Выбрать главу

PLANETY TAKŻE MAJĄ OGRANICZONĄ ŻYWOTNOŚĆ.

— Ale dłuższą. Pierwsze usterki wychodzą po pięciuset tysiącach lat. CHWALISZ SIĘ?

— Nie, myślę o kilkuset milionach ludzi zamieszkujących statek kosmiczny mający postać płaskiego świata. I jak sobie pomyślę, co może się popsuć w takim statku, to mnie trzęsie. Strach i cholera.

Wstała i przeszła się wzdłuż ścian, by rozprostować kości i mięśnie, w których zaczynały dawać o sobie znać kurcze. To była długa sesja i długie zwiedzanie podziemnej części. Utkwiły jej w pamięci urządzenia do wywoływania trzęsień ziemi — tyle pomysłowości, by osiągnąć coś, co byle jaka planeta robiła samoczynnie. No i demony: z tym chociaż już udało się jej skończyć.

Marco rozpiął pasy i skoczył ku konsolecie. Wpierw przyjrzał się oskarżycielsko ekranowi radaru, potem wyjrzał przez okna kabiny.

— Gdzie on się podział? Zniknął z ekranu, a był większy niż…

Whump!

Z nieba spadły szpony wystarczająco wielkie, by pochwycić statek. Były to ptasie szpony. Marco pisnął coś i dał czym prędzej nura na swój fotel.

Whump… Whump… Whumpwhump… Whumpwhump.

Statek zatrzeszczał, gdy ptak go ujął, choć zrobił to delikatnie. A potem zaczął się wznosić w serii gwałtownych, wytrząsających kości szarpnięć. Powierzchnia dysku zostawała coraz bardziej w dole, ale bujała się strasznie, więc lepiej było spoglądać w górę, gdzie niebo i morze postępowały podobnie, lecz przynajmniej były podobnej barwy.

Szpony prawie zakrywały okno w dachu, toteż Kin skoncentrowała wzrok na nich, od czasu do czasu dostrzegając jeszcze wyżej fragmenty olbrzymich, białych skrzydeł bijących powietrze powoli niczym fala przypływu.

Kabinę wypełnił nowy dźwięk, zaczynający się wśród niesłyszalnych ultradźwięków i potem przechodzący w skalę słyszalną. Był równie miły co odgłos wydawany przez mokre palce na tafli szkła: unoszący ich rok zaśpiewał.

Kin doskonale rozumiała, skąd się wzięły demony. Wiedziała, że są potrzebne, ale miała ich dość, toteż zdecydowała, iż nadszedł kres ery demonów. Te, które spotkała, były prawie ludzkie w porównaniu z większością wyhodowanych w laboratoriach pod kopułą. Służyły jako policja dysku, strasząc w prowadzących na dół przewodach wentylacyjnych i innych zejściach, odganiając zbyt awanturnicze jednostki znad krawędzi i od czasu do czasu porywając nowego przewodniczącego dla komitetu.

Odruchowo spojrzała na wiszący nad fotelem kask sprzęgu komputerowego — nie miała ochoty sprawdzać, czy pasuje, a komputery też jakoś jej nie naciskały, ale pokazały jej dokładnie, jak działa całość. Dyskiem kierowały komputery: regulowały przypływy, zajmowały się hodowlą lilii i innymi polami uprawnymi, ale konstruktorzy dysku opracowali je jako mechanizmy służebne, by planeta nie stała się zbyt mechaniczna. Do długotrwałego rytmicznego działania potrzebowały poleceń człowieka.

W liczącej siedemdziesiąt tysięcy lat historii dysku przewodniczących było dwustu osiemdziesięciu. Każdego przemocą umieszczano w fotelu, wsuwano mu na łeb kask i uczono nowych informacji i obowiązków.

— Nie da się z neolitycznego prymitywa zrobić planetarnego zarządcy! — oburzyła się Kin.

DA SIĘ. ROBILIŚMY TO WIELOKROTNIE. BUDOWNICZOWIE DYSKU MĄDRZE NAS ZAPROGRAMOWALI.

— Opowiedzcie mi o nich. Ekran zgasł.

Whump.

Rok nie tyle leciał, ile przepychał się przez powietrze, roztrącając z pogardą górne warstwy atmosfery. Powodowało to duże przeciążenia w niespodziewane strony i skutecznie zniechęcało do rozmowy. Jak się okazało, najmniej zniechęcało Silver.

— Rozumiem, po co takiemu urządzeniu jak dysk potrzebny jest inteligentny nadzorca — stwierdziła, robiąc przerwy na „whumpy”. — Maszyny nie mogą poradzić sobie ze wszystkimi problemami… jakie mogą wyniknąć. Ale nie rozumiem tego co ty: jeśliby taka istota nie była technicznie zaawansowana, nim zostanie nadzorcą… to po prostu by zwariowała.

