Ibrahim Kamel przystanął na chwilę, by uspokoić bicie serca. Ręka drżała mu tak silnie, że nie był w stanie strzelić. W jego głowie odbywała się prawdziwa gonitwa myśli. Nic nie działo się zgodnie z planem. Słysząc strzał sądził, że Selim wreszcie załatwił sprawę.
Potem, gdy ukrył się przed ścigającym go mężczyzną, pojawiła się Pamela! Wyszedł ostrożnie, nie chcąc stracić jej z oczu, i był świadkiem „spotkania” z narzeczonym i tamtą kobietą. Miał świetną okazję, by ją zabić. Lepiej było się pospieszyć, w każdej chwili mogli pojawić się ścigający go przeciwnicy.
Wyciągnął z kieszeni ogromne skorpio, odbezpieczył je i ustawił się w pozycji do strzału; by lepiej wycelować, oparł ręce na dachu samochodu. Sprawa nie była prosta, kobiety ciągle się ruszały.
Pamela chwyciła Mandy za włosy najwyraźniej chcąc je wyrwać co do jednego. Mandy bez zastanowienia pochyliła głowę i wbiła zęby w pierś „przyjaciółki”. Rozległ się wrzask. Miotały się przez chwilę, aż wreszcie runęły na ziemię. Dokładnie w tej chwili rozległa się seria detonacji.
Za zamkiem rozpoczął się właśnie pokaz sztucznych ogni, które wielobarwnymi blaskami rozświetliły parking. Szyba stojącego obok samochodu rozprysła się, trafiona kulą. Kurt krzyknął i przywarł do karoserii mercedesa. Hałas nie przeszkodził dwóm tarzającym się po ziemi furiom w bijatyce. W okamgnieniu piękna suknia Pameli przeobraziła się w podartą szmatę. Mandy podniosła się i używając swego ciężkiego kostiumu jako bata, zaczęła zawzięcie okładać nim rywalkę, co zmusiło skompromitowaną kobietę do ucieczki pod samochód. Wtedy Mandy włożyła suknię i — dumna jak królowa — poprosiła:
— Kurt, kochanie, czy zechciałbyś zapiąć mi suwak? Malko, gotów w każdej chwili użyć broni, rozglądał się w mroku z sercem walącym jak młot. Odgłosy, które go doszły, były strzałami z pistoletu maszynowego. Ilu morderców krążyło po parkingu? Gdzie podział się Chris? I Milton? I Elko? Stanął, by się rozejrzeć i dostrzegł nagle mężczyznę kryjącego się w cieniu samochodu, nie opodal jego mercedesa. Biała marynarka, odbijała się w półmroku jasną plamą. Zbliżywszy się, Malko rozpoznał w jego prawej ręce ogromny pistolet z zakrzywionym magazynkiem; czeski skorpio wyposażony w trzydzieści dwie kule. Poczuł dławienie w gardle: przybył za późno! Strzały które słyszał wymierzone były w Pamelę. Coś tu jednak nie pasowało. Przede wszystkim, wypełniwszy misję, Irakijczyk powinien uciec. Tymczasem nie ruszył się z miejsca, wyraźnie na coś czekając. Poza tym Mandy i Kurt nie staliby tak spokojnie nad trupem Pameli.
Niebo nad zamkiem rozbłysło sztucznymi ogniami i Malko zrozumiał, że odgłosy strzałów zginęły wśród wybuchów petard. A gdzie była Pamela?
Ruszył powoli w stronę Kamela. Nie mógł strzelać — Irakijczyk stał dokładnie na linii pozostałych osób. Kurt zmagał się z suwakiem Mandy, zajęty przede wszystkim jej pośladkami. Malko dostrzegł nagle nogę, która wyciągała się w stronę czegoś, co wypełzało spod mercedesa.
— Siedź, małpo — rzuciła Mandy.
Malko rozpoznał ciemne włosy Pameli i zrozumiał wszystko. Mandy zupełnie nieświadomie ocaliła jej życie a Irakijczyk czekał, aż wyjdzie spod samochodu, by ją zabić! Ubrawszy się, Mandy ujęła za rękę nowego amanta i oddaliła się z nim. W parę sekund później głowa Pameli wysunęła się spod mercedesa. Wyszła na czworakach, potem powoli dźwignęła się. Malko wyraźnie widział, jak Irakijczyk szykuje się do strzału. Nawet gdyby księciu udało się wystrzelić wcześniej, Irakijczyk mógł zdążyć zranić Pamelę z dużego kalibru. Dlatego Malko krzyknął, ile sił w piersiach:
— Pamela! Padnij!
