— No, przecież wiem co lubisz…
Jak wszystkie dużej klasy prostytutki Pamela była raczej lesbijką i pewnego dnia zabrała się bardzo zręcznie do Mandy, zwierzając się jej przy okazji. Bawiło to Mandy, która wolała mężczyzn. Pamela spochmurniała i swym prawdziwym, ostrym i wulgarnym głosem rzuciła:
— Przestań pieprzyć, co?
Mandy Brown zapamiętała to sobie. Mogła grać tą kartą, gdyby Pamela okazała zbytnią powściągliwość w zwierzeniach. Uśmiechając się przyjaźnie, powiedziała:
— Opowiadz mi o sobie. Nie stawia się chyba na jednego konia. Musisz mieć i innych facetów…
— Niewielu! Wiesz, Wiedeń jest mały! Zachowałam kontakt z paroma kolegami.
— Z ekipy londyńskiej?
— Też.
Rozmowę przerwało zaproszenie na kolację.
Spięty Malko nie przełknął nawet ziarnka groszku. Siedział przy stole od pół godziny i stracił Mandy z oczu. Głód wzmagał jeszcze jego niepokój. Do tej pory właściwie nic nie podano. Siedzący obok niego Chris i Milton wpatrywali się w drewniane talerze, bliscy omdlenia. Elko zdobył gdzieś kawałek obeschniętego chleba i żuł go wytrwale, nie odzywając się ani słowem do sąsiadów.
Nagle Malko ożywił się. Długa, czarna postać Mandy prześlizgiwała się między stolikami, budząc falę sprośnych myśli. Zbliżywszy się do Malka, pochyliła się ku niemu. — Ciężka sprawa! — szepnęła. — Albo czegoś się domyśla, albo naprawdę się boi. Nic z niej nie mogę wycisnąć. Wszystkie starania na nic! Malko zapomniał o głodzie.
— Nalegaj! Kłam, by dotrzeć do prawdy. Powiedz, że twój przyjaciel widział ją w „Bristolu” z dwoma mężczyznami. Muszę koniecznie dowiedzieć się, o co chodzi. — Czy to aż tak ważne?
— Tak.
Mandy westchnęła, a jej biust o mało nie wylądował na stole, i oświadczyła twardo:
— Dobrze. Ucieknę się do silniejszych argumentów.
Odrobinka szantażu jej nie przerażała.
Kolacja dobiegała wreszcie końca. Była niemal pierwsza w nocy. Goście znikali, wchodząc do zamku lub udając się do parku. Również Malko w asyście goryli i Krisantema wstał od stołu. Ich siła uderzeniowa niewiele ważyła w tym miejscu. Odszukał wzrokiem Mandy, Pamelę i siedzącego między nimi księcia von Wittenberga. Mandy również go dostrzegła. Wstała i dokonawszy zręcznego odwrotu, podeszła do niego.
— Nic z tego — mruknęła. — Zasklepiła się jak ślimak. Wyciągnęłam nawet parę rzeczy, nic nie pomaga.
Była tak zmartwiona, że przylgnęła do niego i wyszeptała:
— Biskup nie przestaje kręcić się koło mnie. Może byśmy tak poszli do parku…
Myśli Malka krążyły daleko o lata świetlne od takich igraszek. Jego misja przybierała fatalny obrót. — Czy możesz odciągnąć narzeczonego Pameli?
Spróbuję sam z nią pomówić.
— Zrobione! Za pięć minut będzie jadł mi z ręki. Wróciła do stolika. Kiedy Malko zerknął w ich kierunku, prawa ręka Mandy zniknęła pod stołem, gdzieś w okolicy kolan księcia von Wittenberga.
Mandy wróciła na miejsce obok Kurta von Wittenberga. Pochylona ku niemu rozmawiała z Pamelą, która nie mogła dostrzec wsuniętej pod kaftan mężczyzny ręki muskającej przez lekką tkaninę spodni miejsce, gdzie spoczywał uśpiony członek.
Mimo wyśmienitego wychowania młodego arystokraty narząd począł zwiększać objętość niczym kurczak karmiony hormonami. Mandy Łajdaczka wzmogła tempo, stosując lekki, ale niezwykle skuteczny masaż. — Pamelo, kochanie — zaczęła jak najmilszym głosem — chciałabym wziąć coś z samochodu, ale boję się iść sama w tych ciemnościach. Czy pożyczysz mi na chwilę Kurta?
— Ależ oczywiście — mruknęła Pamela uszczypliwie, świdrując ją oczyma.
Mandy wstała. Kurt poszedł w jej ślady, plecami odwracając się do Pameli. Nigdy jeszcze nie natrafił na kogoś w rodzaju Mandy Brown. Wzięła go pod rękę i ruszyła między drzewa parku.
Po dwudziestu metrach zatrzymała się nagle na pustej, słabo oświetlonej ustawionymi na ziemi lampami ścieżce wiodącej na parking.
