Jeff Miller zerknął na zegarek.
— Panowie, mam spotkanie z członkami Kongresu. Naturalnie sprawa musi pozostać ściśle poufna możliwie najdłużej. Prezydent wpadnie w furię, jeżeli będą przecieki do prasy.
Przedstawiciel FBI z rezygnacją pokręcił głową.
— Możemy zaufać Żydom! Narobią szumu, gdzie się da.
— Proszę wywrzeć maksimum presji na Wiedeń — Miller zwrócił się do dyrektora operacyjnego. — Jest prawie pewne, że ta dziewczyna to nasz jedyny ślad. Młody hrabia von Wittenberg śmiał się zbyt głośno i piskliwie, drażniąc tym Malka. Trudno było jednak robić mu uwagi. Prowadzili przez telefon przyjazną pogawędkę. Pamela chyba nie pochwaliła się narzeczonemu ogromnym bukietem czerwonych róż otrzymanych po wypadku od Malka.
W drzwiach stanął lekko zgarbiony Elko Krisantem. Oznaczało to, że nadeszła pora jechać po Chrisa i Miltona, którzy mieli przylecieć z Paryża.
— Drogi przyjacielu — zaproponował Malko — może zechciałby pan spędzić najbliższy weekend w Liezen, naturalnie z wybraną przez siebie damą?
Nie ryzykował: młody arystokrata był bez pamięci zakochany w Pameli.
— Zawsze tak samo niepoprawny! — zaśmiał się histerycznie młodzieniec. — Wie pan, że jestem zakochany. Przyjąłbym zaproszenie, ale jedziemy właśnie do Francji.
— Ach tak? Pewnie do Paryża?
— Nie, do Saint-Brice’ów. Organizują bal kostiumowy. Zjedzie się cała Europa. Przebiorę się za pazia…
— Świetny pomysł — poparł z powagą Malko. — Może się spotkamy. Wahałem się, skoro jednak państwo jedziecie…
Kiedy tylko się pożegnali, Malko przerzucił stos zaproszeń leżących na kominku. Odnalazł właściwe. Palił się do tych przebieranek jak do latania na lotni, ale Firma przynaglała go telefonem. Sprawa call-girl przypominała początkowo światową rozrywkę, coraz wyraźniej jednak uświadamiał sobie, że Pamela jest jedyną nitką, która może doprowadzić do morderców z Berchtesgaden i „nabywców” krytronów. Musiał postępować wyjątkowo ostrożnie, nie zapominając, że cenna jest każda minuta. Rozmyślanie przerwało mu wejście Aleksandry. Było jej doskonale w czerwonym skórzanym kostiumie. — Wychodzę — oświadczyła ponuro, — Miłej zabawy z twoimi małpoludami.
— Dokąd się wybierasz?
— Na obiad do Wiednia.
— Z mężczyzną?
— A widziałeś, żebym kiedykolwiek poszła na obiad z kobietą?
— W tym stroju?
Przesunąwszy dłonią po jej udzie zorientował się, że nie miała nic pod garsonką.
— Nie wszyscy są tak bezczelni jak ty, kochanie! — uśmiechnęła się prowokacyjnie. — A zresztą, jeżeli rozkocham paru, powinieneś być dumny. Obiecuję, że będę grzeczna. No, prawie…
— Jesteś niezrównaną łajdaczką!
W drzwiach stanął Elko.
— Telefon do Waszej Wysokości.
Malko odebrał. Słodki i zmysłowy głos Mandy Łajdaczki miło głaskał jego ucho.
— Malko! Dzwoniłeś. Wczoraj rano grałam w golfa. To bardzo zabawne i tak tam dużo wysportowanych, silnych mężczyzn! Istny raj. Grasz w golfa?
— Nie — odpowiedział.
Aleksandra z jadowitym uśmiechem wcisnęła jeden z guzików. W samą porę, by pokój wypełnił rozmarzony głos Mandy.
— W gruncie rzeczy masz rację. Ja też wolę się ciupciać. Zwłaszcza z tobą. Pamiętasz w Brunei… Jeszcze podnieca mnie samo wspomnienie. A w Abu Dąbi, w rollsie, kiedy ścinali Khalida… Nigdy chyba nie miałam takiego orgazmu… Malko czuł się, jakby świat zwalił mu się na głowę. Natrafił na spojrzenie Aleksandry — patrzyła jak pantera gotowa rzucić się na ofiarę. Próbował zdjąć jej rękę z aparatu, aż w końcu, broniąc się, wbiła zęby w jego rękę. Krzyknął i w odpowiedzi rozległ się gorący szept Mandy. — Już na tym etapie?! Poczekaj, ledwie zdążyłam się popieścić. Wiesz, leżę w ogromnym łóżku, w pościeli z różowego jedwabiu. Jest śliska, kazałam więc przyszyć specjalne podpórki pod nogi. Wspaniale jest się w niej kochać. — Kim jest ta zdzira! — wrzasnęła Aleksandra wystarczająco głośno, aby Mandy ją usłyszała.
