Выбрать главу

— Niektóre natychmiast spieniężyłem w ehftnickim kantorze. Przyjęli je bez wahania, co najlepiej dowodzi ich prawdziwości. Wiesz o tym, jeśli kiedykolwiek robiłaś z nimi jakiekolwiek interesy. Karta jest najprawdopodobniej kluczem do autobanku, chyba na Ehftni. Były jeszcze ehftnickie dolary, ale potrzebowałem dość gwałtownie gotówki — dodał wyjaśniająco.

Kin trąciła paznokciem walec i obserwowała, jak toczy się po stole.

— I to wszystko wyprodukowała skórzana torba? — spytała cicho.

— Raczej torebka, bo mieściła się w dłoni. Myślałem, że on też jest z Kompanii. Chciał kupić moje usługi.

— Jako pilota?

— Mogę pilotować wszystko, co lata, i to nawet bez taśmy z matrycą. Jestem najlepszy… a ci czego chcą?

Do stołu zbliżył się barman, niechętnie ciągnąc za sobą duży, kudłaty dzwon podskakujący na jedynej nodze. Na górze dzwon miał przypiętą skrzyneczkę autotłumacza.

— To Zielony-przechodzący-w-indygo — przedstawił go barman. — Jest ehftem i głównym specjalistą sanitarnym stacji.

— Miło poznać — odparła Kin.

Ehft wyciągnął skądś przezroczyste pudło i podsunął jej pod nos, czemu towarzyszyło podejrzliwe syknięcie Marca.

— Voila! Regardez! — zawył głośnik autotłumacza. — Ziemski! Myślący! Pytanie!

Siedzący w pudle czarny ptak przyjrzał się kaprawo Kin i wrócił do czyszczenia piór.

— Uległo się wczoraj nie wiadomo skąd — wyjaśnił kung-barman. — Powiedziałem mu, że to zwierzę z Ziemi. Ptak. Tylko że on gada. Sprawdziliśmy w Atlasie istot rozumnych, ale tam był tylko jeden latający i na pewno nie on.

— To wygląda jak przerośnięty kruk. — Kin wzięła pudło i przyjrzała mu się z namysłem. — Rozumiem, w czym problem: chcecie wiedzieć, czy go aresztować, czy zniszczyć. Tak w ogóle to skąd on się tu wziął?

— Puzzle!

— Nie wiemy. Powiedziałem, że się ulągł. Kierowana impulsem otworzyła pudło. Kruk wskoczył na brzeg ścieżki i przyjrzał się jej przychylniej.

— Jest niegroźny — oceniła. — To pewnie czyjaś maskotka.

— Ma… co?

— Mentalny symbiont — warknął Marco. — Ludzie to wariaci.

Ehfb przysunął się niepewnie ku Kin i nieśmiało wyciągnął ku niej mackę z grubym zwojem dziwnie i kunsztownie powiązanego sznurka. Zrezygnowana rozpoznała ehftnicką książkę dotykową.

— Jak mu powiedziałem, kim jesteś, to poszedł aż do swojej kapsuły po twoją książkę — wyjaśnił z zadowoleniem właściciela barman. — Chce żebyś…

Kin już zawiązywała osobisty węzeł na początku zwoju.

— Rozumieć! Nie! Się! — pisnął autotłumacz. — Dla! Szczeniak! Należeć! Krewny!

— On mówi…

— Zrozumiałam — przerwała mu zniechęcona.

— Jalo! — krzyknął niespodziewanie kruk.

— Zabierz to. — Barman wcisnął pudło w objęcia dwóch ramion Marca. — Może go nakarmić albo zjeść, albo się z nim kochać czy nauczyć go śpiewać. Obojętne, co tam ludzie wyczyniają z makatkami.

— Maskotkami — poprawił go Marco, biorąc klatkę-pudło; wyglądało, że nie ma alternatywy. I oboje poszli w stronę terminalu pionowego.

— Wariat? — zaproponował spoglądający w ślad za nim ehft.

— Ludzie teraz rządzą wszechświatem — stwierdził ponuro kung. — Jeśli to wariactwo, to chciałbym go trochę. Zauważyłeś, jak ludzie chodzą? Jakby wszechświat do nich należał.

Ehft zastanowił się głęboko — porównywanie metody przemieszczania się nie wymagającej macek z własną zawsze strasznie go męczyło.

— Nie! — odparł w końcu.

Na promie było niewielu pasażerów i po chwilowym przeciążeniu przy starcie opuszczał się równo i bez-wstrząsowo wzdłuż Liny.

— Przynajmniej mam tubylca za przewodnika — odezwała się Kin, szczerząc zęby, by pokazać, że to żart: ten kung przynajmniej wiedział, co to takiego dowcip.

