Выбрать главу

— Ani mi się śni!

— Radzę ci, zrób, co mówię, i to szybko, bo następny nóż utkwi w tobie. Możesz mi wierzyć.

Marco ryknął wściekle, skoczył, ciął Silver w ramię i natychmiast odskoczył. Leżące na podłodze ciało mogło lekko drgnąć.

— Może być — ocenił głos. — Krew na ostrzu powinna wystarczyć. Puść nóż, Marco. Słyszysz?… Puść nóż…

PUŚĆ NÓŻ!

Marco był głodny i spragniony, a całe ciało go swędziało od ciepłego, suchego powietrza. Ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, było oddanie broni. Jeśli w ogóle zdolny był do tak skomplikowanych operacji myślowych, bo z równym powodzeniem mogły działać odruchy.

— Dobra. Zrobimy to po twojemu. — W głosie zabrzmiało coś takiego, że Marco zwolnił chwyt.

Dzięki temu, gdy sztylet znikł, zdarł mu jedynie skórę z palców, zamiast urwać dłoń.

Marco złapał oburącz za nadgarstek, by zatamować upływ krwi, i pozwolił bólowi otrzeźwić się do reszty. Wciąż wpatrywał się w gojącą się ranę, gdy w pobliżu coś zaszumiało i łupnęło. Obok Silver na podłodze leżało coś długiego i krwawego. Ręka Silver poruszyła się sennie, wymacała ów kawał mięsa i przysunęła do ust.

A potem Silver zaczęła żuć.

— Gdzie jesteśmy? — spytał Marco.

— Nie jestem całkiem pewna — przyznała Kin. — Jak się czujesz?

— Napiłbym się. I zjadł coś. Chciałaś, żebym ją ciachnął, bo potrzebowałaś próbki protein.

— Tak. Nie ruszaj się.

Coś przypominającego elastyczną butelkę wody pojawiło się obok niego i opadło, słabo się odbijając, na podłogę. Marco złapał ją pospiesznie i mało elegancko rozgryzł.

— Teraz jedzenie — ostrzegła Kin.

Inny pojemnik pełen czerwonawej mazi wylądował, podskakując na podłodze. Marco spróbował go w ten sam sposób. Smakowało niczym półpłynna nuda.

— Na razie to wszystko, co potrafię — poinformowała go Kin. — Jedyne, co naprawdę zepsułeś, to garkotłuk szefa dysku. Dopóki roboty go nie naprawią, jadłospis będzie zdecydowanie nieciekawy.

— Z Silver udało ci się lepiej.

— Mówiłam, że nie mam czasu na subtelności: je shanda wyhodowanego z jej własnych komórek. Nie pytaj mnie, jak to zostało zrobione w tak krótkim czasie, bo nie mam pojęcia. Ja tu tylko wydaję polecenia. Aha, byłoby miłe, gdybyś jej nie informował, co zjadła.

— Jasne. Czyli zajmujesz raczej wpływową pozycję?

— Można to tak nazwać.

— Dobrze. To wyciągnij mnie stąd!!! Zapadła cisza.

— Sporo się nad tym zastanawiałam — przyznała w końcu Kin.

— Co robiłaś?!

— Myślałam o tym. Jesteście w pomieszczeniu przeznaczonym do badań. Dostać się tam i wydostać można tylko za pomocą teleportacji, a gdybyś wiedział to, co ja o tym wiem, wolałbyś zostać i umrzeć z głodu. Nie chcę ryzykować przebicia się przez ścianę, bo możecie przy okazji oberwać. Biorąc to wszystko pod uwagę…

O metr od kunga powietrze eksplodowało długim kształtem, który z hukiem opadł na podłogę. Marco przyjrzał mu się podejrzliwie.

— Wygląda jak przemysłowy dezintegrator molekularny — ocenił.

— Bo jest. Sugeruję, żebyś używał go naprawdę delikatnie.

Marco uśmiechnął się upiornie i sięgnął po dezintegrator… Spory fragment ściany zmienił się w mgłę. Marco wyłączył urządzenie i obejrzał się: Silver klęczała, trzymając się za głowę.

— Jak się czujesz? — Marco trzymał dezintegrator nie całkiem wycelowany w Silver. Przyjrzała mu się z wysiłkiem.

— Dziwne rzeczy się działy… — wymamrotała. Marco pomógł jej wstać, co było wyłącznie uprzejmością, jako że ważyła dobre dziesięć razy tyle co on, a poza tym potrzebował jednej ręki, by trzymać dezintegrator nie całkiem wycelowany w Silver.

