— Kłopoty?
Autopilot zarejestrował, że Kin wsiadła, odczekał przepisowe trzy sekundy i zamknął drzwi. Przez duże tylne okno widziała spokojnie obserwującego ją Changa, który podszedł do samego szybowca i wyjął z niego megafon. Włączyły się silniki strumieniowe, gdy dotarli na odpowiednią wysokość, a tłum stał się wpierw smugą, potem kropką, w końcu zgubił się w dżungli. Kin siadła prosto i zastanowiła się: Kompania była właścicielem sześćdziesięciu procent nieskończoności; to jakie kłopoty?!
Wyprzedzili słońce i wylądowali na niewielkiej, piaszczystej wysepce otoczonej fosforyzującym morzem. W blasku księżyca wyglądała na idealnie białą. Była tu zakotwiczona ostatnia Lina, a na piasku czekała niewielka kapsuła, o którą opierał się mężczyzna.
— Joel!
— Cześć, Kin — uśmiechnął się jak neandertalczyk.
— Myślałam, że zostałeś szefem sektora na Cifradorze.
— Rozmyśliłem się. Wsiadaj. Robot!
— Massa?
— Przyczep szybowiec i jedziemy.
— Już robić, Massa!
— I przestań gadać jak niewolnik, bo ci głos odłączę!
Wspięli się do niewielkiej kabiny, siadając po obu stronach szybu, w którym poruszała się Lina. Joel Cheng westchnął i uruchomił napęd. Lekko szarpnęło i ruszyli w górę.
— Jestem tu obserwatorem — wyjaśnił.
— A co ci się stało? — Kin miała wrażenie, że z wszechświata właśnie odpadło dno.
— A nic mi się nie stało. Tak między nami to ten pomysł całkiem mi się podoba. A tobie?
— Jakoś nie mogę sobie… — Kin przerwała nagle.
Doskonale bowiem sobie wyobraziła go zahibernowanego na pokładzie satelity krążącego po najwyższej orbicie wokół planety i nigdy się nie zbliżającego. Automaty utrzymywały jego ciało w gotowości do wybudzenia się i obserwowały powierzchnię planety, by zrobić to we właściwym momencie. Czyli gdy zauważą użycie energii atomowej i loty kosmiczne. Najlepiej zimną reakcję i lot pozasystemowy.
Niektóre planety na pierwszym miejscu stawiały loty kosmiczne, mając nadzieję na szybsze rozpoznanie i dopuszczenie do międzygwiezdnej społeczności, ale na dłuższą metę to się nikomu nie udało. Nawet wewnątrzsystemowe loty stanowiły szczyt piramidy opierającej się na takich podstawach, jak na przykład nowoczesne rolnictwo. Nikt nie może regularnie latać na Księżyc, nie jedząc wpierw do syta.
Joel wybrał na konsolecie menu i powierzchnia zmieniła się w zastawiony stół. Widząc jej zaskoczoną minę, uśmiechnął się szeroko. Joel w ogóle często się uśmiechał, głównie dlatego, żeby ludzie przestali się go bać. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wybiły u niego paleolityczne geny i wyglądał raczej przerażająco. Za to gdy się uśmiechnął, wszystko jaśniało — tak musiało wyglądać spotkanie Człowieka z Rozumem.
We dwójkę mieli ponad czterysta lat i nie musieli dużo mówić, by się dobrze zrozumieć.
— Znajomo wygląda… — oceniła, przyglądając się posiłkowi. — To było sto trzydzieści lat temu, jak byliśmy małżeństwem… na Tynewaldzie. Tam panowała ta szalona religia… Ikar Powstały! Przepraszam… a ty nawet pamiętałeś, co jedliśmy. To naprawdę romantyczne.
— Prawdę mówiąc, musiałem sprawdzić — przyznał, nalewając wino. — Tylko nie zapisałem kolejności: byłaś moją piątą żoną?
— Trzecią. Ty byłeś moim piątym mężem. Wybuchnęli śmiechem.
— To były trzy szczęśliwe lata, Kin.
— Dwa.
— Niech będzie dwa. Pamiętasz na Plershoorr jak…
— Nie zagaduj mnie. Dlaczego zostałeś obserwatorem?
Temperatura spadla na łeb na szyję. Za oknami King-dom z krajobrazu zmieniła się w dysk, oświetlony promieniami słonecznymi na równiku.
