— Przerośnięty ekspres do kawy? — zaryzykował. Silver głośnym okrzykiem przywołała robota-przewodnika.
— Co to jest? — spytała, wskazując rząd kuł znikających w sklepieniu jaskini.
— W zasadzie to nieskomplikowane urządzenie służące do podgrzewania skał do stanu płynnego i wyrzucania ich w górę pod ciśnieniem.
— Po co? — zdziwił się Marco.
— Wulkan — odparł zwięźle robot.
— To wszystko po to, żeby na dysku działał wulkan?! — Marco był pod wrażeniem. — Szaleństwo!
— Tak? — Robot ruszył w dalszą drogę. — Poczekaj, aż zobaczysz maszynę do trzęsień ziemi…
Podróż we wnętrznościach dysku zajęła dwa dni, a przynajmniej tak wynikało z obliczeń Silver i Marco. Czasami jechali na lorach poruszających się z denerwującą powolnością, ale znacznie częściej szli, wspinali się czy czołgali po kratownicach. Zdarzały się też sprinty przez rozjazdy pełne samobieżnych maszyn zajętych własnymi zadaniami. Od czasu do czasu trafiali na garkotłuki wyróżniające się z otoczenia nowością. Otoczenie bowiem było zużyte. Zadbane i pieczołowicie naprawiane, ale zużyte.
Marco poruszył ten temat, gdy odpoczywali oparci o obudowę garkotłuka, spożywając kolejny posiłek.
— Gdyby mieszkańcy jakimś cudem zrobili tu rewolucję techniczną i obejrzeli sobie to, co my widzimy, byliby przerażeni — ocenił.
Silver przeżuła kawałek pieczonego shanda, przynajmniej tak to oceniał Marco.
— Zadziwiające, że budowniczowie dysku pozwolili na takie uwstecznienie — zgodziła się po namyśle. — Zauważyłam zaskakującą liczbę uszkodzonych i nie naprawionych urządzeń. Przecież można je naprawić, więc dlaczego tego nie zrobiono?
— A kto naprawi maszynę, która wykonuje naprawy? — spytał w odpowiedzi Marco. — Takie urządzenie jak dysk musiało przez sto lat zużyć od cholery albo i więcej bezpieczników. A co zrobisz, jeśli nawali robot naprawiający maszynę produkującą części do fabryki wytwarzającej roboty obsługujące linię robiącą bezpieczniki? Jeżeli nie ma okresowej naprawy wykonywanej przez ekipę z zewnątrz, dysk jako całość stopniowo się niszczy i będzie się niszczył i zużywał.
— Możemy spytać robota — zasugerowała Silver.
Był to płaski dowcip, bowiem robot mógł odpowiedzieć na każde bezpośrednie pytanie związane z otaczającą ich maszynerią — wysłuchali na przykład dziesięciominutowego wykładu o urządzeniu regulującym przypływy, za to zbywał kompletnie jakiekolwiek inne pytania. Marco miał ochotę otworzyć go i wtedy zacząć pytać, ale tym razem ostrożność wzięła górę.
— To miejsce z czerwonymi światełkami musi znajdować się w pobliżu krawędzi — odezwała się Silver. — Mam wrażenie, jakbyśmy ponownie zbliżali się do środka dysku.
Robot czekający dotąd spokojnie parę metrów od nich podjechał i spytał radośnie:
— Wypoczęliśmy? To ruszamy. Oboje wstali sztywno i poszli za nim.
Metalowa ścieżka z barierkami prowadziła do dużego, okrągłego i jasno oświetlonego pomieszczenia. Większość światła pochodziła ze świecącej mgły pod sufitem, ale sporo wypromieniowywało niewielkie sztuczne słońce unoszące się około stu metrów nad szczegółowym modelem powierzchni dysku. Model liczył kilkaset metrów średnicy i wyposażony był w miniaturowe chmurki rzucające cień na ziemię. I w aktywne wulkaniki. Otaczająca go galeria nie miała poręczy, a powierzchnia aż nazbyt realistycznie wyglądającego morza znajdowała się ledwie o metr poniżej.
Marco długą chwilę przyglądał się modelowi, w końcu stwierdził:
— Poddaję się. Ładne, fakt, ale po co to jest?
— Projekt architektoniczny nasuwa się jako pierwsza odpowiedź — zadudniła Silver. — Ale przeczy temu pewna rzecz… widzisz, o tam, za wewnętrznym morzem.
Marco wytrzeszczył oczy, potem je zmrużył:
— Nie widzę. Ci budowniczowie albo mieli cholernie dobry wzrok, albo to jest tylko na pokaz.
