Przede wszystkim nie miał silników poza odrzutowymi, służącymi jedynie do lotów w atmosferze. Poza tym składał się głównie z kabiny, i to tak przeszklonej, że można by w niej hodować winogrona. A na dodatek wciąż kręciły się wokół niego przypominające kości do gry roboty różnych wielkości. Jeden właśnie kończył malować wspornik podwozia, a dwa inne montowały coś na krótkim skrzydle.
Kin podczas tych obserwacji zdążyła znaleźć się na pokładzie, toteż Marco, nie mając wyjścia, wszedł po krótkiej drabince i wpadł do kabiny. Kin siedziała przy konsolecie w kształcie podkowy, z której pęki różnokolorowych kabli biegły do najwyraźniej przypadkowo rozmieszczonych we wnętrzu metalowych skrzynek.
Na samym środku podłogi grupa minirobotów gorączkowo miotała się wśród pęku przewodów i jakichś metalowych kształtów. Jeden tak długo trącał go w stopę, aż Marco go przesunął.
— Silver, zamknij drzwi! — poleciła Kin. — I módl się do jakiegoś boga.
Po czym odwróciła się i oznajmiła takim tonem, że jasne było, iż nie zwraca się do pozostałej dwójki:
— Jesteśmy gotowi. Odpowiedź napłynęła zewsząd: UMOWA STOI?
— Stoi — potwierdziła Kin.
Przez chwilę nic się nie działo, potem statkiem lekko zatrzęsło. Marco wyjrzał: ściany jaskini przesuwały się w dół.
— Nie mówcie nic bez zastanowienia — ostrzegła Kin. — Najlepiej nic nie mówcie. I nie myślcie, jeśli chcecie wrócić do domu. Po prostu mi zaufajcie, dobrze?
Kabinę nagle zalało światło słoneczne. Marco zadarł głowę i dostrzegł złociste niebo w rozsuwającym się fragmencie dachu. Statek wraz z kawałkiem podłogi unosił się wprost ku temu otworowi. W kabinie mały robot ciągnął uparcie kawał rurki z pęku wystającego w podłodze. W pewnym momencie przystanął, zawahał się i złapał rurkę innym manipulatorem, przecinając ją natychmiast.
Silver nerwowo potrząsnęła głową, bo coś ją połaskotało w ucho. Gdy się ostrożnie obejrzała, znalazła się oko w receptor z małą metalową kostką zwisającą z sufitu dzięki trzem manipulatorom. Kostka co prawda nie miała twarzy, ale wyglądała na zawstydzoną. W czwartym manipulatorze robot trzymał suwmiarkę.
Marco syknął i strącił innego, próbującego wdrapać się na jego nogę. Robot wylądował na pokładzie na plecach, gorączkowo usiłując wstać za pomocą sześciu ramion.
Kin zaczęła się histerycznie śmiać.
— Nie bądźcie dziecinni — zaproponowała, łapiąc oddech. — Podczas skoku w nadprzestrzeń chcielibyście być w fotelach kompensacyjnych, i to jeszcze odpowiedniego kształtu, tak? To nie przeszkadzajcie im brać miary.
Marco już miał zaprotestować, gdy coś dotknęło jego twarzy. Spoglądając w dół, dostrzegł metalową taśmę sięgającą pokładu. Spoglądając w górę, dostrzegł zwisającego z sufitu robota, który ją właśnie rozwinął. Westchnął i nie odezwał się słowem.
Wokół statku był dzień — wynurzyli się na powierzchnie na plaży, spory kawał od miedzianej kopuły. O parę metrów od burty pluskało leniwie morze, a roboty kończyły rozpylać pianę na trzech konstrukcjach z dziwnie powyginanych rur przytwierdzonych do podłogi. Piana zastygła w kształty generalnie odpowiadające kształtom człowieka, kunga i shanda.
— Mamy chwilę czasu do startu. — Kin wstała. — Ma ktoś jakieś pytania?… tak też sądziłam, niestety. Dobra, ale najpierw przypnijcie się do foteli.
— Nie chcesz chyba skakać w nadprzestrzeń z powierzchni dysku? — odezwał się Marco. — To się nie może udać!
— Zrobiłeś tak na twojej planecie — przypomniała Kin, siadając w fotelu.
— Kung nie jest otoczony przezroczystą kopułą!
— Nie chcę skakać już teraz i stąd. Fotele będą jednak niezbędne do pierwotnego startu.
— A kto będzie za sterami? Nie sięgnę do nich z fotela!
— Nikogo nie będzie za sterami, zresztą nawet nie ma startowych. Zaufajcie mi.
— Nie ma sterów i chcesz, żeby ci zaufać?!
