzić zabudowania. Sphandor zawisł w powietrzu, ciężko machając skrzydłami. Kin miała wreszcie okazję przyjrzeć mu się za dnia.

Nie ulegało wątpliwości — to nie jej się w oczach ćmiło, naprawdę demon miał rozmazane brzegi.

— Też to widzę — odezwała się Silver. — Jakby był lekko nieostry. Dziwne.

Sphandor przyglądał im się z wyrzutem.

— Chcecie mnie zabić! — zaskomlał.

— Nie chcemy, jeśli nie będziesz próbował wyrządzić nam krzywdy — wyjaśniła Kin.

— Ten chudy z rękami jak Kali chce zaraz mnie zabić.

— Nie tylko ciebie, on ma takie podejście do wszechświata jako całości — pocieszyła go Kin. — Nie pozwolę mu cię skrzywdzić.

— Skłonię Beritha, by dał ci złoto! Przywołam Tresolay, by uczynić cię jeszcze piękniejszą, a…

Marco wylądował na błotnistym poletku, które gdyby nie znajdowało się pośrodku wioski, nigdy nie awansowałoby do miana placu.

— Pusto — zameldował. — Jeśli nie liczyć trupów. Lądujcie.

Sphandora przywiązano do słupa w czymś, co było wioskową kuźnią. Kin, korzystając z okazji, dotknęła delikatnie jego skóry — demon zdawał się wibrować niczym żyrandol w filharmonii, skóra zaś pokryta łuską, w dotyku przypominała naelektryzowane futro. Zajęła się rozwiązaniem zagadki wyglądu Sphandora, siedząc w cieniu i przyglądając się, jak Silver rozbebesza garkotłuka, posiłkując się instrukcją obsługi wyjętą z jego szuflady.

Kin obudziła się, gdy słońce stało już wysoko, a komponenty garkotłuka znalazły się na podjeździe do kuźni. Silver do połowy tkwiła we wnętrznościach urządzenia. Sphandor podskakiwał niecierpliwie w pobliżu, ciągle uwiązany do słupa, i podawał jej narzędzia. W pewnym momencie podał jej lutownicę zrobioną z miedzianego drutu i stali, rozgrzaną w palenisku. Zrobił to, łapiąc za rozgrzany do czerwoności koniec, po który sięgnął między białe od żaru węgle. W jej wyciągniętą dłoń wsunął w miarę chłodny koniec.

— Właśnie złapał rozpalone żelazo za cieplejszy koniec — poinformowała ją Kin.

Silver spojrzała na nią tępo, przeniosła wzrok na Sphandora, potem na to, co trzymała w garści, a w końcu na Kin. Wzruszyła ramionami i wróciła do pracy, sprawiając wrażenie niezwykle zajętej.

— Demony z zasady są nieczułe na gorąco — oznajmiła, nie wychylając się z wnętrzności maszyny.

— Co z garkotłukiem?

— Drobne uszkodzenie, ale znasz złośliwość przedmiotów martwych: trzeba go do połowy rozebrać, żeby móc dojść do potrzebnego przewodu. Prawie skończyłam.

Kin wstała, przeciągnęła się i wyszła na plac. Przypomniała sobie ostatnią rozmowę i spojrzała w niebo.

— Siedzi na tym kamiennym budynku za tobą — poinformowała ją Silver, nie podnosząc głowy.

— Myślisz, że to jakiś elektroniczny szpieg?

— Tak właśnie myślę.

— A gdzie jest Marco? — spytała Kin, rozglądając się wokół. — Najwyższy czas przesłuchać tego tam nieostrego.

— Protestuję!

Silver zabrała się do składania maszyny, co szło jej znacznie szybciej.

— Powiedział, że się rozejrzy — odparła, nie przerywając pracy. — Poinformowałam go o kruku.

— Szkoda, teraz będzie kombinował, jak go złapać. Sphandor może nam więcej powiedzieć… choćby o teleportacji.

Silver założyła ostatni panel i przyjrzała się uważnie demonowi, który wyraźnie skurczył się w sobie. Podeszła bliżej, więc bezskutecznie próbował schować się za słup. W końcu wzięła elektroniczną lupę znajdującą się w zestawie narzędzi garkotłuka i starannie obejrzała skórę przerażonego demona.

— Wnioskowanie godne najwyższej pochwały — oceniła. — Jak na to wpadłaś, Kin?

— On nie ma prawa latać nawet przy tej muskulaturze, a już na pewno chodzić: powinien mieć nogi jak słoń przy tej wadze. Jeśli doda się do tego wibracje i rozmycie brzegów…

Silver wyłączyła elektrolupę.

— Rozmycie jest prawdopodobnie efektem ubocznym rozregulowania teleportera — powiedziała z namysłem. — Zgrabne, muszę przyznać. Prawdę mówiąc, Kin, dysk jest nieważny: to tylko zabawka, choć groźna. Ale to zupełnie inna sprawa. To jest coś, co ze wszech miar warto byłoby mieć.

— Też tak sądzę. Dlatego należy odszukać Marca!

Znalazły go po dłuższej chwili w dominującej nad wioską kamiennej budowli z kwadratową wieżą. Marco stał nieruchomo niczym posąg w pobliżu wejścia, trzymając w dwóch dłoniach długie świeczniki.

— Co to za miejsce? — spytała Kin, spoglądając na pogrążony w półmroku sufit.

— Świątynia, jak sądzę. Zastanawiałem się nad zbadaniem wieży, ma wewnątrz schody — odparł nienaturalnie radośnie, przyglądając się jej dziwnie. — Widok z góry powinien być tego wart i moglibyśmy zaplanować ciąg dalszy dzisiejszej podróży bez używania i tak słabych zasilaczy.

— Jak to słabych? Przecież… — Kin zamilkła, widząc gwałtowną gestykulację wolnych kończyn kunga.

— Musimy oszczędzać energię! — oznajmił, aż echo poszło. — Przyłożył palec do ust, nakazując im milczenie. — Silver, zostań tu — polecił. — Chcę pokazać coś Kin.