Miał zamiar spytać o to robota, ale ten gdzieś sobie pojechał.
— Chcielibyśmy z bliska obejrzeć mapę dysku — oświadczyła niespodziewanie Silver, kierując te słowa do pustego powietrza.
Z przeciwnej strony mapy nadleciało w odpowiedzi coś, co wyglądało jak latająca tafla szkła, i znieruchomiało tuż przed nią. Silver ostrożnie weszła na to, ale nawet nie drgnęło pod jej ciężarem.
— Widzę i nie wierzę — sapnął Marco. — Jak to zrobiłaś?
— Normalnie, chyba zaczynam rozumieć, jak to wszystko tu działa. Lecisz czy zostajesz?
Marco naturalnie wsiadł za nią, a szklany dywan posłusznie wykonał polecenie Silver, przelatując o centymetry ponad chmurami. Marco miał nieodpartą ochotę sięgnąć i wywołać tam coś w rodzaju cyklonu. Mapa była tak realistyczna, że zaczai się zastanawiać, czy gdyby dotknął powierzchni na prawdziwym dysku, pojawiłaby się gigantyczna ręka. Z marzeń wyrwał go głos Silver, toteż posłusznie spojrzał w dół — pod nimi była spalona i zniszczona ziemia, a w samym centrum zniszczeń ziała okrągła dziura.
Metodą prób i błędów Silver odkryła, że podnosząc nieco platformę, powoduje powiększenie obrazu terenu znajdującego się bezpośrednio pod nią. Powiększenie na dobrą sprawę wydawało się nieograniczone, gdyż zobaczyć można było nawet mikroskopijne sylwetki ludzkie, prawie nieruchome. Prawie, gdyż mniej więcej co sekundę obraz migał i postaci zajmowały nieco inne pozycje. Marco skoncentrował się w pewnym momencie na homunkulusie rąbiącym drewno. Sekwencja wyglądała tak: siekiera w powietrzu — mig — wbita w pień — mig — znów w powietrzu, i z pnia zniknął kawałek drewna.
— To wykonalne — mruknął na wpół do samego siebie. — Trzeba tylko spójnego napływu danych i ciągłej reprojekcji jako hologram.
— Do tego potrzeba mnóstwa danych — wtrąciła Silver.
— Albo jeszcze więcej. Praktycznie wymagane są informacje o każdym żywym stworzeniu.
— Zauważyłeś puste obszary?
— Może akurat nie było pod ręką wolnego ptaka? Silver przytaknęła ponuro i rozejrzała się po mapie-modelu.
— Ta mapa powinna także zawierać miniaturę mapy dysku — powiedziała powoli i uśmiechnęła się.
Zgodnie z jej poleceniem platforma zawisła nad środkiem makiety — żadne z nich nie wątpiło, że pomieszczenie, w którym byli, znajduje się w centrum dysku. Pod nimi ukazała się kopuła i Silver po serii prób, które niczego nie dały, w końcu obniżyła platformę. W dole zobaczyli znikający metal i rozstępującą się ziemię, z której wyszły maszyny, by następnie zniknąć po bokach i ukazać mały okrągły dysk. W jego centrum widać było dwa punkty — szary i biały, które powiększyły się w dwie postaci, jedna była duża i kudłata, druga chuda i wieloręka. Obie wpatrywały się z natężeniem w coś pod stopami…
Mig… Chuda spoglądała teraz w górę ku miniaturowej galerii otaczającej mapę mapy… Mig… na galerii stała nowa postać… Mig… postać uniosła rękę… Mig…
— Cześć — powiedziała Kin.
Silver nie była specjalistką od ludzkich zachowań i wyrazów twarzy, ale była pewna, że Kin od dawna nie spała. Prawdę mówiąc, chwiała się lekko na nogach.
— Cieszę się, że tu dotarliście. Nie mogłam komputerom kazać was teleportować, gdyż istnieje trzydziestoprocentowy margines błędu energetycznego, zwłaszcza w fazie synchronizacji. Chodźcie, nie zostało nam zbyt wiele czasu.
— My… — zaczął Marco.
— Robimy, co mówię — przerwała mu Kin. — Chodźcie!
Marco już miał ponownie zacząć protestować, ale Silver złapała go za dwa ramiona i poprowadziła w ślad za znikającą już w tunelu Kin. Tunel nie był długi i prowadził do stalowej jaskini mniej więcej o połowę mniejszej od tej, którą opuścili. W jej wnętrzu, na podłodze, stał statek kosmiczny. A przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka.