— Nie?!
— Nie Odważę Się Bardziej Zbliżyć Do Kopuły.
— Mam lampę — przypomniała mu Kin.
— Sugeruję, Abyś Jej Nie Używała.
Marco podniósł miecz, Silver zaś znalazła oparcie w powietrzu i doskoczyła ku niemu.
W tym momencie oboje zniknęli wraz z dywanem.
Zaskoczona Kin wpatrywała się w pustą przestrzeń, pod którą ryczało morze. Oprócz morza, nieba i kopuły nie było nic. No i naturalnie wiszącego w powietrzu demona.
— Słuchaj no — odezwała się w końcu. — Co się stanie, jeśli wrzucę lampę do wody? Tylko nie łżyj!
— Czasami Ryba Lub Krab Otrze Się O Nią. Ich Życzenia Są Łatwe Do Spełnienia.
— Co się stało z dywanem?
— Zniknął? — zasugerował demon.
— To sama wiem. Dlaczego?
— Tak Dzieje Się Ze Wszystkimi, Którzy Za Bardzo Zbliżą Się Do Środka Świata.
— Nic o tym nie mówiłeś.
— Nie Pytałaś.
— Gdzie oni zniknęli?
— Nigdzie. Oni Po Prostu Zniknęli. To Wszystko, Co Wiem.
— Zaraz się dowiesz więcej — obiecała, chowając lampę w kieszeń i dźgając konia piętami. Ruszyli w stronę kopuły. Azrifel zajęczał. Kin zniknęła.
Kin ocknęła się w rubinowym sercu galaktyki. Dotyk informował ją, że leży na płaskiej metalowej powierzchni, a inny, stary, choć dotąd nie nazwany zmysł, iż znajduje się wewnątrz czegoś. Budynku albo jaskini.
Wokół paliły się miliony czerwonych światełek układających się w skomplikowane konstelacje niewidocznych ścianek odległych o dziesiątki metrów i łagodnie przechodzących w sufit. Na suficie zresztą też były masy czerwonych punkcików. Wzory czasami zmieniały się błyskawicznie, ale kolor i stopień złożoności pozostawały te same. Wyglądało to niczym wizja piekła neoimpresjonisty.
Kin poruszyła się.
Wywołała popłoch — czerwone światełka spłynęły ze ścian i zebrały się wokół niej. Wstała i doświadczalnie tupnęła. Doświadczenie było najwłaściwszym określeniem: należało postępować racjonalnie i nie dać się zwariować. Wydawało jej się, że jest przygotowana na wszystko: roboty, lasery, obcych w srebrzystych skafandrach, inteligentne glisty i inne podobne. Na te światełka nie była przygotowana, tym bardziej że one niczego poza sobą nie oświetlały.
— Chcę się stąd wydostać! — warknęła.
Błysnęło, łupnęło i stała w łukowo sklepionym tunelu, czując ozon, rozgrzany metal i smar maszynowy. Tunel był jasno oświetlony przez pas lamp ciągnący się przez całą długość sufitu, a wzdłuż ścian biegły rury, kable i przewody różnych grubości i barw. Podłoga stanowiła liniowy labirynt torów, gdzieś z oddali dobiegały stuki i dźwięknięcia. Powietrze pełne było spieszących się gdzieś elektronów.
Wybrała kierunek i ruszyła do przodu, starannie omijając wszystko, co wyglądało choć z lekka elektrycznie. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że znajduje się we wnętrznościach maszynerii umożliwiającej funkcjonowanie tego wszechświata. Wszystko tu wyglądało staro i mechanicznie, co było trudne do pojęcia. Pogrążona w podziwie zmieszanym ze zgrozą minęła alkowę wydrążoną w ścianie i dopiero wtedy zauważyła w niej jakiś ruch. Odruchowo zaczęła szukać ukrycia, nim dotarło do niej, że postępuje bez sensu. Zbliżyła się i zajrzała do wnętrza.
Ruszał się robot, duży i w najbardziej funkcjonalnym kształcie — kwadratowym. Gmerał manipulatorem w niszy w metalowej ścianie, której panel osłaniający leżał na podłodze. Też był kwadratowy. Manipulator cofnął się, trzymając coś małego, czego Kin nie zdążyła obejrzeć dokładniej, nim zniknęło w pojemniku przytwierdzonym do boku robota. Z tegoż boku, nad pojemnikiem, wysunęła się szuflada i tym razem Kin mogła się dokładnie przyjrzeć zawartości jej wyściełanego wnętrza. Manipulator przez chwilę unosił się niepewnie nad szufladą, potem wybrał jeden z obiektów i delikatnie przeniósł go do niszy. Kin podeszła i wyciągnęła z szuflady inny. Był wielkości jajka, na jednym końcu miał setki wystających styków, a wewnątrz znajdowała się plątanina drutów, rurek i siatek.