Na parę sekund zapadła cisza, potem Mandy zapytała ze złowróżbnym spokojem:
— Zdaje mi się, że usłyszałam słowo „zdzira”? Czy jesteś z pokojówką, najdroższy?
Malko sądził, że Aleksandra wyrwie sznur. Wrzasnęła w słuchawkę:
— Powiedziałam „zdzira”, a powinnam powiedzieć — kurwa. A i to byłoby za grzecznie.
— Coś takiego!
Mandy Brown zdołała powiedzieć to z okswordzkim akcentem i zachować olimpijski spokój.
Jadowita jak żmija, ciągnęła:
— Malko, kochanie, twoja pokojówka jest doprawdy zbyt wulgarna. To, że uwielbiam, by twój gruby ogon tkwił w mojej szparce, nie oznacza jeszcze, że pozwolę prawić sobie takie impertynencje.
— Stara kurwa! — krzyknęła Aleksandra, wyrywając kabel.
Jej oczy lśniły. Celnym rzutem pantofla rozbiła wazę z epoki Ming. Drugi cios ugodzić miał w męskość Malka, który cudem zdołał się uchylić. Aleksandra uderzyła boleśnie nogą w solidny drewniany fotel.
— Łajdaku! W dodatku mnie uderzyłeś!
— Uspokój się! — prosił Malko. — Mandy żartowała.
Nabrała cię. Nigdy nie…
Aleksandra poczerwieniała.
— Za to ja nie zamierzam cię nabierać. Nadstawię się każdemu, kto dziś zechce. A obiad jem z pięcioma wielbicielami. Wyszła z biblioteki trzaskając drzwiami tak mocno, że kryształowy wazon zachwiał się i rozbił o ziemię. W chwilę później Malka dobiegł warkot ruszającego z kopyta samochodu. Burza ucichła. Mijając rozbite szkło, Malko podszedł do telefonu w hallu. Mandy nie rozłączyła się. — Masz kłopoty z pokojówką? — zapytała z jadowitą słodyczą.
— Mandy, wiedziałem, że z ciebie kawał łajdaczki, ale tym razem przeszłaś sama siebie… To była Aleksandra. I… — To ona nie była pokojówką, nim się z nią przespałeś?
Czując, że Malko jest na nią zły, dodała słodko:
— A propos, czemu dzwoniłeś?
Cień nieufności pojawił się w jej głosie. Każdy telefon Malka mieszał ją w mętne historie, z których nie wychodziłaby cało, gdyby nie fantastyczny instynkt samozachowawczy. Uzbierała dzięki niemu parę milionów dolarów. Malko nie miał absolutnie zamiaru wyjaśniać jej, że ma go doprowadzić do morderców sześciu osób.
— Aby zaprosić cię na bal kostiumowy.
Pierwotnie planował zaprosić ją do Liezen. Ktoś przecież musiał utrzeć nosa Pameli. Teraz jednak sprawa skomplikowała się.
— Na jaki bal?! — zapytała zaskoczona.
— Powiedzmy — przebierany.
— Jak Muppet Show! — ucieszyła się.
— Niezupełnie. To mają być kostiumy z epoki.
— Jakiej epoki?
— Z renesansu.
— To epoka?
— Podobno. I stroje kobiece są bardzo ładne. Będzie ci w tym do twarzy.
— Bal jest u ciebie i tej pantery?
— Nie. U przyjaciół we Francji.
— We Francji! — ucieszyła się. — Nigdy tam nie byłam. Podobno rośnie tam masa winogron, a faceci rzucając się na kobiety, obżerają się pecynami chleba. Same świntuchy. — Mandy, to ty budzisz prosię, które drzemie w każdym mężczyźnie.
— Naprawdę? — mruczała z zadowolenia.
— Więc przyjedziesz?
Cisza w słuchawce trwała tak długo, że sądził już, iż przerwano połączenie. Wreszcie Mandy zapytała pełnym nieufności głosem:
— Co kryje się za tym balem? Ostatnio wywiozłeś mnie na kraj świata i pchnąłeś w bandę degeneratów, którzy ledwie potrafili chodzić na tylnych łapach. — Nie bądź rasistką — upomniał ją. — Książe Mahmud był dla ciebie czarujący.