Kim przygotowała się na kolejne machnięcie skrzydeł, które nie nastąpiło — przez okna widać było szeroko rozpostarte skrzydła o drgających końcówkach piór. Rok zaczynał lot szybowy. Kabina była lekko przekrzywiona dziobem w dół, dzięki czemu przez przednie okna doskonale widać było połowę dysku wyglądającą niczym czara klejnotów ciśnięta w niebo. Przed nimi zaś znajdował się wodospad na skraju ozdobiony słońcem pyszniącym się niczym największy klejnot.

Rok zaczynał nurkowanie, kierując się ku słońcu i od czasu do czasu poruszając olbrzymimi mięśniami, by pozbyć się lodu tworzącego się na upierzeniu. Lód połyskiwał w promieniach słońca, lecąc w dół, co trwało naprawdę długo.

Kin przyklęknęła na antygrawitacyjnej platformie, obserwując malutkie postaci Silver i Marca przedzierające się przez tunele pełne wybitnie aktywnych maszyn spieszących na miejsce katastrofy sprzed kilku dni. Zastanawiała się przelotnie, czy gdyby jakiś średniowieczny chłop został przewodniczącym, zdołałby pomóc komputerom w naprawie dysku. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło…

Wstała, poleciła platformie wrócić do otaczającej mapę galeryjki i udała się do sterowni.

WITAJ.

— Nie potrzebujecie mnie już, powiedziałam wszystko, co wiedziałam, żeby wam pomóc się naprawić. Zajmie to trochę czasu, ale zdołacie to zrobić, nie niszcząc zbytnio przy okazji biohemisfery. Ale to nie będzie trwać w nieskończoność, chyba że otrzymacie pomoc z zewnątrz.

WIEMY. ENTROPIA JEST PRZECIWKO NAM.

— Używanie części jednych maszyn, by naprawić inne, nie jest metodą na dłuższą metę. Może wystarczyć jeszcze najwyżej na sto lat.

WIEMY.

— A obchodzi was los ludzi zamieszkujących powierzchnię?

TO NASZE DZIECI.

Kin przyjrzała się napisowi na ekranie i zaproponowała cicho:

— Opowiedzcie mi o Jagu Jalu. Musiał się wam wydawać wysłannikiem bogów.

JUŻ WCZEŚNIEJ ZDAWALIŚMY SOBIE SPRAWĘ, ŻE DYSK JEST SKAZANY NA ZAGŁADĘ. W TYM CZASIE MIELIŚMY JESZCZE EKRAN ANTYMETEORYTOWY, STOSUNKOWO ŁATWO WIĘC SPOWODOWALIŚMY, ŻE JEGO STATEK WYTRACIŁ SZYBKOŚĆ. OBSERWOWALIŚMY, JAK MNIEJSZYM STATKIEM PODLECIAŁ DO SKLEPIENIA NIEBIOS, ALE NIESTETY NIE MOGLIŚMY SIĘ Z NIM SKONTAKTOWAĆ, GDYŻ MOGŁOBY TO WZBUDZIĆ JEGO PODEJRZENIA LUB — CO GORSZA — PRZESTRASZYĆ.

— Więc pozwoliliście mu wylądować? NIESTETY PODCZAS OBNIŻANIA LOTU ROK ZAINTERESOWAŁ SIĘ JEGO STATKIEM.

— Rok?

TO TAKI DUŻY PTAK.

— Nie wierzę — odezwał się Marco. — Widzę i wciąż nie wierzę. On nas zaniesie do domu czy jak?

Pod sobą widzieli zakurzoną smugę, a potem niewyraźną wodę, gdy znaleźli się nad morzem.

— Nie widziałeś tego wielkiego jaja w zoo? — spytała słabo Kin. — Tam, gdzie was w klatce trzymali, gdybyś zapomniał co to zoo… Nie zastanowiło cię, czyje to jajko? Naturalnie, że nie zaniesie nas do domu, to tylko olbrzymi ptak. Widziałam jego plany i parametry.

— Wiem, że to głupio brzmi w takich warunkach, ale takie stworzenie nie może istnieć — powiedziała Silver. — Zwaliłoby się pod własnym ciężarem.

— On waży tylko pięć ton — wyjaśniła Kin. — To zresztą jedna z najlepszych konstrukcji budowniczych dysku. Żyje, ale ścięgna ma podobne do naszych Lin, a kości są pneumatyczne: to rury wypełnione gazem pod ciśnieniem. Doskonały pomysł i świetne wykonanie.

— To dlaczego traci wysokość? — zainteresował się Marco. — Będziemy wodować, jak tak dalej pójdzie…

— Będziemy, dlatego proponuję, żebyś wrócił na fotel — doradziła Kin.

— Chcesz powiedzieć, że naprawdę będziemy wodować?!