Выбрать главу

Przelecieli nad płaskimi dachami miasta, którego mieszkańcy tłoczący się w ciasnych uliczkach zaszczycali ich jedynie przelotnymi spojrzeniami, nie przerywając wykonywanych czynności. Najwyraźniej latające dywany były tu na porządku dziennym. Kierowali się w stronę jednego z pałaców — białej, kwadratowej budowli zwieńczonej kopułą fiankowaną dwiema ozdobnymi wieżami. Całość otoczona była też ozdobnym, ale solidnym murem, za którym rozciągał się ogród. I to dopiero było dziwne…

— Budynek musi mieć własne źródło wody — powiedziała głośno Kin.

— Dlaczego? — zdziwił się Marco.

— Bo wszędzie wokół jest susza, a ten ogród w najlepsze się zieleni.

— Nie jest to dziwne, jeśli stary rzeczywiście jest budowniczym dysku. W co wątpię.

— Ja też — dodała Silver. — Mimo że steruje dywanem dobrze, a nasze skafandry wzbudziły w nim chciwość, nie podziw. Być może istnieje tu jakieś hermetyczne bractwo przekazujące z pokolenia na pokolenie urządzenia, które potrafią obsługiwać, ale budowy czy zasady ich działania nie rozumieją. Coś jak dzikus doskonale kierujący samochodem i przekonany, że napędzają go małe konie zgromadzone pod maską.

Ali Baba wylądował, idealnie wręcz prowadząc dywan przez balkon i łukowato sklepione wejście do wysokiej komnaty. Dywan zawisł o cale nad mozaikową podłogą i opadł łagodnie, zmieniając się w zwykłą dekorację. Gospodarz zeskoczył zeń żwawo i zaklaskał. Nim pozostali zwolnili kurczowe chwyty i rozplatali kończyny, co było trochę czasochłonne, szczególnie w wypadku kunga, do komnaty wszedł służący z ręcznikami i misami.

— Lepiej, żeby to była czysta woda — warknął Marco. — Bo zamierzam ją wypić.

Wsadził głowę do najbliższej misy, wywołując konsternację wśród służby. Silver zakończyła ją, biorąc inną michę i po obwąchaniu wlewając jej zawartość w otwarte usta. Kin napiła się bardziej kulturalnie, a w tym, co zostało, umyła twarz i dłonie, rozglądając się przy okazji.

Pomieszczenie było prawie pozbawione mebli, jeśli nie liczyć niskiego stolika o grubym, kryształowym blacie i kilku parawanach pod jedną ze ścian. Najbardziej przypominało ozdobne pudełko o ścianach i posadzce zdobionej geometrycznymi i roślinnymi wzorami. Kiedy skończyła, Ali i służba wyszli.

— Woda była lodowata — oznajmiła Silver, rozglądając się — i pływały w niej kryształki lodu. Woda z lodem oznacza cywilizację.

— W każdym normalnym miejscu oznaczałaby lodówkę — zgodziła się Kin. — Ale tu może oznaczać lodowego demona.

Marco stanął na dywanie, obejrzał go dokładnie i powiedział słowo.

— Pewnie jest zaprogramowany na głos właściciela. — Silver nawet nie odwróciła głowy.

Marco zaklął i zszedł z dywanu.

Zza parawanu wymaszerował Ali, niosąc na czerwonej poduszce niewielkie, czarne pudełko. Towarzyszyło mu dwóch służących z dobytymi szablami. Ali spojrzał zezem na Silver i powiedział z trudem parę słów po łacinie.

— Zamierza przywołać hm… tego-który-mówi-wszystkimi-językami — przetłumaczyła. — Przynajmniej tak mi się wydaje.

Delikatnie położył poduszkę na podłodze i otworzył pudełko. Kin zaskoczona obserwowała, jak wyjmuje niewysoki, pękaty czajniczek do herbaty wykonany ze starego złota.

Wytarł go rękawem i odstawił.

— Nie Dasz Mi Spokoju, Czarnoksiężniku?

To, co powiedziało te słowa, pojawiło się o parę stóp od gospodarza w chmurze purpurowego dymu i dla Kin stało się oczywiste, dlaczego wygląd Marca nie wywarł na starym żadnego wrażenia.

Przybysz był ludzkiego wzrostu — albo raczej byłby tego wzrostu, stał bowiem zgięty prawie wpół, opierając się na pokrytych złotą łuską i przerośniętych rękach służących za dodatkową parę nóg. Z karku wyrastał mu pęk macek, łeb miał długi i wąski, podobny do końskiego i zakończony parą spiczastych uszu, a gębę przyozdobioną wąsami, których końce ciągnęły się po podłodze. Między uszami znajdowała się niewielka, stożkowata czapeczka.

