Przecież ten świat jeszcze śmierdzi świeżym lakierem! Sądziliśmy, że liczy sobie ze cztery miliardy lat, bo na to wskazywały dowody, a jak durnie uwierzyliśmy dowodom.
Siadła wygodniej w fotelu; teraz pamiętała różne dziwne, zapomniane fakty. Przypominała je sobie ostrożnie niczym masochista sprawdzający językiem bolący ząb.
— Starzy, inteligentni i niezależni od materii, tak ich pamiętam. Każdy większy, niż możemy sobie wyobrazić, albo mniejszy, gdyż zmierzyć ich można, jedynie biorąc pod uwagę ego. Zresztą nawet ich wiek jest niezmierzalny, gdyż dopóki nie zbudowali wszechświata, nie istniał czas… Mam rację?
NIE MOŻEMY ODPOWIEDZIEĆ ZWIĘŹLE NA TO PYTANIE. WIEMY O NICH TYLKO TYLE, CO SAMI NAM POWIEDZIELI.
— To co w takim razie o nich wiecie?
PRZED NIMI ISTNIAŁO JEDYNIE PRAWDOPODOBIEŃSTWO. ONI WYMUSILI NA TYM PRAWDOPODOBIEŃSTWIE WZÓR RZECZYWISTOŚCI.
— Dlaczego?
TWOJA KOMPANIA BUDUJE PLANETY, MIMO ŻE NIE ISTNIEJE REALNA KONIECZNOŚĆ TAKIEGO POSTĘPOWANIA. A TWOJA MACIERZYSTA PLANETA NIE JEST PRZECIEŻ PRZELUDNIONA, WIĘC DLACZEGO?
— Kiedyś Ziemia była bardzo przeludniona, a jej mieszkańcy byli tacy sami. Psychicznie, ma się rozumieć. Ludzie zawsze marzyli o zjednoczonym świecie, sądzili, że to jedyny sposób przetrwania, że będzie to lepszy i bogatszy świat. Nie był. To, że Eskimos nauczył się prowadzić rozliczenia bankowe, nie znaczyło, że niemiecki bankier nauczył się polować harpunem na foki. Wszyscy nauczyli się, jak przyciskać guziki, a nikt nie pamiętał, jak nurkować po perły. A potem zaczęły się trzęsawki, jak nazywano te ataki szału, na które umarły miliardy. Ich umysły po prostu zamknęły się i zapadły w sobie… Było to parę lat po starcie sond Terminus. Prawie musieliśmy później zaczynać od początku, ale przynajmniej mieliśmy urządzenia spindli i mogliśmy rozśrodkować się na inne planety. Trzeba było, bo zrobiło nam się psychicznie za ciasno: musieliśmy znaleźć nowe światy i nauczyć się tego, co zapomnieliśmy. Musieliśmy część z tej wiedzy powierzyć robotom, żeby pamiętały za nas dla przyszłych pokoleń. Ale sądziliśmy, że to naturalna kolej rzeczy, mieliśmy przykład spindli. Uważaliśmy, że w pewnym momencie każda inteligentna rasa osiąga etap, na którym albo zacznie podbój kosmosu, albo zginie, gdyż na ojczystej planecie wybije ją ciśnienie umysłowe. Jakkolwiek racjonalnie to uzasadniać, podstawą kolonizacji nowych światów była chęć ucieczki od innych. A ponieważ planet nadających się do zamieszkania wbrew pozorom nie ma aż tak wiele, musieliśmy nauczyć się inżynierii planetarnej. Och, wszystko sobie wyliczyliśmy: każda rasa pojawiająca się w galaktyce tworzyła nowe światy, przed wymarciem ustępując miejsca nowej i stwarzając jednocześnie warunki do jej rozwoju. Napisałam o tym nawet książkę, nosi tytuł Ciągłe tworzenie… śmiechu warte. TERAZ MOŻESZ PRZYGOTOWAĆ DRUGIE WYDANIE.
— Trochę krótkie, nie uważacie? W zasadzie można by napisać jedno zdanie: „Światła na niebie to tylko sceneria”.
A DLACZEGO NIE?
Nie powiedzieliście mi, dlaczego budowniczowie budowali?
Odpowiedź pojawiła się na ekranie natychmiast, zupełnie jakby komputery już dawno ją przygotowały:
LUDZIE SĄ DOCIEKLIWI, TAKA JUŻ ICH NATURA. ISTOTY, KTÓRE ZBUDOWAŁY WSZECHŚWIAT, ZROBIŁY TO, GDYŻ NIE DO POMYŚLENIA DLA NICH BYŁO NIE ZROBIĆ TEGO. TWORZENIE NIE JEST DOMENĄ BOGÓW, TWORZENIE TO ICH ISTOTA.
— A potem? Co zrobili później?
Wokół statku szalała biała kipiel. Kin kątem oka dostrzegła przemykającą z boku wysepkę porośniętą drzewami, a potem niebo stanęło dęba i podłoga została ścianą. Przez moment widać było jedynie pianę, a w końcu widoczność wróciła i Kin spojrzała przed siebie. Czyli w dół.
Wodospad wyglądał jak świecąca, biała droga, na jej tle wyraźnie widoczny był Marco siedzący w fotelu pilota i dokładnie było widać, że odruchowo próbuje się zaprzeć, tyle że jego stopy nie znajdują punktu zaczepienia. Przed nimi, daleko w dole, znajdowała się kula ognia — dysk pogrążony był w mroku nocy, ale słońce oświetlało wodospad i jego spodnią stronę. Szybko zresztą znalazło się na ich wysokości, po czym zostało wyżej. Przez chwilę lecieli ku chmurze, po czym z leciutkim wstrząsem przelecieli obok niej, zostawiając za sobą wodę, molekularne sito i wszystkie pozostałe urządzenia. Przed nimi była ciemność usiana gwiazdami.
Marco syknął przeciągle, co mogło być westchnieniem ulgi.
— Przyznaję, że byłabym szczęśliwsza, gdyby start był nieco bardziej konwencjonalny — odezwała się Silver. — Ale nie da się ukryć, że ten ma klasę!
— Z punktu widzenia komputerów dysku taki start jest najskuteczniejszy — wyjaśniła Kin.
Niebo znów fiknęło kozła, gdy Marco przejął stery, ustalając dół w tradycyjnym miejscu, czyli pod nogami. Silver rozpięła pasy i spojrzała na Kin.
— To my zbudowaliśmy wszechświat — powiedziała. — To znaczy nie my fizycznie, ale to coś w nas, co powoduje, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. To, co śni, gdy reszta nas po prostu śpi.
— Komputery nie powiedziały mi tego, ale masz rację. — Kin uśmiechnęła się. — Wydaje mi się, że komputery mają dodatkową funkcję: potrafią wytłumić cały ten psychiczny szum… no nic, nie uda mi się uniknąć tego słowa… dzięki czemu bóg może przejąć kontrolę, a każdy z nas ma takiego boga wewnątrz. Dlatego prawie każdy musi zostać władcą dysku. Gdyby Jago włożył kask, zostałby nim i byłby tam nadal.
— Nikt ci nie uwierzy. — Marco nawet nie odwrócił głowy.
— Nie sądzę, żeby to była tragedia. Dysk to albo żart, albo ślad, nikt nie musi w niego wierzyć, każdy może zobaczyć. Zbudujemy jego mieszkańcom nową, normalną planetę, na którą ich przeniesiemy. I to jest to najważniejsze, co trzeba zrobić — odparła Kin, czując, jak rozgrzewają wyzwanie.
Bo to było wyzwanie — trzeba było zbudować nową Ziemię, i to tak podobną do dysku, by jego mieszkańców dało się przenieść na nową planetę bez ich wiedzy. Naturalnie trzeba będzie ich do tego celu uśpić i hibernować na czas potrzebny do stworzenia wystarczającej ich liczby. No, bo na planecie będzie więcej kontynentów, a nie mogą stać puste. To zajmie jakieś tysiąc lat, ale nie będą to lata zmarnowane — trzeba będzie skonstruować cały układ planetarny. Albo zbudować, albo przyholować planety w odpowiednie miejsca. I podobnie postąpić z najbliższymi, najbardziej charakterystycznymi planetami, choćby były odległe o lata świetlne.
A potem trzeba będzie zająć się szczegółami. Jak na przykład zaprojektowanie bizonów.
Życie przestało wyglądać nudnie.
To, czego dowiedzą się od komputerów, jeszcze je uatrakcyjni.
Przespali się i zjedli posiłek, podczas gdy statek opadał pod olbrzymim cieniem, aż wreszcie przeciwległa krawędź wodospadu zaczęła rosnąć. Marco wrócił na fotel pilota i po krótkiej konferencji z niewielkim komputerem pokładowym oznajmił:
— Zaraz włączę silniki, więc lepiej wróćcie na miejsca i przypnijcie się. Komitet obliczył wszystko, zaczynamy.
Po dziesięciu minutach niewygód ryk silników ucichł i dało się słyszeć westchnienie z fotela pilota.
— No, to byłoby na tyle — oświadczył Marco. — Albo trafimy w dziurę, albo nie. Nigdy nie myślałem, że będę się martwił, żeby się nie rozbić o ścianę wszechświata.
Wodospad przemknął o parę tysięcy mil, fosforyzujący w blasku księżyca w pełni, i wszyscy zgodnie wstrzymali oddech, gdy statek uniósł się ponad krawędź dysku i wystrzelił w niebo. Dysk wyglądał jak czarno-biała fotografia monety ze srebra i hebanu unosząca się pod rozgwieżdżonym niebem. Choć była znacznie większa niż ich statek, nie mieli przez nie przelecieć prostopadle, ale pod niewielkim kątem, co znacznie zmniejszało margines bezpieczeństwa. Komputery obliczyły, że powinni przelecieć, tak też dowiedział się Marco. Kin wiedziała za to, ile zostanie im miejsca do brzegu. Nie odważyła mu się tego powiedzieć, gdy okazało się, że będzie to mniej niż metr.