Ibrahim Kamel obrócił się niczym kot, dostrzegł Malka i w ułamku sekundy później seria strzałów rozdarła ciszę. Kule zasłały miejsce, w którym znajdował się Malko. Na szczęście ten schronił się w porę.
Zapadła cisza. Spanikowana Pamela uciekła pod samochód.
Ibrahim Kamel założył nowy magazynek. Przeklinał z zaciśniętymi zębami. Gdzie podział się ten łotr, Selim? Nie spodziewał się takiego oporu. Obecność przeciwników czyniła wykonanie misji jeszcze ważniejszą sprawą. W przeciwnym razie czeka go stryczek. Generał Saadun Chaker nie znał innej kary za błędy. Utrzymywał, że ta metoda zapobiega recydywie… Kamel postanowił podejść do mercedesa. Kiedy jednak ruszył z miejsca, coś ciężkiego runęło mu na barki. Legł pod górą mięśni, nie wypuszczając z ręki swego skorpio. Miał wrażenie, że miażdżący kości topór spadł na jego dłoń. Wrzasnął z bólu, bliski utraty przytomności. Poczuł, że ktoś podnosi go za kołnierz marynarki. Nieudolnie próbował uciec, ale przeciwnik chwycił go za włosy i począł raz po raz walić jego głową o maskę volva. Szwedzka stal zasługiwała na swą sławę — pierwsze trzasnęły kości Kamela. Stracił przytomność i nie słyszał już głosu, który powiedział:
— Chris, wystarczy!
— Przecież już nic nie robię — mruknął potulnie goryl, przetrząsając kieszenie ofiary.
— Mamy do czynienia z dyplomatą — odezwał się, gdy znalazł paszport.
— Co z nim zrobimy?
— Chwileczkę — powiedział Malko.
Podszedł do mercedesa i szepnął:
— Pamelo! Może pani wyjść.
Musiał chwycić ją za rękę i wyciągnąć z kryjówki. Obszarpana, z rozmazanym makijażem, szlochająca i zupełnie roztrzęsiona, z zaskoczenien spojrzała na Malka. — Co pan tu robi?
— Potem pani wyjaśnię. Zna pani tego mężczyznę?
Pamela krzyknęła i dostała torsji.
— Na Boga! Zabiliście go!
— Jeszcze nie! — ponuro skwitował Chris.
— Zna go pani? — powtórzył Malko.
— Tak, to Ibrahim…Irakijczyk… przyjaciel…
Zamilkła nagle i zapytała:
— Ale dlaczego…
— To ja dzwoniłem do pani w Wiedniu. Gdyby nie to, już by pani nie żyła.
Malko pchnął Pamelę w ramiona Miltona Brabecka, który właśnie nadszedł.
— Proszę nie spuszczać jej z oka. Idźcie do zamku.
Uważajcie, mogło być ich więcej.
— Połóż się na niej, to najpewniejszy sposób ochrony! — rzucił Chris, któremu w trudnych sytuacjach zawsze dopisywał humor.
Milton odszedł podtrzymując Pamelę. Dziewczyna była zbyt oszołomiona, by stawiać opór. Jak na jeden wieczór było tego za wiele — dać sobie odbić narzeczonego i być o włos od śmierci.
Ibrahim Kamel zaczął jęczeć. Malko otworzył bagażnik.
— Niech go pan wrzuci do środka.
Chris załadował Irakijczyka jak pakunek i zamknął bagażnik. Malko siedział już za kierownicą.
— Musimy zadać mu parę pytań — mruknął Chris Jones. — W jego interesie leży udzielić nam odpowiedzi. Pokrwawiony i agresywny Ibrahim Kamel siedział oparty o zderzak mercedesa. Nie opodal zamku znaleźli polankę, która zwykle dawała schronienie zakochanym. Dla celów Malka i Chrisa była wymarzonym wprost miejscem. Jones podał Malkowi znalezioną w kieszeni Kamela kartkę. Zapisano na niej ledwie parę słów i cyfr: „Lot 078 z Nowego Jorku. Przylot o 7.30. Wyjście 8. Roissy. — Ciekawe — powiedział Malko świecąc Irakijczykowi latarką w oczy. — To pan kierował akcją na Roissy? Kamel milczał przełykając krew.
— Proszę pozwolić mi z nim pogawędzić — ofiarował się Chris i podszedł nie czekając na zgodę Malka. Zdzielił Irakijczyka pistoletem między nogi. Kamel z krzykiem runął na ziemię, zaciskając ręce na brzuchu. Chris uruchomił silnik, pochylił się nad Kamelem, uniósł jego głowę i przycisnął twarz do rury wydechowej. — Zagazuję cię jak Kurda! — rzucił. — No, oddychaj grzecznie!