— Tak, chcę, żebyście mi zaufali. Marco zaniemówił. Po chwili położył się i zapiął pasy, co Silver bez gadania zrobiła już jakiś czas temu. Po chwili ciszy odezwała się Kin:
— Marco, widzisz okrągły ekran?
— Widzę.
— To radar. Jak zobaczysz coś na nim, daj znać. A teraz jestem wam chyba winna wyjaśnienia…
13
Starając się nie myśleć, Kin usunęła trupa z fotela i siadła przed proszącym o pomoc ekranem. Nie spuszczając wzroku z kasku, położyła dłoń na oparciu. Nic się nie stało poza tym, że na ekranie wyświetlił się inny napis:
JESTEŚ KIN ARAD.
— To… — Głos Kin zabrzmiał jakoś słabo w niewielkim pomieszczeniu, więc odchrząknęła i powiedziała głośniej: — To się zgadza. A kim ty jesteś?
SĄDZIMY, ŻE MÓWIŁAŚ O NAS, UŻYWAJĄC NAZWY WŁADCY DYSKU, CHOĆ MY NAZYWAMY SIEBIE KOMITETEM.
— Ładnie, demokratycznie brzmi. Chciałabym was zobaczyć.
TO ŻYCZENIE CZY POLECENIE?
— Posłuchajcie. Przebyłam naprawdę długą drogę, by was spotkać, a to nie jest najsympatyczniejsza pogawędka, jaką w życiu toczyłam — warknęła rozglądając się w poszukiwaniu ukrytych drzwi lub kamer, ale niczego takiego nie dostrzegła.
NIE ZROZUMIAŁAŚ NAS: JESTEŚMY MASZYNAMI. JAGO JALO NAZWAŁ NAS KOMPUTERAMI. NIE ROZUMIEMY TWOJEGO ZASKOCZENIA.
— Nie jestem zaskoczona! — zełgała. W TAKIM RAZIE PROPONUJEMY, ŻEBYŚ ZASKARŻYŁA SWOJĄ TWARZ O OSZCZERSTWO.
— Dlaczego potrzebujecie pomocy? To ja potrzebuję pomocy! Co się stało z moimi przyjaciółmi?
SĄ BEZPIECZNI W ARESZCIE PREWENCYJNYM. ZACHOWYWALI SIĘ ZBYT GWAŁTOWNIE, BY MOŻNA IM BYŁO POZWOLIĆ SWOBODNIE SIĘ PORUSZAĆ. CHCESZ, ŻEBYŚMY ICH UWOLNILI I DOSTARCZYLI WAM ŚRODEK TRANSPORTU NA OJCZYSTE PLANETY? JEŚLI TAK ROZKAŻESZ, ZOSTANIE TO ZROBIONE.
— Jak ja mogę wam rozkazywać?!
ZAJMUJESZ FOTEL, DO KTÓREGO NIE MA INNEGO KANDYDATA, WIĘC JESTEŚ PRZEWODNICZĄCĄ. DLATEGO MOŻESZ WYDAWAĆ ROZKAZY. NALEGAMY, ŻEBYŚ TO ROBIŁA.
— Możecie mi zbudować statek kosmiczny?
ZBUDOWALIŚMY TAKI JAGOWI JAŁOWI. POMOGLIŚMY MU POMIMO WSZYSTKO. W TAKICH SPRAWACH MASZYNY NIE MAJĄ WYBORU. JALO WOLAŁ UCIEC Z DYSKU, NIŻ DOWIEDZIEĆ SIĘ O NIM WIĘCEJ.
Kin zastanowiła się długo, a gdy się odezwała, mówiła powoli:
— Dacie mi statek, ale jeśli zdecyduję się odlecieć, nie powiecie mi nic o dysku, tak? TAK.
— A przedtem mówiliście, że mogę wam wydawać polecenia?
TAK. JEDNAKŻE JESTEŚMY PRZEKONANI, ŻE WKRÓTCE NASTĄPI DROBNE USZKODZENIE OBWODÓW AUDIO, CO MOŻE UNIEMOŻLIWIĆ NAM USŁYSZENIE JAKICHKOLWIEK POLECEŃ.
Kin uśmiechnęła się.
— Wygląda mi to na zwykły szantaż — oceniła. — Dobrze, opowiedzcie mi o dysku.
— Na radarze pojawił się jakiś obiekt — odezwał się Marco.
— Najwyższy czas — odetchnęła Kin. — Nie martw się.
— Tak, wiem, mam ci jeszcze zaufać. To duży obiekt. Co to takiego?
— Nasz pojazd startowy.
Kin odchyliła się wygodnie w fotelu i w zamyśleniu spoglądała na pusty ekran.
— Zużywasz się jako całość — powiedziała w końcu. — Dlatego morza wariują, a klimat zmienia się bez sensu. Dysk to jeden wielki mechanizm, a każda maszyna ma ograniczoną żywotność. Dlatego Kompania buduje planety.