Widziała już coś podobnego. W muzeum. Była to lampa elektronowa, czyli coś w rodzaju neolitycznego obwodu scalonego. Ta lampa wyglądała na wytwór kogoś, kto zadał sobie sporo trudu, by udoskonalić istniejącą technikę, ale nigdy nie wynalazł tranzystora. Przypominało to komputery ehftów, które nigdy nie odkryły elektroniki, ale potrzebowały komputerów do skomplikowanych operacji religijno-bankowych. Toteż ich komputery składały się z tysięcy wyszkolonych ehftów, z których każdy zajmował się niewielkim fragmentem działań matematycznych. A najciekawsze, że to działało. Natomiast Kin prędzej walczyłaby z wiatrakami, niżby uwierzyła, że dysk został zbudowany przez kogoś, kto zatrzymał się w rozwoju technologicznym na etapie lampy elektronowej z termokatodą.
Robot zainstalował lampę, zamknął panel i z zadziwiającą szybkością ruszył dalej tunelem. Kin musiała dobrze wyciągać nogi, by za nim nadążyć. Wiedziała już, że nie ma się czego obawiać — gdyby chcieli ją zabić, to już by to zrobili. A to oznaczało, że przeżyje. Z tym że nie na pewno.
Minęli innego skrzyniopodobnego robota zajętego lutowaniem. Kin wolała nie sprawdzać, czy lutuje druty, czy obwód drukowany. A potem jej robot dotarł do kwadratowej wnęki-gniazda i wszedł tam tyłem, z delikatnością dzika w rui, po czym wyłączył się, uzupełniając energię.
Kin stanęła i zaczęła się zastanawiać, co zajęło jej trochę czasu. Tunel, a podejrzewała, że jest ich więcej — zdawał się nie mieć końca, czyli mogła nimi wędrować wiele dni. I umrzeć. Była jednakowoż alternatywa… Zamyślona wróciła do robota lutującego i z pewnym trudem wyrwała mu w końcu manipulator, którym waliła go tak długo, aż znieruchomiał i przestał brzęczeć. Potem cisnęła manipulator na odsłonięte obwody. Zaiskrzyło aż miło.
I czekała.
Kiedy po paru minutach podjechał mały robot naprawczy, przypominający samobieżną półkulę, przewróciła go. Obzyczał ją z wyrzutem.
Następny miał kształt kropli, wiele obiektywów i poruszał się po szynie pod sufitem. Próbowała go strącić manipulatorem, ale uciekł.
Teraz wiedzieli, że tu jest, a ktoś musiał naprawiać roboty naprawcze. Wystarczyło tylko poczekać.
Po kilku godzinach nadjechało urządzenie przypominające czołg. Było pogięte i częściowo pozbawione osłony, zamiast części delikatnych manipulatorów miało jedynie kikuty. Najwyraźniej czas mu nie służył, jeśli był ostatecznym naprawiaczem. Choć z drugiej strony bezpośredni wpływ na jego stan mógł mieć Marco, siedzący na kadłubie z manipulatorem w każdej dłoni.
12
— Może tu nikt nie zajmuje się ludźmi, którzy przypadkiem dostaną się do wnętrza dysku — wyraziła przypuszczenie Kin.
Marco mruknął coś niezrozumiale, nie przerywając jakiegoś neolitycznego zajęcia związanego z zestawem części wyrwanych z robota i półkolistym robotem naprawczym, którego używał w charakterze młotka.
— Musi być — odparł zdecydowanie po chwili. — Ten świat musi się roić od ukrytych szybów wentylacyjnych, odpowietrzeń, studzienek energetycznych i innych podobnych, a ludzie wlezą wszędzie. Poza tym sprowadzili nas, zgadza się? A teraz po chamsku ignorują. Idziesz?
— Dokąd?
— Gdziekolwiek, gdzie jest kupa kabli i coś delikatnego. To jest izolowane. — Machnął trzymanym w garści kawałem manipulatora przypominającym przerośniętą maczugę. — Spięcie można robić spokojnie.