— Bo na samym przedłużaniu nie pożyję tak długo jak obserwator. Bo miło jest popatrzeć, jak się rozwija nowy świat, i jestem ciekaw, co niesie przyszłość. To tak jak odwiedzać nowy wszechświat…
— Może byś przestał pieprzyć? — zaproponowała uprzejmie. — Znam cię, zapomniałeś? Nigdy nie zauważyłam, żebyś się nudził. Jeśli dobrze pamiętam, dwa lata uczyłeś się, jak zrobić drewniane koło. Mówiłeś, że nie spoczniesz, dopóki się wszystkiego nie nauczysz. Ostatnio, zdaje się, chciałeś się nauczyć odlewać miedź i zamierzałeś napisać kompletną monografię o pornografii robotów. Jeszcze jej nie napisałeś.
— Dobra. Chowam się, bo jestem tchórzem. Wystarczy? Tu się niedługo zaczną dziać różne rzeczy i zdecydowałem, że najlepiej będzie przeczekać je w lodówce.
— Jakie rzeczy?
— Kłopoty.
— Kło… Chang mówił to samo.
— Rozmawiałem z nim wczoraj, gdy byli na orbicie. Też chce przeczekać burzę.
— O czym ty do diabła mówisz?!
— Kompania dokładnie sprawdziła banknot, który im wysłałaś po wizycie tego Jala.
— Fałszywy?
— To by wszystko wyjaśniało. On w pewien sposób jest autentyczny, tyle że nie jest naszej produkcji. Numery i kody nie są właściwe, bo jeszcze nie zostały wykorzystane, ale gdyby nie to, jest jak najbardziej prawdziwy. A to znaczy, że istnieje sposób podrabiania, nie, raczej duplikowania pieniędzy Kompanii. Pomyśl, jakie mogą być następstwa, Kin.
Pomyślała i wnioski nie były wesołe.
Banknoty były tak zabezpieczone, że niemożliwością było je sfałszować — każde fałszerstwo musiało być powieleniem. A jednodniowego banknotu nie dało się powielić nawet warstwiarką, ponieważ Kompania była właścicielem wszystkich maszyn tego typu, a jedno z zabezpieczeń banknotu uruchamiało program niszczący całą wielokilometrową machinę. Nikt nie mógł duplikować tych pieniędzy. Ale gdyby potrafił to zrobić…
Wielowiekowi ucierpieliby na tym pierwsi. Jeśli pieniądze Kompanii przestałyby być wiarygodne — gdyby na przykład na rynku znalazło się ich dziesięć czy dwadzieścia razy więcej, Kompania przestałaby istnieć, gdyż podstawą jej majątku była wiarygodność — najtwardsza waluta.
Chirurgia genetyczna powstrzymywała proces umierania i bez przedłużania, które kupowały Dni, można było żyć, ale człowiek się starzał. W efekcie miało się do czynienia z nieśmiertelnymi sklerotykami. Toteż nic dziwnego, że każdy z nich kombinował, jak mógł — Joel złapał taką formę nieśmiertelności, jaką potrafił znaleźć, Chang zaszył się tam, gdzie krach będzie najmniej odczuwalny. Mniej rozsądni prawdopodobnie robili równie sensowne rzeczy jak przechadzka w próżni bez skafandra.
A takich jak ona musiało już być miliony. Co prawda narzekali, że wszystko już jedli i życie staje się coraz bardziej bezbarwne, ale nikt z nich nie zamieniłby się z ludźmi, którzy woleli mieć dzieci zamiast długowieczności. Życie wciąż było słodkie, a śmierć pozostawała zagadką. Jak zwykle tym, czego człowiek najbardziej się obawiał, była starość.
— Szukali go? — spytała.
— Wszędzie. Wiadomo tylko, że był na Ziemi, bo wszystkie dane o programie Terminus zostały skasowane z archiwum Muzeum Kosmicznego.
— Więc nic o nim nie wiemy?
— Nic. Dlatego radzę ci znaleźć jakąś dziurę i przeczekać. Kompania przynajmniej w jednej sprawie miała rację: te planety długo wytrzymają.
— Jeden człowiek nie może spowodować upadku cywilizacji!
— Tak? A gdzie tak jest napisane? — Joel rozluźnił się. — Ten płaszcz… rzeczywiście jest niewidzialny?
— Jeśli spoglądasz na niego w określony sposób, to, co jest za nim, wygląda na rozmyte, ale nie zauważysz tego, jeśli nie wiesz, na co zwrócić uwagę.
— Użyteczny drobiazg w szpiegostwie, szkoda że nikt się w to od dawna nie bawi. Wątpię, abyśmy mogli coś takiego zrobić. Potrzebna byłaby naprawdę wysoko rozwinięta technika, wówczas niewidzialność nie na wiele się przydaje, bo można cię wykryć na sto różnych sposobów.