— Boli mnie noga!
Stanęła twarzą do austriackiego szlachcica, który skorzystał z okazji, by przyciągnąć ją do siebie i wsunąć dłoń za dekolt. Mandy odsunęła natychmiast jego kaftan i przez czarny dżersej ujęła członek, o który już wcześniej się zatroszczyła.
— Ho, ho! Jesteś w formie! — szepnęła lubieżnym głosem.
Poparła słowa gestem i spuściła spodnie Kurta uwalniając więźnia. Kurt drgnął.
— Chwileczkę! Ja…
— Powinieneś wiedzieć, czego chcesz — powiedziała wprost.
Ujęła członek w dłoń, oparła się o stary dąb i przykucnęła przed Kurtem narażając się na rozdarcie sukni. Kiedy jej usta zacisnęły się na wzbudzonym członku, Austriak wydał jęk rozkoszy. Pamela nigdy nie wykazywała takiego temperamentu. Tymczasem Mandy zajęła się nim, jakby od tego zależało jej życie, nie przestając w duchu obliczać czasu potrzebnego Malkowi na wyspowiadanie Pameli. Podstępna idea zrodziła się w łajdackim rozumku Mandy. Czemu by nie odbić Pameli narzeczonego? To ją nauczy rozumu. I wzmoże jej zainteresowanie Kurtem. Mężczyzna wsunął dłonie pod girlandy skórzanych róż i zacisnął palce na jej piersiach, wydając śmieszne, krótkie jęki i wypowiadając niemieckie słowa. Ta dziewczyna w opiętej skórzanej sukni i diademie aplikująca mu nadzwyczajną masturbację, oszałamiała go.
Z dali dobiegały odgłosy zabawy. Poczuł napływ nasienia i znieruchomiał z wysuniętymi do przodu lędźwiami.
— Mały egoista! — rzuciła zadyszana Mandy odsuwając się od niego.
Zaniemówił, ona zaś pociągnęła go w stronę parkingu, nie czekając ustania erekcji. Postanowiła połączyć przyjemne z pożytecznym. Znalazłszy się przy mercedesie Malka, odwróciła się i oparła o drzwi. Zgrzytnął zamek sukni i po chwili kobieta została tylko w pończochach i diademie. Nie musiała nic mówić. Kurt, ostatni z książąt von Wittenbergów, wszedł w nią jednym pchnięciem i zaczął poruszać się jak opętany.
— Nie pali się — rzuciła Mandy. — Nie spiesz się tak.
Trzeba było zostawić dość czasu Malkowi.
Kiedy MalEo dotarł do stolika Pameli, dziewczyny już nie było. Rozejrzał się bezradnie wokół. W tym tłumie nie sposób było ją odnaleźć. Na wszelki wypadek zawrócił w stronę zamku. Tam natknął się na Chrisa Jonesa. — Rozdzielamy się. Trzeba ją znaleźć. Spotkamy się przy grajkach.
Ruszył prosto ku zamkowi. Kiedy dochodził do brukowanego dziedzińca, blask światła padł na czyjąś sylwetkę, którą zaraz skryły ciemności. Był to kelner w białej marynarce, z tej odległości jednak nie można było dojrzeć twarzy. Jeszcze przez chwilę Malko kontynuował poszukiwania. Potem pewna myśl uderzyła go niczym piorun. Na tym balu wszyscy byli przebrani. Służące i służący też. Co tu robił kelner? Trzeba było się upewnić. Zaczął szukać gospodarzy i przypomniał sobie, że siedzą przy stole „Króla” w dole na trawniku. Pędem ruszył w tym kierunku. Musiał jednak odczekać do końca popisu orkiestry, nim dotarł do jednego z braci Saint-Brice’ów, organizatorów balu. — Mój drogi, to niezwykle udany bal.
— Ależ ja nie ruszyłem palcem… no, prawie. Mam wspaniałych gości. Te kostiumy, te starania. Czujemy się nieswojo — zapewniliśmy tylko otoczenie.
— Ale jakie wspaniałe! Nawet personel jest w kostiumach, prawda?
— Oczywiście.
— Wydawało mi się jednak, że widziałem kelnera w białym fraku.
— Absolutnie wykluczone — przerwał gospodarz. — Nie zaangażowałem ani jednego.
— Musiałem się pomylić — uznał Malko.
Skończył rozmowę i pędem ruszył w stronę zamku. Mężczyzna był intruzem. Wziąwszy pod uwagę, co działo się w Wiedniu, istniało duże prawdopodobieństwo, że to Irakijczyk. Domyślał się, że spróbują kolejnego zamachu na Pamelę, nie sądził jednak, by przyjechali za nią do Amboise. Tym bardziej należało ją odnaleźć. Nim sprzątną ją pod jego nosem. Pamela Balzer jakby zapadła się pod ziemię!