— W tej kwestii miałem nadzieję, że to ty mi pomożesz. Nigdy w życiu tam nie byłem. Czasami przylatywałem na stację, ale nigdy nie postawiłem nogi na powierzchni.

— Chcesz mi powiedzieć, że nigdy cię nie korciło, żeby obejrzeć swoją planetę?

— Jaką swoją? Urodziłem się na Ziemi! Marco wyjął z torby kapciuch, z niego fajkę w kolorze starej kości, nabił ją i zapalił, dymiąc co się zowie.

— Co tak śmierdzi? — Kin zmarszczyła nos.

— Tytoń. Konkretnie Cutty Peerless VI. Zaopatruje mnie w tę markę pewien człowiek z Londynu. W Anglii naturalnie.

— Sprawia ci to przyjemność? — upewniła się, przekrzykując klimatyzację, która energicznie zabrała się do dzieła, szumiąc zawzięcie.

Marco wyjął fajkę z ust i obejrzał ją z namysłem.

— Prawdę mówiąc to nie — przyznał — ale jest historycznie zadowalające. Mogę zadać ci pytanie?

— Nie krępuj się.

— Czy czujesz coś do kungów? Seksualnie, mam na myśli?

Kin spojrzała na jego szare oczy, plamistą skórę i ugryzła się w język. Słyszała pewne plotki… i musiała przyznać, że wbrew wyglądowi Marco dosłownie promieniował męskością niczym bolesny wzwód prącia. Kungowie byli bardzo konkretnie spolaryzowani na płci bez psychicznych subtelności, jakie trapiły często ludzi. Słyszała, że dla niektórych ludzkich kobiet męskość kunga była niczym magnes dla opiłka.

— Nie czuję i nie poczuję przez najbliższe tysiąc lat — poinformowała go rzeczowo. — Możesz mnie nazwać staromodną, jeśli ci się podoba.

— Chwała bogu — odsapnął z ulgą. — Mam nadzieję, że cię nie obraziłem?

— Na pewno nie poważnie. A dlaczego… no, spytałeś?

— Nie uwierzyłabyś, jakbym ci opowiedział, co widziałem i przeżyłem z młodymi kobietami czeszącymi się na freffr, ubierającymi się zgodnie z najnowszą kungijską modą i lubiącymi muzykę tleng. Kiedy grałem na pianinie w nocnym klubie, musiałem na noc barykadować okna i drzwi, a i tak dwie młode… Rozumiem naturalnie, że jesteś kosmopolityczną kobietą, ale kiedyś musiałem krzesłem spacyfikować żonę ambasadora Nowej Ziemi, więc sama rozumiesz.

Kruk w przezroczystej klatce ożywił się nieco.

— Co robimy, jak Jalo się z nami skontaktuje? — spytała Kin.

— Jak to co? — Marco omal nie upuścił fajki. — Lecimy na płaski świat, a co niby mamy robić?

Gdy wylądowali, był przypływ, toteż hamulce aerodynamiczne promu szybko przestały dymić. By uniknąć kłopotów z zalaniem lądowiska, płytę i dworzec zbudowano na tratwach unoszących się na powierzchni. Wokół podobnie zakotwiczonych do wbitych w dno pali znajdowały się inne budowle miejskie, głównie uplecione z sitowia. Pora była wczesna i niewielu mieszkańców wiosłowało po ulicach, ale i tak wyglądało to na regaty gollumów.

Po chwili wrócił Marco, ciągnąc niskiego i najwyraźniej przestraszonego kunga.

— On mówi, że został wynajęty jako nasz przewodnik — oświadczył. — Niezbyt dramatyczne, prawda?

Tubylec poprowadził ich ku łodziom przycumowanym do tratwy, ku turystycznemu speedsterowi ludzkiej konstrukcji, którego cztery baloniaste koła całkiem skutecznie robiły za pływaki. Kin zajęła tylne siedzenie. Była przemoczona do suchej nitki. Tutejszy deszcz miał niezwykłe wręcz właściwości penetracyjne. Marco siadł za sterami, wpierw umieszczając obok siebie przewodnika, i uruchomił silnik. Ruszyli w fontannach wody, zrywając cumę. Marco prowadził jakby od niechcenia, z trzema ramionami nonszalancko przerzuconymi przez oparcie fotela.

Cztery ramiona były rzadkością — przed rewolucją rządząca kungijska arystokracja używała technik mitogenetycznych, by wpływać na rozwijający się zarodek, tworząc w ten sposób kastę wojowników. Cztery ramiona oznaczały wojownika. Kin spróbowała uprzejmości: