Podobnie jak pozostali wpatrywała się w przestrzeń ponad dziobem, szukając zarysów otworu wśród dryfujących gwiazd, które nagle z powolnie poruszających się punkcików zmieniły się w gnające jak na wyścigach punkty.
Potem coś się rozmazało, wokół przemknęło wrażenie czegoś solidnego, co zniknęło szybciej, niż się pojawiło, a zniknięciu towarzyszył lekki wstrząs. Oznaczał on koniec kariery jednego z silników, który został oderwany przez krawędź nieba.
Ponownie pojawiły się gwiazdy, oszukańczo znajome. Marco głośno oddychał, Silver nuciła coś sznapsbarytonem, a statek opadał ku gwiazdom. Kin wiedziała, że liczą one zaledwie siedemdziesiąt tysięcy lat i są jedynie troszkę starsze od swych mikrokuzynów wewnątrz wszechświata dysku. W końcu gwiazdy były jedynie światłami na niebie — większe niebo wymagało większych gwiazd.
Pomyślała o drugim wydaniu. Uzupełnionym i poprawionym. A statek pogrążył się w znajomych dekoracjach.