— Możesz iść? — spytał.

Mogła głównie się zataczać, ale mniej więcej w tym samym kierunku, toteż ruch do przodu był możliwy.

Gdy dotarli do dziury w ścianie, Marco wyjrzał ostrożnie, ale oprócz pary półkolistych robotów obwąchujących kupkę pyłu, w którą zmieniła się ściana, w tunelu nie było nikogo. Marco przyjrzał się Silver i wycelował dezintegrator w bliższego robota.

— Odłóż to! — polecił robot, cofając się pospiesznie.

— KinArad?

— Marco, możesz zatrzymać dezintegrator, bo cię to uspokoi, ale jeśli go użyjesz, powyrywam ci wszystkie ręce. Po kolei. Mogę i zrobię to, lepiej mi uwierz!

Marco rozważał to przez dłuższą chwilę, podczas gdy Silver gramoliła się na korytarz. Potem wzruszył wszystkimi czterema ramionami i puścił dezintegrator, który z hukiem wylądował na podłodze.

— Małpia logika — ocenił. — Nigdy jej nie zrozumiem.

— A podobno byłeś prawie człowiekiem? — zdziwił się robot głosem Kin. — Przynajmniej tak myślałeś.

— I co z tego? Całe myślenie wszechświata nie zmieni pewnych spraw.

— Cogito ergo kung — mruknął robot. — Chodźcie za mną. No, to poszli w ślad za toczącym się robotem.

Godzinę później ciągle za nim szli.

Pokonali szerokie metalowe przepaście, przechodząc po ażurowych mostkach, i przeczekali w niszach przejazd ogromnych maszyn zajmujących całą szerokość tunelu. Skorzystali z windy mającej postać nie osłoniętej barierkami platformy, dzieląc ją z tuzinem pomrukujących i rozsiewających woń ozonu złotych cylindrów. Wędrowali wąskimi przejściami między huczącymi, zdającymi się nie mieć szczytów machinami.

— Krelle — powiedziała w pewnym momencie Silver.

— Co?

— Nigdy nie oglądałeś Zakazanej planety? To taki ludzki film, nakręcili chyba z sześć coraz to nowszych wersji. Zanim zaczęłam studiować, statystowałam w ostatniej.

— Nic sobie nie przypominam.

— Musiałam walić w drzwi i ryczeć. I dzielić garderobę z robotem. Był człowiekiem.

— Robot człowiekiem? Co ty bredzisz?

— Aktorzy byli robotami, ale w filmie występował jeden prymitywny zresztą robot i reżyser nie mógł znaleźć robota, który potrafiłby się tak głupio zachowywać. No, to wynajął człowieka. W tym filmie jest scena wewnątrz olbrzymich maszyn zbudowanych przez wymarłą rasę, która niegdyś zamieszkiwała planetę. Nazywali się krelle, jeśli dobrze pamiętam… To wszystko było wymyślone tylko na potrzeby filmu. — Urwała, widząc jego minę.

Marco westchnął.

— Za długo przebywamy wśród ludzi — uznał. — Oboje jesteśmy skażeni ich szaleństwem.

— Przecież wychowałeś się na Ziemi i prawnie jesteś człowiekiem.

— Papiery były na statku, więc można to uznać za czas przeszły dokonany.

— To uważaj się za kosmopolitę — poradziła Silver.

— A co to naprawdę znaczy?

— Dobrowolne podporządkowanie świadomości rasowej podstawowej jedności wszystkich istot rozumnych.

— To wcale tego nie oznacza — warknął Marco. — To oznacza nauczenie się języków, którymi mogą mówić małpy, żeby dało się z nimi dogadać, i dostosowanie się do ich zachowań. Widziałaś kiedyś człowieka zachowującego się jak shand albo kung?

— Nie, ale z drugiej strony to Kin była wolna, nie my. Ludzie zawsze obejmują przywództwo i osiągają to, co chcą. Lubię ludzi, moja rasa też lubi ludzi. Może gdybyśmy nie lubili, już bylibyśmy martwi. A to co?

Przed nimi, może z pól mili nad maszynerią, górowała wieża wyglądająca jak gigantyczne kule poukładane jedna na drugiej i świecące głęboką czerwienią. Na otaczających ją podestach pełno było robotów, które widziała Silver, a których nie miał szans dostrzec Marco.