— Wiedzcie Wszyscy Żem Jest Azrifel, Djinnee Pustyni, Postrach Tysięcy I Bicz Milionów — oznajmił śpiewnie. — I Muszę Przyznać Uczciwie, Sługa Lampy. Czego Pragniesz Tym Razem, O Panie?

Gospodarz wygłosił dłuższą przemowę, po której Azrifel obrócił się ku Kin i pozostałym i przetłumaczył:

— Pan Mój Abu Ibn Infra Pozdrawia Was I Wita W Swym Skromnym Domu Oraz Inne Uprzejmości Prawi. Jeśli Chcecie Jeść, Powiedzcie Stoliczkowi, Wasze Życzenie Jest Jego Rozkazem. Tu Jest Wiele Podobnych Sprzętów.

Kin kucnęła obok jedynego mebla w pomieszczeniu i przyjrzała mu się uważniej. Blat rzeczywiście wyglądał jak blok kryształu, ale w jego wnętrzu było jeszcze coś, co przypominało smugę dymu. Pomyślała, sama nie wiedząc dlaczego, o ogórkach i sałatce, ale zaraz przypomniało jej się coś innego: cynamonowe lody kupowane w Grnh’s Olde Drugge Store w Wonderstrands, których przepisu stary Grnh nie sprzedał programistom garkotłuka. Zawsze na czubku miały wiśnię z Treale, a na ich wspomnienie nieodmiennie ciekła jej ślinka.

Lody wyłoniły się z kryształu, czemu towarzyszyło wrażenie spiralnego ruchu i mroźna mgiełka. Zwyczajowa czarna wisienka była na miejscu, podobnie jak wizytówka antropomorficznego pingwina w kucharskiej czapie i czarno-biały napis:

„MROZIMY Z PRZYJEMNOŚCIĄ.

The Olde Drugge Store,

róg Skrale i High,

Upperside, Wonderstrands 667548.

Tregin Grnh and Siblings, reg”.

Marco przyjrzał się wizytówce i wpatrzył w wirujący kształt w blacie.

— Nie wiem, jak to zrobiłaś — powiedział ostrożnie. — Ja chcę Niebieski Talerz, specjalność zakładu pod nazwą „Henry Horse’s Kung Food Bar” w Nowym…

Zamilkł, ponieważ na blacie znalazła się ciężka porcelanowa miska zawierająca coś targanego wewnętrznymi eksplozjami i pokrytego pomarańczowożółtym, zapieczonym panierem.

— Telepatia — ocenił Marco niezbyt pewnie. — Telepatyczny garkotłuk… to nie może być nic innego. Chodź, Silver, jestem głodny.

— Ty jesteś głodny?! — parsknęła Silver, zabębniła po blacie i zdecydowała: Ceremonialny truduc. W krysztale coś zawirowało i zniknęło. Silver zabębniła ponownie.

— Wędzony guaracuc z grintzami? — zaproponowała. Na mgnienie oka pojawił się nad blatem niewyraźny kształt i także zniknął.

— Dadugi w brinie? Słodkie chaque? Xiqua? Suszone qumqumy? Kin westchnęła z żalem i odsunęła lody.

— Jakiś Problem? — spytał Azrifel.

— Stolik nie potrafi stworzyć protein przyswajalnych przez shandy — warknęła Silver, siadając ciężko i obejmując kolana dłońmi.

— Co To Protein?

Abu ibn Infra siadł wygodnie z drugiej strony mebla, trzymając w dłoni kryształową szklankę jakiegoś różowawego płynu, która właśnie się zmaterializowała, i znów coś długo mówił.

— Pan Mój Pragnie Rozmawiać O Latających Przyodziewkach I Temu Podobnież — przetłumaczył Azrifel. — Mój Pan Gratuluje Warn Jako Zbieraczom I Proponuje W Zamian Za Wszystkie Trzy Odzienia Lustro-widzące-wszystko-z-bliska I Dwa Bezdenne Mieszki.

Marco i Silver spojrzeli na Kin, toteż zabrała głos:

— Może odłóżmy na chwilę jego złodziejską propozycji i wyjaśnijmy coś. Pochodzimy z terenów odległych i nie w pełni rozumiemy, kto to są zbieracze. Co oni właściwie zbierają?

Abu ibn Infra wysłuchał tłumaczenia ze zmarszczonymi brwiami i wypluł z siebie odpowiedź. Kin dotąd sądziła, że nie da się wypluć kilku długich zdań, ale gospodarzowi nie sprawiło to kłopotu.

— Pan Mój Zaskoczony Jest. Posiadacie Dary Boga, A Nie Wiecie O Zbieraczach. Jak To Możliwe?